Выбрать главу

- Proszę i życzę miłego pobytu w naszym hotelu. Chus ponownie się uśmiechnął.

- Czy nie powinniśmy czegoś najpierw podpisać? Zameldować się albo co?

- Ach, tak, rzeczywiście. - Drżąca ręka recepcjonisty podsunęła grubemu formularz, a zaraz potem podała pióro.

Gdy obaj goście wypełnili wszelkie formalności i zniknęli w windzie, Alfred po raz ostatni spojrzał na komputer.

Niemal bezwiednie sięgnął po pióro i kartkę, po czym w kilku słowach pożegnał się z pracą. Napisał, że z żalem odkrył, iż nie jest w stanie podołać nowym stawianym przed nim obowiązkom i że jest mu niezmiernie przykro, ale nie widzi już dla siebie miejsca w hotelu. Zaadresował list do właściciela, położył w widocznym miejscu i wezwał jednego z młodych kelnerów, by go zastąpił w recepcji.

Gdy chłopiec przybiegł cały w skowronkach, że nie musi już pomagać w kuchni, recepcjonista podniósł swoją walizeczkę, przewiesił płaszcz przez ramię i wyszedł.

Nigdy więcej nie pojawił się już w „Olimpii”.

* * *

- Nie musiałeś się z niego śmiać, Erosie - powiedział Chus, gdy byli już w windzie. - I bez tego facet jest kłębkiem nerwów.

Blondyn skrzywił się z niesmakiem.

- Gdzieś mam problemy tego śmiertelnika, Bachusie. Mogę się śmiać, gdy tylko przyjdzie mi na to ochota. A już zwłaszcza gdy widzę, jak ktoś stary i mało pociągający zachowuje się przy tym jak idiota.

- Tak, kompletny kretyn. - Grubas podrapał się po głowie i zwilżył końcem języka grube, nabiegłe fioletem i spierzchnięte wargi. - Oczywiście zapomniałeś, jak po raz pierwszy dostałeś do ręki telefon komórkowy? Właściwie to można powiedzieć, że problemy naszego przyjaciela, pomimo że jest on człowiekiem, były dziś prawdziwie boskie, nie?

Eros posłał mu gniewne spojrzenie i uniósł prawą rękę z wyprostowanym środkowym palcem. Bachus parsknął śmiechem. Cichy dzwonek i rozsuwające się drzwi windy oznajmiły, że dojechali na miejsce.

Pokój wart był swej ceny. Przez olbrzymie okna widać było przepiękną panoramę miasta, a stojące na środku łóżko z baldachimem kusiło legionem przywdzianych w jedwab poduszek. Ściany pomalowano na lazurowy błękit, a na podłodze leżał bujny zielony dywan.

Naprzeciwko łóżka stały dwa fotele o przepięknie rzeźbionych poręczach. A między nimi zgrabny sekretarzyk, na którym ustawiono olbrzymi kosz z owocami.

- I co ty na to? - zapytał Bachus, kładąc klucz obok kosza. - Czy nie wygląda wspaniale? Jak w domu.

- Nie wiem jeszcze, jak wygląda mój pokój. Ale skoro ty go wybierałeś, pewnie równie uroczo jak młoda dziewczyna pierwszy raz na dionizjach – mruknął leniwym, niskim głosem Eros. - Czy też, jak wolisz, bachanaliach.

Gruby obejrzał się i ujrzał towarzysza rozłożonego na pościeli i wpatrzonego w pofałdowany baldachim.

Pokręcił głową i podszedł do telefonu. Podniósł słuchawkę.

- Dziewczyny się spóźniają i strasznie dziś gorąco. Zamówię butelkę wina. - Odczekał chwilę, dając Erosowi czas na odpowiedź. Gdy ta nie nastąpiła, spróbował ponownie: - Co ty na to?

- A od kiedy to pytasz mnie w tej sprawie o zdanie? - zakpił bóg miłości. - I czy jeśli powiem, że to nie najlepszy pomysł, to zrezygnujesz? Nie do wiary!

Język Bachusa znów przemknął po wysuszonych wargach.

- Mogę wiedzieć, co cię ugryzło? - Słuchawka powędrowała na widełki, a w ręce grubego zmaterializowała się butelka. Nie miał czasu czekać. Konflikt należało rozwiązać przed robotą, a jemu źle się myślało o suchym gardle.

Postawił butelkę obok klucza i niemal w tym samym momencie w jego lewej dłoni zaiskrzyły dwa kryształowe kieliszki. W prawej pojawił się korkociąg w kształcie tańczącej bachantki.

- Bo jeśli chodzi ci o to, co powiedziałem w windzie, to doprawdy zaskakujesz mnie. Myślałem, że przez te wszystkie lata zrozumiałeś, o co w tym chodzi. Śmiertelni są ważni, Erosie. - Przerwał na moment mocowanie się z korkiem. - Jesteśmy od nich silniejsi i znamy sztuczki, o których oni marzą, ale to dzięki nim istniejemy. Dzięki temu, że w nas wierzą.

Podszedł do łóżka i podał towarzyszowi wypełniony krwistą czerwienią kieliszek. Sam opróżnił swój jednym haustem.

- Dajemy im te jabłka, by spotęgować ich wiarę, ale nie możemy sami jej stworzyć. Nie możesz o tym zapominać.

Ktoś zapukał do drzwi. Bachus postawił kieliszek na podłodze i poprawił krawat. Potem poszedł otworzyć.

Za progiem stała prześliczna mulatka o długich włosach splecionych w setkę drobnych warkoczyków. Ubrana była w dobrze dopasowaną suknię bez pleców i z dużym dekoltem. Poza, jaką przyjęła, świadczyła dobitnie, że wie, jak wywoływać wrażenie. Lewą rękę oparła na biodrze, a prawą nogę odsłoniła, wysuwając ją lekko do przodu.

Na jej widok Bachus znów się oblizał.

- Witaj, złotko! - Zrobił krok do przodu i ucałował ją w policzek. - Już jesteście?

- Tak, dziewczyny krążą po piętrach. Trochę miałyśmy problemów, żeby was znaleźć. Chłopak w recepcji tak się ślinił, aż zachlapał cały kontuar. I nie potrafił sklecić porządnie jednego sensownego zdania.

Grubas parsknął śmiechem. Znał dziewczyny od pięciu lat i wiedział, do czego są zdolne. On sam, pamiętał to dobrze, z trudem się opanował, gdy Eros przyprowadził je po raz pierwszy. Powiedział wtedy, że właśnie je nawrócił i one chcą odtąd służyć im pomocą. Oczywiście skorzystali…

- Kto dzisiaj? - zapytała dziewczyna.

Bachus wyciągnął z kieszeni spodni kartkę.

- Wymyśliliśmy, że najlepszy na dzisiaj byłby ten słynny okularnik od komputerów. Ten, co kiedyś zwykle chodził w swetrach. Ponoć jest w mieście i do tego incognito. Tu masz nazwę hotelu i wszystkie potrzebne informacje. Tylko się pospieszcie, bo jesteśmy już troszkę spóźnieni. Aha, i podejdźcie do niego ostrożnie. Facet jest obrzydliwie bogaty i może bać się prowokacji. I jeszcze…

Dziewczyna postąpiła krok i położyła mu palec na ustach.

- Wiem, co robić, panie. Znam się na tym.

Grubas uśmiechnął się.

- Wypijmy więc za pewny sukces!

* * *

Czarnowłosa piękność zgrabnie zsunęła się z poręczy fotela. Podeszła do stolika i wyjęła z kosza kiść winogron. Gość powiódł za nią spragnionym wzrokiem.

Eros uśmiechnął się. Sprawa wyglądała na niemal załatwioną… a tak naprawdę jeszcze jej nawet poważnie nie zaczęli.

Z łazienki wyszła druga ślicznotka, bliźniaczo podobna do pierwszej. Obie usiadły na łóżku po obu stronach okularnika. Ręka pierwszej pomknęła ku nodze mężczyzny, druga wplotła smukłe palce w jego włosy powyżej karku. Zdaniem Erosa nastrój sprzyjał poruszaniu poważnych tematów.

- Wydaje mi się, drogi przyjacielu, że powoli wypadałoby przejść do konkretów - powiedział Chus, czerwony bardziej niż zwykle, splatając ręce na ogromnym brzuchu. Tak mógł wyglądać Churchill w latach młodości. - Mamy pewne plany… Cóż, plany dotyczące twojej osoby.

Gość spiął się gwałtownie i strącił błądzącą po jego udzie dłoń.

- Czy to porwanie?! Bo jeśli tak, to zaręczam, że nie ujdzie wam to płazem. Moi…

- Nie, przyjacielu, to nie porwanie - zapewnił grubas. Mówił spokojnym głosem, nie przestając uśmiechać się przyjaźnie. - Właściwsze byłoby użycie określenia: zaproszenie na spotkanie teologiczne.

- Jestem niewierzący… - stwierdził gość, ściągając okulary i przecierając je nerwowo o koszulę. Zawahał się, po czym dodał: - Ale oczywiście szanuję wszystkie religie.

Eros posłał Bachusowi zniecierpliwione spojrzenie.

Teraz ja - powiedział bezgłośnie.

Gruby bóg wzruszył ramionami i głębiej wbił się w fotel.

- Bardzo nas to cieszy, proszę pana - stwierdził Eros. - Szacunek to ważna rzecz. A co się tyczy pańskiej wiary, jest jedna kwestia, o którą chciałbym zapytać. Jeśli oczywiście nie jest to zbyt osobiste pytanie. Czy gdyby nagle stanął pan w obliczu cudu, stałby się człowiekiem wierzącym?