Выбрать главу

To nie był prawdziwy człowiek, co zaś do mruczenia, które słyszała Jenny - w miejscu, gdzie ludzie mają twarz, tę kukłę obsiadło stado olbrzymich, tłustych much. Na glinianą głowę mężczyzny, kukły czy też upiornego totemu, naciągnięto starannie ludzką skórę. Z ust ozdobionych przyszytymi naprędce wargami wystawały krzywo wstawione śnieżnobiałe zęby i długi, teraz całkiem już suchy język. Nos, niewątpliwie kobiecy, był lekko przekrzywiony w lewą stronę.

Równie niechlujnie zamocowano uszy, stopy i dłonie. I wszystko inne.

Anioł nie krył durny.

- Siedemdziesiąt dwie części! - zawołał. - Tak jak siedemdziesięciu dwóch było na początku następców Pana. Prawda, że proste? Siedemdziesiąt dwa kawałki doskonałości ukryte wśród potomków najstarszych rodów tego świata. Trzeba Bogu przyznać, że był prawdziwym geniuszem.

Powoli podfrunął do klatki, wsunął dłoń między pręty i pogładził Jenny po twarzy. Nie była w stanie się sprzeciwić.

- A teraz, w okrągłą rocznicę jego odejścia, znalazłem i ściągnąłem tu ciebie, ostatni, najważniejszy element mej układanki. To też jakiś znak, prawda, moja pięknooka?

I wtedy drzwi chaty otworzyły się z hukiem.

* * *

Archanioł Michał rzadko odczuwał strach. W tych jednak nielicznych przypadkach zawsze miał w pamięci słowa Lucyfera. Ostatnie, które wypowiedział do niego jak do brata. Było to niedługo po upadku Samaela, jeszcze zanim człowiek zamieszkał w Raju. Siedzieli obaj na szczycie wzgórza i wpatrywali się w gwiazdy.

- Boję się, wiesz? - powiedział Lucyfer, a blask, od którego wywodziło się jego imię, był wyraźnie słabszy niż zwykle. - Czasem po prostu boję się jutra. W takich chwilach marzę, by w ogóle nie nadeszło.

Michał nie pamiętał swojej odpowiedzi, ale na pewno była miałka i bez znaczenia. Nigdy nie należał do dobrych mówców.

A następnego dnia Lucyfer rozpoczął swoją rewolucję.

Archanioł przystanął na moment i otarł pot z czoła. Nie wolno ci się bać - powtarzał sobie - bo strach nie pochodzi od Pana i nie ku jego ścieżkom prowadzi. A mimo to czuł lęk. Że nie zdąży albo polegnie w walce. Już teraz każdy krok sprawiał mu ból. A celu wciąż nie było widać.

Musisz zdążyć - skarcił się. - Tam jest Jenny. Jeżeli nie dla świata, to chociaż dla niej. Ale musisz…

Jeszcze przez chwilę stał wsparty o drzewo, po czym, zaciskając zęby, ruszył dalej przed siebie.

* * *

Nadzieja mrugnęła w sercu Jenny. Na jedną chwilę otworzyła oko, by jednak zaraz je zamknąć. Trwało to mniej więcej tyle, ile gest anioła, którym na powrót zatrzasnął niesforne drzwi. Za nimi oczywiście nikogo nie było. Bo takie rzeczy jak przypadkowy bohater zdarzają się tylko w filmach i nie mają nic wspólnego z prawdziwym życiem.

- Na czym to stanęliśmy? - zapytał skrzydlaty.

Jenny poczuła, że nie jest w stanie się poruszyć. Całkowicie sparaliżowana widziała, jak otwierają się drzwiczki klatki, jak w dłoni anioła znikąd wyrasta coś przypominającego łyżeczkę i zbliża się do jej twarzy.

Żelazo było lodowate albo bardzo gorące - nie potrafiła tego określić, zwłaszcza że na nowo obudzone przerażenie odbierało jej zdolność myślenia. Chciała krzyczeć, zamknąć powieki, zrobić cokolwiek, nie była jednak w stanie. Mogła tylko czekać, aż się wykona.

W jednej chwili poczuła swędzenie, gdy łyżeczka wsunęła się pod gałkę oczną, potem lekkie ukłucie, drugie silniejsze, aż w końcu po ogromnym impulsie bólu przekraczającym jej dotychczasowe doświadczenia zaczęła widzieć inaczej. Jakby zamknęło się pół świata, a reszta, która została, była jedynie odbiciem w krzywym zwierciadle.

Ocalałym, pełnym łez okiem spojrzała na anioła, który z uwagą kontemplował nową zdobycz.

Znów trzasnęły otwierające się drzwi, tym razem jednak nikt ich nie zamykał. Zwłaszcza że w sekundę później eksplodowała też cała frontowa ściana.

Jenny resztką sił próbowała osłonić twarz przed nadlatującymi drzazgami, ale nie szło jej to najlepiej. Nie była w stanie unieść ręki. Na szczęście wokół wiszącego obok klatki anioła wytworzyło się coś jakby pole siłowe, które odbijało odłamki desek na boki. Wystarczająco daleko, by omijały i ją.

W miejscu ściany stał archanioł Michał. W górze trzymał wzniesiony miecz, a trzy pary skrzydeł miał rozpostarte zgodnie z formułą. Górne dla Boga, środkowe gotowe do lotu i dolne chroniące ciało. Trzymał się prosto, ale na jego twarzy widać było wycieńczenie. Nawet płomień ogarniający jego lewy policzek wydawał się blady.

- Samaelu, trucizno Pana, odstąp od tej niewiasty! - zawołał Michał drżącym z wysiłku głosem.

Dwunastoskrzydły skrzywił się lekko, po czym zniżył lot. Nie odrywając oczu od archanioła, odłożył łyżkę z gałką oczną na podłogę. Postąpił krok do przodu.

- Witaj, Michale - powiedział z kpiną w głosie. - Miło mi, że znowu możemy się widzieć. Porozmawiajmy na zewnątrz.

Poruszył ręką, jakby coś od siebie odpychał, i nagły podmuch wyrzucił Michała daleko do tyłu. Archanioł omal nie uderzył plecami w pobliskie drzewa, ale załopotał skrzydłami i z trudem utrzymał równowagę. Wylądował, wznosząc miecz w pozycji obronnej. Ogień rozgorzał mocniej.

Samael powoli przekroczył resztki ściany i również wyszedł na okalającą dom polankę. W jego wyciągniętej ku niebu ręce słup światła formował się w oręż.

- Widzę, że dalej władasz Ogniem Pana, Michale - powiedział dwunastoskrzydły. Zamachał mieczem, który wyrósł w jego dłoni. - Zawsze byłem ciekaw, jak ci to idzie. Szkoda, że nie udało się nam spotkać wtedy przy wieży, prawda?

Archanioł milczał. Obserwował. Wiedział, że jego przeciwnik przewyższał go umiejętnościami i mocą, cały czas jednak liczył, że wydarzy się coś, co wyrówna szanse. Bo potrzebował tego zwycięstwa, a słabym pozostawały jedynie błędy silnych.

Na to jednak, by Samael popełnił błąd, wcale się nie zanosiło. Wręcz przeciwnie, jego postawa, ustawienie broni i doskonale wymierzone kroki mówiły wyraźnie, że przez te wszystkie stulecia szykował się na takie starcie. Znał swoją wartość, ale nie był na tyle pyszny, by zaprzestać samodoskonalenia. Gdyby nie to, że oszalał, byłby wzorem niebiańskiego wojownika.

Nie będziesz się bał - powtórzył sobie raz jeszcze Michał. I skoczył.

Z impetem poleciał wprost na przeciwnika, by w ostatniej niemal chwili, na ułamek sekundy, nim wszedł w jego zasięg, rozłożyć lewe skrzydła i skręcić w locie. Liczył, że zdąży przejść bokiem, choć na chwilę znaleźć się z boku Samaela i blokując mu uzbrojoną prawą rękę, zadać przynajmniej jeden cios. To byłby wspaniały początek pojedynku.

Dwunastoskrzydły nie dał mu jednak takiej szansy. W chwili gdy Michał rozłożył skrzydła, skręcił tułów w lewo i błyskawicznie przerzucił miecz do lewej ręki. Nie miał czasu na zamach, więc wyprowadził krótki cios z przedramienia. Ostrze ze świstem przecięło powietrze.

Opadający Michał zbił atak szybką zastawą, po czym wylądował na ziemi ze dwa metry za przeciwnikiem. Przetoczył się przez ramię, ciasno osłaniając bok lewymi skrzydłami. Błyskawicznie wstał i wzbił się w powietrze.

Samael z szerokim uśmiechem uczynił to samo i po chwili obaj unosili się kilka metrów nad chatą.

Tym razem pierwszy atak należał do dwunastoskrzydłego. Anioł szarpnął się ku górze, wzniósł wysoko nad Michała i wykonawszy błyskawiczny zwrot, z ogromną prędkością poleciał wprost na archanioła.

Ten ustąpił przeciwnikowi pola, licząc, że ten uderzy w ziemię. I to był błąd…

Samael w ostatniej chwili rozłożył skrzydła, łapiąc w nie powietrze, i głowa Michała znalazła się dokładnie pod gotowym do ciosu świetlistym mieczem.