Выбрать главу

Brnął po pas w wodzie, gdy nagle zorientował się, że coś jest nie tak. Nie słyszał żadnych odgłosów bitwy. Żadnego ryku wikingów, wrzasku ofiar czy jęków gwałconych kobiet. Cisza.

„Może uwinęli się tak szybko - pomyślał Loki, wzruszając ramionami. - Albo wioska zwyczajnie była pusta. Moje zuchy będą niepocieszone, ale chociaż po raz pierwszy od wielu dni prześpią się na lądzie. Zawsze to jakaś korzyść’.

Tak rozmyślając, zdążył wyjść z wody i lekceważąc dochodzący ze strony wioski smród, wkroczył pomiędzy dziwne chaty o barwie słomy, uplecione z giętkich gałęzi. Z bliska nie wyglądały na szczelne, ale Loki nie sądził, by mieszkańcy tych okolic mieli kłopoty z zimnymi podmuchami wiatru.

Minął kolejną chatę, za którą znajdował się niewielki placyk. Loki spojrzał na niego… i zadrżał.

Plac pełen był zmasakrowanych ciał. Jego wojownicy leżeli na piasku w nienaturalnych pozach, z rozprutymi brzuchami, skrwawionymi twarzami, wielu z nich nie miało też oczu. Po zwłokach, cicho posykując, pełzały węże.

Nie to jednak było najgorsze. Ręce wikingów skąpane w krwi i wnętrznościach sugerowały, że wojownicy najprawdopodobniej zrobili to sobie sami. Jeden z nich wciąż ściskał parujące jelita, które wyglądały teraz jak nieświeże pęto kiełbasy.

Loki wziął głęboki oddech, co okazało się być wyjątkowo złym pomysłem. Zgięty wpół zwymiotował.

Gdy już otarł usta, poszukał wzrokiem sprawcy masakry. Nie było to szczególnie trudne.

Pośrodku placu, na ogromnym pniu, siedział czarnoskóry mężczyzna. Jego doskonale wyrzeźbione ciało lśniło od potu, ale nie wyglądał na zmęczonego gorącem, wręcz przeciwnie, uśmiechał się.

- Ty jesteś Loki, kowal kłamstw - bardziej stwierdził, niż zapytał. - Witam na mojej ziemi.

Loki chciał postąpić krok do przodu, ale nagle tuż pod jego stopami zakotłowało się od węży. Gady sunęły jeden po drugim, reagując syczeniem na najdrobniejszy ruch Kłamcy.

- Chyba za tobą nie przepadają - stwierdził czarnoskóry, a uśmiech na jego twarzy był coraz szerszy. - Za to Bóg-Pająk cię lubi. Mówi, że jesteście do siebie podobni. Tylko dlatego jeszcze żyjesz, wiesz?

- Jestem bog… - zaczął Loki, ale nie dokończył, ponieważ nagle znikąd spadła mu na plecy kobra. Właściwie tylko musnęła jego kark, ale to wystarczyło, by Kłamca poznał swoje miejsce w tej rozmowie. Miał słuchać. Wąż padł na kłębowisko i z sykiem odpełzł na bok.

- Jesteś bogiem, nie przeczę - stwierdził czarnoskóry. - Ale na nowym lądzie, gdzie na dodatek jest wielu takich jak ty. A ja? Ja jestem stąd, z ziemi, na której ludzkość wzięła swój początek. Legendy o mnie są starsze niż jakiekolwiek inne, a ludzie mówili o mnie, zanim jeszcze poznali jedynego prawdziwego Boga. To moja ziemia, Loki, i nie pozwolę nikomu jej zająć. Zrozumiałeś? Ani tobie, ani twemu nowemu Panu, ani nikomu innemu. Odejdź stąd.

Kłamca rozejrzał się wokół, przyjrzał zwłokom towarzyszy, na których zaczęły już siadać pierwsze muchy.

- Nie mam jak wrócić - powiedział. Zabiłeś mi załogę.

Murzyn podniósł z ziemi garść piasku i rozdmuchał go na cztery strony świata, tak by przynajmniej kilka drobinek padło na każde ciało. Potem szepnął parę słów… I wtedy ciała powstały. Nadal były zmasakrowane, wnętrzności wypadały z rozszarpanych brzuchów, a skrwawione twarze wciąż pozbawione były oczu, ale to najwyraźniej im nie przeszkadzało. Kołysząc się nienaturalnie, wojownicy ruszyli w stronę stojącego na mieliźnie drakkaru.

- Bóg-Pająk prosił, bym cię pozdrowił - powiedział czarnoskóry, otrzepując ręce. - Więc pozdrawiam i daję radę: nigdy tu nie wracaj, Loki. Nigdy. Bo tu zawsze będzie moja ziemia. A ja jestem bogiem zazdrosnym…

* * *

Kłamca usiadł gwałtownie na łóżku zlany potem. Oddychał głęboko wpatrzony w ścianę naprzeciwko i z całej siły starał się uspokoić. Wmawiał sobie, że to nic nie znaczy, że wspomnienie Czarnego Lądu, koszmarny sen, o którym przez wieki zdążył już zapomnieć, jest tylko wynikiem nagromadzonych stresów… W końcu udało mu się opanować, ale nie zasnął już do rana.

* * *

Gdy następnego dnia Loki dotarł na miejsce spotkania, Jefferson już tam był. Stał oparty o szybę wystawową, ubrany w potargane dżinsy i bezrękawnik z kapturem. Końcem skrzydła zadzierał sukienkę stojącej obok dziewczynie. Nie za wysoko, ale wystarczająco, by pokazać coś, czego dziewczyna raczej pokazywać nie chciała.

Kłamca nałożył na siebie iluzję, tak by nikt prócz anioła nie mógł go ani zobaczyć, ani usłyszeć, a potem powoli podszedł do zielonowłosego.

- Jeszcze parę takich akcji i skrzydlaci naprawdę zyskają w moich oczach, brawo - powiedział, nie kryjąc rozbawienia.

Jefferson skinął mu głową.

- Dzięki, ale to trochę bardziej skomplikowane. Widzisz tamtego policjanta? - Ręką wskazał na grubego funkcjonariusza stojącego po przeciwnej stronie ulicy. Mężczyzna nawet nie próbował kryć swego zainteresowania udami stojącej obok anioła dziewczyny. - To Tom Mahoney, lat czterdzieści dwa, żonaty, dwójka dzieci. Oprócz tego pies, kanarek i trzy pudła „Hustlera” na strychu, które przegląda namiętnie każdego wieczoru pod pozorem obserwowania gwiazd. Bierze łapówki, zamiast wystawiać mandaty, ale to w gruncie rzeczy całkiem dobry facet. A teraz spójrz tam! - Ręka anioła wskazała na czarnoskórego chłopca, który właśnie, rozglądając się na wszystkie strony, próbował okraść bankomat. - To Brian Tucker. Jego brat o mało co przedwczoraj nie wpadł z półkilową paczką marihuany. W porę wyrzucił ją do rzeki, co uratowało go przed policją, ale już nie przed właścicielami towaru. Odwiedzili go wczoraj, obili, złamali mu rękę i zapowiedzieli, że jeśli do jutra nie da im pieniędzy za towar, przestaną być mili. Brian postanowił pomóc bratu…

Loki uśmiechnął się i sięgnął do kieszeni po wykałaczkę.

- A ty odwracasz uwagę policjanta, żeby dzieciak mógł spokojnie dokonać kradzieży? - zapytał. - Nie masz wrażenia, że naginasz troszkę zasady?

Jefferson wzruszył ramionami.

- Brian ma za paskiem trzydziestkę ósemkę brata, odbezpieczoną - wyjaśnił. - Jest tak roztrzęsiony, że na pewno niewiele trzeba, by sięgnął po nią i zaczął strzelać. Robiąc ten numer, ratuję policjanta, dzieciaka, jego brata i kto wie kogo jeszcze.

- A tradycyjne metody? - nie odpuszczał Loki. Musiał przyznać przed samym sobą, że zielonowłosy zaskoczył go. - Nawijanie do ucha, łaskotanie po sumieniu?

Anioł zerknął w stronę dzieciaka, który właśnie odbiegał od bankomatu. Powoli opuścił sukienkę dziewczyny i odruchowo otrzepał ręce.

- Żaden z nich nie jest przyznanym mi podopiecznym. Takie sztuczki to mogę zrobić tylko ze staruszkiem Winterem, którego jedynym grzechem jest moczenie łóżka i wyklinanie na gosposię.

Kłamca roześmiał się.

- Niezła robota, muszę ci przyznać - pochwalił. - Swoją drogą, wczoraj też spisałeś się świetnie.

- Mówisz o dobrym i złym glinie? Pewnie oglądamy te same filmy. Tyle tylko… - Anioł powoli ruszył wzdłuż linii wystaw. - …że tam przesłuchiwany zwykle wychodzi cało.