Выбрать главу

Jesteśmy na miejscu. - Głową wskazał budynek po przeciwnej stronie ulicy. Napis na brudnej szybie wystawowej głosił: Zakład fryzjerski >>Luigi<<. - On po winien nam pomóc. Pojawił się na dzielnicy niedawno, ale wie o wszystkim, co się tu dzieje, chyba lepiej niż ja. W obu światach, a zwłaszcza w tym drugim, naszym.

- Jasne. - Loki skinął głową. - A co do twoich podopiecznych, to zastanawia mnie jedno: czy przy takiej ich liczbie zawsze udaje ci się zdążyć na czas?

- Zazwyczaj. Sekret tkwi, by zawsze być w odpowiedniej odległości od tego, który właśnie cię potrzebuje. Nazywają to odległością anioła.

- Cholernie oryginalnie! - parsknął Kłamca. Wypluł przeżutą wykałaczkę i brodą wskazał zakład fryzjerski. - Dobra, nawijaj, co to za jeden…

* * *

Zgodnie z tym, co powiedział Kłamcy Jefferson, fryzjer Luigi był w rzeczywistości filistyńskim demonem, który wsławił się namówieniem Dalili, aby obcięła włosy Samsonowi.

Jak widać - pomyślał Loki - wieki mijają, ale zainteresowania pozostają takie same.

Firma radziła sobie całkiem nieźle, ponieważ Luigi oprócz ludzi obsługiwał także pragnące zmiany wizerunku anioły. Co prawda nie brał od nich pieniędzy, ale za to starannie zbierał ich włosy, by potem sprzedawać je hurtowniom jako ozdobę na świąteczne choinki. I jakoś szło. Interes się kręcił.

W środku po prawej stało kilka połączonych ze sobą krzeseł, obok wieszak i maleńki koszyk pełen gazet. Na przeciwnej ścianie znajdowało się ogromne lustro, pod którym umieszczono długi blat. Leżały na nim brzytwy, nożyczki, grzebienie i wszystko, co tylko potrzebne jest fryzjerowi. Najwięcej miejsca zajmowały dwa ogromne obrotowe fotele na kółkach, z ruchomymi zagłówkami i podstawkami pod nogi. Z całą pewnością pamiętały obie wojny, mimo to były świetnie zachowane.

Sam Luigi mógł mieć nie więcej jak metr siedemdziesiąt wzrostu, kilka kilogramów nadwagi i stanowczo za wysokie czoło. Loki dostrzegł też, że wyraźnie utyka na lewą nogę. Dwudziesty pierwszy wiek najwidoczniej mu nie służył.

Gdy tylko przekroczyli próg zakładu, fryzjer poderwał się z fotela, w którym siedział, czekając na klientów.

- Witam, witam szanownego Jeffersona - powiedział przymilnie. - Cóż to za nowa koncepcja fryzury skłoniła pana, by…

- To jest Loki. - Anioł wskazał na Kłamcę. - Ma do ciebie sprawę.

Uśmiech na twarzy Luigiego zniknął na moment, by za chwilę znowu się pojawić.

- Oczywiście, słucham uważnie.

Loki pokręcił głową z dezaprobatą. Tak naprawdę nie liczył, że usłyszy coś ważnego od fryzjera. Tacy jak on zawsze robią tajemnicze miny, a potem okazuje się, że o sprawie wiedzą tyle, co wyczytali w gazetach. I jak zwykle trzeba będzie szukać wszystkiego na własną rękę. Zajmie to mnóstwo czasu i nawet jeśli upora się ze sprawą, to za nic nie zdąży się przygotować do kolacji.

Michał postawi na swoim. - Kłamca westchnął ciężko. - Jak nic! Choć z drugiej strony

Podszedł do fotela, usiadł, odchylił głowę i zamknął oczy.

- Ogól mnie - zażądał. - Mówić możesz w międzyczasie. Jefferson, ty pytaj!

* * *

- Naprawdę nie musisz mi pomagać - po raz kolejny zapewniła Jenny. - Umiem przygotować lasagne.

Michał, który właśnie po raz pierwszy w życiu miał szatkować cebulę, wbił nóż w deskę, odwrócił się i spojrzał na dziewczynę.

- Wiem - powiedział. - Myślę jednak, że powinnaś wiedzieć, że ktoś się o ciebie troszczy. I zawsze jest gotów ci pomóc.

Jenny zdjęła rondel z gazu i przeszła na drugi koniec kuchni, by wyciągnąć z lodówki pomidory. Przechodząc koło archanioła, zatrzymała się, wspięła na palce i pocałowała go w policzek.

- Wiem o tym i pamiętam - szepnęła. - Nie musisz stale mi tego udowadniać.

- Ale nie chcę, żebyś czuła się samotna… - Michał mówił powoli, starannie dobierając słowa. Nie za dobrze radził sobie w takich kwestiach. W jego ręku to miecz górował nad piórem. - Myślę, że powinnaś…

- Nie jestem samotna - Jenny weszła mu w zdanie. - Od przeszło roku jestem z Lokim. Co z tą cebulą?

Poczuła na twarzy chłodny powiew, gdy archanioł odwrócił się błyskawicznie w stronę blatu, a potem, z dźwiękiem przypominającym serię karabinu maszynowego, w mgnieniu oka cała cebula została posiekana w drobną kosteczkę.

- Nie zauważyłem, żeby jakoś szczególnie się tobą zajmował. Stale go nie ma.

- Pracuje. - Dziewczyna zabrała archaniołowi cebulę, a w zamian postawiła deseczkę z czterema dorodnymi pomidorami. - I myślę…to też drobno… że jako pracodawca powinieneś się cieszyć, że jest taki obowiązkowy. A swoją drogą to ktoś powinien mi w końcu wyjaśnić, o co chodzi z tymi cholernymi piórami.

Archanioł Michał pokręcił głową, po czym wzniósł nóż. Kilka razy zakręcił nim między palcami.

- Kiedyś to zrobię - powiedział, krzywiąc się w uśmiechu.

* * *

Brzytwa sunęła gładko po starannie namydlonym gardle Kłamcy. Ruchy Luigiego były pewne i szybkie, co budziło podziw tym większy, że całej operacji dokonywał z pistoletem wielkości armaty dociśniętym do krocza. Loki nazywał to zasadą ograniczonego zaufania.

Zgodnie z oczekiwaniami Kłamcy, demon-fryzjer rzeczywiście niewiele wiedział. Na szczęście jednak nie starał się tego maskować i prosto z mostu wyznał, że jedyne, co ma, to kilka plotek, jakimi uraczyli go stali bywalcy. Nic wielkiego i ani jednej rzeczy, o której Loki nie słyszałby już wcześniej.

- Więc mówisz, że jak nazywałeś się w swoich, powiedzmy, lepszych czasach? - zapytał Kłamca, zmieniając w końcu temat.

- Astaroth - odparł Luigi, wycierając brzytwę w wiszący mu na ramieniu ręcznik. - Jestem… byłem filistyńskim demonem pożądania. Wiesz, Samson i Dalila, te sprawy.

- Sprawę znam, ale o tobie nigdy nie słyszałem - przyznał się Loki. - Jakieś inne osiągnięcia?

- Niestety. - Fryzjer pokręcił głową.

Rozległ się dźwięk dzwonka umieszczonego nad drzwiami i po chwili do salonu weszło dwóch postawnych mężczyzn. Wyglądali na stoczniowców. Obaj dobrze zbudowani, mieli na sobie brudne flanelowe koszule, dżinsy i ciężkie skórzane buty. Na twarzach ślady smaru, a włosy przylepione do czoła, jakby dopiero przed chwilą zdjęli z głów kaski.

Kłamca poprawił się w fotelu, tak aby ukryć pistolet pod ręcznikiem, którym owinął go Luigi, po czym przez lustro posłał Jeffersonowi pytające spojrzenie. Anioł pokręcił głową. Nie znał tych ludzi.

Loki przyjrzał się uważnie pierwszemu z nich. W jego twarzy było coś dziwnego, zdawała się… za luźna. Do tego mężczyzna przez cały czas mrużył oczy. Niezwykle zaczerwienione oczy.

I nagle Kłamca już wiedział. W jednej chwili był pewien, że brunatne smugi na twarzach stoczniowców to nie smar, a gładko ulizane włosy nie miały nic wspólnego z kaskami.

Raz - zaczął w myślach - dwa

Na trzy uniósł nogi i z całej siły odepchnął się od blatu, usiłując jednocześnie tak balansować ciałem, by siedzieć przodem do obu mężczyzn. Lewą ręką sięgnął do kabury pod pachą, prawą natomiast, już uzbrojoną, skierował na wysokość kolana stojącego bliżej stoczniowca. Padł strzał, a zaraz potem następny.

Noga mężczyzny wygięła się pod nienaturalnym kątem, a on sam, pozbawiony punktu oparcia, poleciał na bok.

Twarz drugiego w jednej chwili przybrała przerażający, nieludzki wyraz. A potem stoczniowiec skoczył.

Loki błyskawicznie zgiął nogi i wyprostował, uderzając piętami w jego mostek. Przeciwnik pofrunął do tyłu, uderzył plecami o framugę drzwi i bezwładnie osunął się na ziemię.