Выбрать главу

Eddie odczekał, aż przybysze wejdą w pole światła, po czym skinął głową.

- Miałeś być sam - powiedział do blondyna, kładąc na stole neseser. Mówił spokojnie, bez nagany w głosie. Nie chciał w końcu wystraszyć kupca. Poza tym sam też złamał warunki umowy.

- To biegły - odparł Smith. - Nie znam się na takim towarze, a tobie nie ufam.

Skulona postać wychynęła zza niego, łypiąc na Eddiego ciemnymi oczyma. Facet był przeraźliwie chudy, a skóra sprawiała wrażenie jakby o numer za małej. Łysina i podkrążone oczy potęgowały jeszcze to wrażenie.

Cegła wzruszył ramionami.

- Niech ci będzie, Smith. Masz pieniądze?

Blondyn położył neseser na stoliku obok walizeczki Cegły i otworzył go. Pokazał zawartość, równo ułożone stosiki studolarowych banknotów.

- Milion w używanych, zgodnie z umową - mówiąc to, powoli sięgnął do kieszeni marynarki. Wydobył z niej paczkę wykałaczek. Jedną włożył do ust. - Teraz chyba twoja kolej, czyż nie?

Eddie uśmiechnął się i otworzył przyniesioną aktówkę. Odwrócił ją, tak by klienci mogli zobaczyć zawartość.

W środku na czerwonej aksamitnej szmatce leżał… palec. Sądząc po długości, serdeczny. Z całą pewnością męski.

- Najprawdziwsza relikwia świętego Antoniego z Padwy. Osobie wierzącej umożliwia odnalezienie dowolnego zagubionego przedmiotu, a oprócz tego dar języków i bilokację… znaczy przebywanie w kilku miejscach naraz. Tak naprawdę nie umie tylko uzdrawiać, ale właściwie po co to komu? Masz chyba ubezpieczenie, co, Smith?

Chudy mężczyzna podszedł do nesesera, spojrzał na palec i pokiwał głową.

- Prawdziwy - stwierdził.

Blondyn tylko skinął głową, ale Cegła nie krył zdumienia.

- Potrafisz to stwierdzić, tylko na niego patrząc? - nie dowierzał. - Moi ludzie przez tydzień badali jego autentyczność, sprawdzając źródła i…

Ekspert Smitha wzruszył ramionami.

- Potrafię chyba rozpoznać własny palec, prawda? - Na dowód podniósł lewą rękę, gdzie rzeczywiście brakowało serdecznego palca.

Eddie głęboko wciągnął powietrze i przeniósł wzrok na blondyna. Ten uśmiechnął się tryumfalnie i wypluł wykałaczkę. Niemal w tym samym momencie w jego rękach pojawiły się ogromne pistolety. Cegła mógłby przysiąc, że tamten znikąd ich nie dobył, ale to przecież byłoby niedorzeczne. Poza tym nikt nie mógł być aż tak szybki.

- Na ziemię, Tony - wrzasnął Smith do chudzielca, po czym strzelił gdzieś ponad głową Eddiego. O ile Cegła dobrze pamiętał, dokładnie w miejsce kryjówki Steve’a Hopkinsa. Ułamek sekundy później drugi pistolet plunął w kierunku przyczajonego na ramieniu dźwigu Mała Rococo. Kolejne dwa strzały (celne, co do tego Eddie nie miał najmniejszej wątpliwości - w końcu żaden z jego ludzi nie zdążył odpowiedzieć ogniem) zdjęły z posterunku Jima Stonkę i Poplutego Willa. Następny Toma Big Mumma Sellersa, ostatniego z kumpli Cegły. Wszystko w ciągu kilku sekund, jakie dało blondynowi zaskoczenie. Sukinsyn dobrze to sobie wyliczył!

Ale o jednym z całą pewnością nie pomyślał - przemknęło Eddiemu przez głowę. Jego prawa ręka powędrowała w stronę paska, za którym miał ukrytą trzydziestkę ósemkę. Pistolet maleńki, ale na taką odległość zabójczy jak wszystkie inne. A blondyn z całą pewnością nie spodziewa się, że Cegła będzie miał przy sobie spluwę. W końcu wszyscy na mieście wiedzieli, że brzydzi się bronią. Długo pracował nad tą plotką.

Już prawie wyciągnął rewolwer, gdy nagle Smith odwrócił się i spojrzał wprost na niego. A potem wypalił równocześnie z obu swych wielkich jak armaty gnatów.

Eddie poczuł, jakby ktoś uderzył go w pierś potężnym młotem… A potem nie czuł już nic.

* * *

- Jericho. - Zielonowłosy anioł w dżinsowej kurtce i różowej koszulce z logo Aerosmith nie krył zachwytu, przyglądając się pistoletom Kłamcy. - Najładniejsza ze wszystkich izraelskich armat. I do tego o tak symbolicznej nazwie. Masz gust, facet, nie ma co…

Loki wzruszył ramionami, nie odrywając wzroku od świętego Antoniego. Patron rzeczy zagubionych stał teraz owinięty w koc w towarzystwie dwóch aniołów i trząsł się z nerwów. Z całą pewnością nie tego oczekiwał po życiu wiecznym.

Inni aniołowie sprawdzali ciała, upewniając się, czy zabici na pewno byli ludźmi. Pojawili się za późno, by widzieć ulatujące dusze, i teraz wszystko musieli zbadać.

- Skoro tylko usłyszał lud dźwięk trąb, wzniósł gromki okrzyk wojenny i mury rozpadły się na miejscu - wyrecytował zielonowłosy, mierząc do kontenera. - Pewnie mocno kopie, nie?

Kłamca potwierdził skinieniem głowy. Chciał nawet odpowiedzieć, ale zauważył nagle poruszenie wśród aniołów. Tylko jedna osoba tak na nich działała - wódz zastępów, pierwszy miecz wśród skrzydlatych. Archanioł Michał… który wisiał teraz Lokiemu kilka piórek.

- Jak się ma nasz pogromca demonów i postrach istot z piekielnej otchłani? - zawołał wesoło Kłamca, gdy ten, ubrany nietypowo dla siebie, w dżinsy i czarną kurtkę z kapturem, był już w zasięgu wzroku.

Archanioł rozejrzał się po hali.

- To twoja sprawka? - zapytał. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Tatuaż wokół oka ledwo się żarzył.

- Ależ skąd! - Loki uniósł ręce w obronnym geście. - To wszystko ten twój święty. Wyrwał mi spluwy i dalej używać. W ogóle nie ruszał go odrzut, pruł jak z wiatrówek. Nic dziwnego, że teraz tak mu się łapy trzęsą…

- Nie przeginaj! - Michał ostro przerwał jego wyjaśnienia. - Mam tylko nadzieję, że zanim dokonałeś tej masakry, dowiedziałeś się czegoś na temat człowieka, który stoi za całym tym haniebnym procederem.

- Chodzi ci o wycinanie kawałków świętoszkom? Jasne, że się dowiedziałem. Facet nazywał się Eddie Stanbrock i leży o tam.

Kłamca wskazał ręką ciało Cegły rozciągnięte nieopodal stolika z wyrazem bezbrzeżnego zdumienia na twarzy.

- Według wszystkich moich źródeł…

- Przepraszam, że się wtrącam, ale widać twoje źródła nie były dość dobre - odezwał się nagle zielonowłosy anioł. Nie trzymał już w ręku pistoletu, a skrzącą fascynację w jego oczach wyparł chłód profesjonalizmu. - Bo to nie Stanbrock był szefem. Właściwie… to zwykła płotka.

Loki uniósł brwi i nie odrywając oczu od twarzy Michała, wskazał na zielonowłosego.

- A ten to kto?

- Nazywam się Jefferson, panie Loki - powiedział anioł. - I jestem stróżem tej dzielnicy. Tak się składa, że mam pewne informacje na temat tej sprawy.

* * *

Jefferson mówił długo i często gubił się w dygresjach, niemniej Loki zdołał zrozumieć, że odkąd handlarze zaczęli działać w tej okolicy, anioł prowadzi śledztwo na własną rękę i ma nawet całkiem spore rezultaty. Ustalił podobno, że szef gangu jest z całą pewnością człowiekiem. W tym punkcie obaj z Kłamcą byli zgodni - istoty mityczne bały się bowiem świętych, a demony piekielne nie miały wolnej woli. Poza tym sam pomysł, by dorabiać na relikwiach z innego kultu, żadnemu z upadłych bogów nie przyszedłby do głowy. Fakt, niby prawnicy potrafią tego samego gościa najpierw wybronić, a potem wsadzić, bo - dajmy na to - firma ubezpieczeniowa podwoi im stawkę. Dziennikarze też potrafią najpierw kogoś opluć, a potem wypromować na człowieka roku - żaden problem, gdy zaproponuje się wydawcy wykupienie cyklu płatnych artykułów na trzecią stronę. Ale to są ludzie, a ludzie przecież na ogół w nic nie wierzą. Bogowie zaś muszą wierzyć - choćby w samych siebie…

Pierwszą nowinką Jeffersona był natomiast fakt, że ów tajemniczy boss ma i ludzi, i demony na swoich usługach. To tłumaczyło, dlaczego potencjalni świadkowie zmieniali się nagle w kałuże parującej krwi albo rozpoznawano ich po zębach znajdowanych pojedynczo w domach czy bramach. Było też odpowiedzią na pytanie, czemu sprawą nie interesuje się prasa i jak banda odnajduje samotnie i miejsca spoczynku świętych. Zwykły człowiek, którego wiara z założenia jest zbyt słaba, by poruszać się po zaświatach, nie dałby sobie z tym rady.