- Mam nadzieję, że nie on jeden.
…tak i ja was posyłam
IDŹCIE, JESTEŚCIE POSŁANI
Barcelona
Karty rozmyły się na krótką chwilę w jedną błękitną smugę. Dla obstawiającego turysty, Mike’a Connely’ego, przestało mieć jakiekolwiek znaczenie, czy patrzy wystarczająco uważnie, przeniósł więc wzrok na rozdającego, pragnąc wyczytać cokolwiek z jego oczu. Cokolwiek oprócz satysfakcji.
Na piknikowym stoliku leżało prawie pięćdziesiąt euro. Tyle zdążyło się uzbierać w ciągu ostatniej, emocjonującej półgodziny wyrównanego pojedynku. Mike’owi - szczupłemu, znakomicie opalonemu Amerykaninowi w kremowym garniturze, nie zależało na tych pieniądzach, ale nie lubił przegrywać. I aż do tej pory wszystko wskazywało na to, że nie ma się czym martwić.
Chłopiec za stolikiem mógł być przecież całkiem niezły jak na pasaż dla turystów w Barcelonie, ale z pewnością nie dość dobry dla bywalca „Caesar’s Palace”. Przy szybkim tasowaniu ustawiał karty bokiem pod takim kątem, że nim dotknęły stołu, można było zauważyć, którą z nich ma na dole. Jeżeli dama kier - po sprawie. Jeśli nie, ryzyko wynosiło dokładnie pięćdziesiąt procent. W grze to tyle co nic.
Tym razem jednak Connely nic nie podejrzał. Dłonie chłopca poruszały się z niesamowitą szybkością, a ręce ułożone były prawidłowo. A potem karty opadły na stół.
- Raz, dwa, trzy - powiedział wesoło rozdający i odgarnął z oczu złocisty lok. Gdyby chciał, z całą pewnością mógłby zarabiać jako model. Miał pogodną, chłopięcą twarz, a do tego znakomicie wyrzeźbioną sylwetkę podkreśloną przez obcisłą białą koszulkę. Tak wyglądałyby cherubinki z obrazu Santiego, gdyby dorosły do szkoły średniej. - Jak poprzednio. Czarne przegrywa, czerwone wygrywa. Jedna karta idzie w górę.
- Jasne. - Amerykanin pokiwał głową i po chwili namysłu pacnął w kartę po lewej.
Zgromadzony wokół tłum gapiów mimowolnie wstrzymał oddech.
Rozdający westchnął głośno i rozłożył ręce.
Daje mi chwilę tryumfu - pomyślał turysta, wiedząc już, że przegrał. - A ludzi karmi suspensem. Rzeczywiście jest niezły.
W końcu chłopiec podniósł kartę, która okazała się być waletem pik. Udał zdziwienie i wzruszył ramionami przepraszająco. Mike uśmiechnął się. Właściwie nie czuł goryczy porażki. Bawiło go, że dał się tak zrobić. Może to oduczy go szarżowania i zbytniej pewności siebie. Bóg jeden świadkiem, że miał jej za dużo. A parę euro nie stanowiło zbyt wygórowanej ceny za taką lekcję.
Uścisnął wyciągniętą dłoń chłopca i odwrócił się, by odejść od stolika. Gapie rozstąpili się, robiąc mu drogę. Tylko szczupły mężczyzna w czarnej koszulce i wielkich okularach przeciwsłonecznych stał dalej jak wmurowany w bruk. W zębach miał wykałaczkę, a w lewej ręce trzymał poskładaną białą laskę.
Ślepy i karty? - zdziwił się w myślach Mike, lekko ocierając się piersią o bok niewidomego.
- Sorry, znaczy… perdone - powiedział.
- Nie ma sprawy - mruknął tamten po angielsku i trącił go złożoną laską, żeby szybciej przechodził.
Connely’ego tak rozśmieszyła bezpośredniość ślepca, że zupełnie zapomniał już o przegranej. Pogwizdując, ruszył w stronę postoju taksówek.
* * *
Złotowłosy chłopak złożył stolik i wpakował go do leżącej obok torby podróżnej. Potem przeliczył zarobione pieniądze. Nie było wątpliwości, że trafił mu się dobry dzień. Za to właśnie naprawdę lubił Amerykanów - grali o duże stawki i zawsze traktowali to tylko jako zabawę. Jeszcze nie zdarzyło się, by którykolwiek robił awantury.
Chłopak włożył pieniądze do tylnej kieszeni i podniósł torbę.
- Przepraszam - rozległo się za jego plecami. - Czy można zagrać?
Odwrócił się i dostrzegł ubranego na czarno niewidomego. Mężczyzna niby wyglądał na dwudziestoparolatka, ale trudno było powiedzieć to na pewno. Miał bardzo pospolite rysy, a do tego źle dobrane okulary zasłaniały mu nieomal pół twarzy.
Chłopiec widział go już wcześniej kilka razy. Dzisiaj też czaił się w tłumie przez cały czas. Widać zbierał siły, by w końcu spróbować.
- Już wszystko zwinąłem, przyjacielu. - Blondyn uśmiechnął się, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że nieznajomy i tak nie może tego zauważyć. - A poza tym nie boisz się, że mógłbym cię oszukać? Powoli robi się ciemno i nie ma tu w tej chwili aż takich tłumów. Wszyscy rozleźli się po knajpkach.
- Wiem, że jest późno - odparł mężczyzna poważnie. Namacał ręką kieszeń koszuli i wyciągnął z niej pudełeczko wykałaczek. - Niewidomi nie tracą poczucia czasu, a poza tym czuję, że robi się chłodniej. Nie sądzę też, żebyś chciał mnie oszukać. A gdyby tak było, nie pomogłoby, gdybym widział. Jakoś w końcu musiałeś zapracować na te markowe ciuchy i buty. Takie nosił Michael Jordan, prawda? Mówią na nie latające Nike.
Młody człowiek uniósł zdumiony brwi.
- Skąd…
- …wiem, jak wyglądasz? To bardzo proste. - Niewidomy uniósł rękę, w której zmaterializował się pistolet. - Ja cię widzę, Hermesie. Jak na cholernej dłoni.
Blondyn zareagował instynktownie. Od lat bał się, że taka chwila kiedyś nadejdzie, i nie ustawał w ćwiczeniach, by być na nią gotów.
Wziął zamach i cisnął torbą w napastnika, po czym zaczął uciekać.
Pędził pasażem, mijając spacerujących wolno turystów i ani na moment nie oglądając się za siebie. Wiedział, że fałszywy niewidomy nadal tam jest, nie potrzebował tego sprawdzać. Pewnie nawet już ruszył za nim.
Ale oczywiście nie uda mu się mnie dogonić - pomyślał Hermes, przyspieszając. - Byłem przecież cholernym posłańcem cholernego Zeusa. Nikt nie jest szybszy ode mnie.
Przeskoczył przez ławeczkę, na której obściskiwała się namiętnie jakaś para. Podeszwa jego buta musnęła czubek głowy chłopaka, ale on, przyssany do dziewczyny, nawet tego nie zauważył. Zareagowali natomiast klienci jednej z restauracji, nagradzając oklaskami nieprawdopodobny skok.
Grecki bóg pędził dalej.
* * *
Loki ściągnął okulary i schował pistolet. Nawet przez myśl mu nie przyszło, by gonić za Hermesem. To tak samo, jakby próbować złapać wiatr. Poza tym po co miał się męczyć, skoro wszystko szło zgodnie z planem?
Poprawił słuchawkę w uchu nieco zły, że Rafael znowu nie znalazł dość czasu, by zaangażować się w sprawę i połączyć ich wszystkich telepatycznie. Po cholerę im w ogóle taka umiejętność, skoro z niej nie korzystają? - pomyślał. Uniósł nadgarstek.
- Faza druga, panowie - powiedział cicho do umieszczonego w rękawie mikrofonu.
Gdy usłyszał potwierdzenie, powoli ruszył przed siebie, recytując pod nosem stare zaklęcie. Na pasaż niemal w jednej chwili opadła gęsta mgła.
* * *
Gdy powietrze zaczęło gęstnieć, Hermes zwolnił odrobinę. Nie znał na pamięć rozstawienia stoisk ulicznych handlarzy i artystów, a wolał nie ryzykować zderzenia z którymś z nich. Jeszcze tylko kawałek i dotrze do pomnika Kolumba, a potem to już pójdzie jak z płatka. Jeszcze tylko kawałek…
Ktoś wyskoczył z mgły i usiłował złapać go za ramię. Hermes wyrwał się bez trudu i nawet nie stracił wiele na prędkości. Napastnik miał piękne oczy i kruczoczarne włosy. Według artystów tak właśnie wyglądali aniołowie.
Kurwa! - zaklął w myślach grecki bóg. Tego się właśnie najbardziej obawiał. Skoro raz go namierzyli, zrobią to ponownie. Zwłaszcza że mają na usługach tego nordyckiego boga. Jak mu było? Hermes gdzieś już o nim słyszał…