Выбрать главу

Gość wyraźnie zbity z tropu przebiegiem rozmowy zastanawiał się dość długo. Zgrabna dłoń rozpinająca jego koszulę wcale mu w tym nie pomagała.

- Tak, wydaje mi się, że wtedy z pewnością - odpowiedział w końcu.

- Bynajmniej. - Bóg miłości pokręcił głową. - Ale właśnie takiej odpowiedzi się spodziewałem. Tyle że to nie byłaby już wiara, a nietypowe doświadczenie, które odmieniło pańskie życie. Dlatego tak trudno być człowiekiem wierzącym. Jest nim tylko ten, kto nic z tego nie ma, ale wierzy, że kiedyś dostanie. I zwykle sam jest zmuszony dawać. Czyż nie?

Rozległo się cichutkie pukanie i kolejna piękność, tym razem blondynka, weszła do pokoju. Oparła dłonie na biodrach i z udawanym rozgniewaniem zapytała:

- Długo jeszcze? Dziewczyny się niecierpliwią.

- Powiedz im, że to jeszcze chwilę potrwa - wybełkotał Bachus. - Niech się czymś ponacierają albo co…

Blondynka prychnęła i skinęła na siedzące na łóżku koleżanki.

Wszystkie trzy wyszły z pokoju.

- Na czym to ja stanąłem? - zapytał Eros, gdy zostali sami.

- Mówił pan coś o… - zaczął gość wciąż wpatrzony w drzwi.

- Żaden pan. Po prostu Eliot - wtrącił bóg miłości z uśmiechem króla akwizytorów. - I już sobie przypomniałem. Mówiłem o wierze i jej bezsensowności. Bo to, że nie ma ona sensu, sam pan potwierdził. Czy gdyby była ona opłacalna, taki biznesmen jak pan pozwoliłby sobie na jej brak? Brak wiary jednak nie musi oznaczać ateizmu…

Wstał i zaczął przechadzać się po pokoju.

- I tu właśnie wkraczamy my. Chcemy panu zaproponować religię, która… nie wymaga wiary. Nasi wyznawcy nie wierzą, oni wiedzą.

Gość ponownie zdjął okulary i wytarł szkła o rąbek koszuli. Na jego czole pojawiły się wielkie krople potu.

- Jesteście jakąś sektą? - zapytał w końcu. - Macie farmy, krowy i…

- Pewnie. - Bachus podrapał się po brzuchu. - Przechowujemy też świadków koronnych dla FBI, a w stodołach trzymamy kosmitów. Jak wszyscy.

- Proszę wybaczyć, mój przyjaciel naoglądał się stanowczo za dużo filmów. My jesteśmy religią, proszę pana. Najwspanialszą ze wszystkich. Religią uwodzicielskich faktów.

Mężczyzna założył okulary na nos i rzucił ukradkowe spojrzenie w stronę drzwi. Uśmiech na twarzy Erosa tylko się poszerzył.

- Potrzebny dowód? - zapytał. - Proszę. Niech pan określi swoje preferencje seksualne.

- Panie… Eliot, ja naprawdę nie rozumiem, po co…

- Krótkie pytanie, krótka odpowiedź.

- Heteroseksualny - niemal wyszeptał gość. Bachus skrzywił wargi w uśmiechu.

- Nie ma się co wstydzić - stwierdził Eros. - Dzisiaj to już normalne… Ale w związku z tym raczej nie ma możliwości, bym zainteresował cię… powiedzmy… bliżej, prawda? A już zwłaszcza po ekscesach, jakich dokonały nasze przemiłe przyjaciółki?

- Nie ma takiej możliwości - stanowczo stwierdził gość. - W żaden sposób.

- Czyli, jak rozumiem - drążył dalej bóg miłości - taki fakt mógłby mieć miejsce tylko cudem?

Okularnik podniósł się z miejsca wzburzony.

- Zupełnie nie rozumiem, czemu mają służyć te insynuacje, ale nie życzę sobie, by ktoś…

- Tak właśnie myślałem. - Eros skinął głową i przymknął oczy. Wstał powoli i zdjął marynarkę, potem rozpiął koszulę.

Gość wiedział, że powinien wyjść, ale, zupełnie nie wiedzieć czemu, wcale nie miał na to ochoty. Tłumaczył sobie, że bawi go ta cała sytuacja i zostaje, tylko by wykazać tym dwóm, jak bardzo się mylą. W głębi serca wiedział jednak, że nie o to chodzi. Tak naprawdę nie potrafił oderwać wzroku od opalonych, doskonale umięśnionych ramion blondyna, od jego idealnego torsu widocznego spod rozpiętej koszuli. I nagle wszystko zniknęło w rozbłysku białego światła.

Blask, mimo że oślepiający, nie ranił oczu, a gdy zniknął, nie zostawiał powidoków. Okularnik zamrugał kilkakrotnie. I wtedy też dostrzegł, co się stało.

Eros wciąż stał przed nim, teraz jednak całkowicie nagi. Jego skóra lśniła jakby właśnie natarta oliwą, a włosy wydłużyły się i zawinęły w loki. Bóg miłości trzymał głowę lekko opuszczoną i oddychał płytko. Potem otworzył oczy i spojrzał na gościa.

Wtedy wszystko przestało mieć znaczenie. Bo w oczach Erosa właśnie krył się cud. Swe schronienie znalazła tam cała ludzka pożądliwość, niezliczone marzenia o cielesnej rozkoszy i wszelkie mity, jakie kiedykolwiek na jej temat powstały… Bóg miłości zrobił krok i wyciągnął rękę w stronę siedzącego na łóżku okularnika. Ten marzył już tylko i wyłącznie o spełnieniu. Tym, które mógł mu dać stojący przed nim nagi mężczyzna. Tym, które kryło się w jego oczach…

- Dość, kochasie! - rozległ się z oddali głos Bachusa. Rozbłysnęło światło i wszystko wróciło do normalności.

Eros jak gdyby nigdy nic siedział na fotelu ubrany w swój srebrny garnitur, a stojący obok bóg wina popijał z cały czas pełnego kieliszka.

Gość starał się ze wszystkich sił opanować rozszalałe serce. Bachus, zataczając się lekko, podszedł do stolika i z kosza owoców wyciągnął jabłko.

- Niezwykłe przeżycie, prawda? - zapytał, nie kryjąc rozbawienia. - Ja sam znam parę sztuczek, ale gdzież im się równać z czymś takim!

Sięgnął po mały srebrny nożyk leżący obok kosza i przekroił jabłko na cztery części. Wziął jedną ćwiartkę i podał gościowi. Z uśmiechem patrzył, jak tamten bierze ją i zjada.

- Przejdźmy do interesów - powiedział po chwili Eros. - Proponujemy panu zostanie naszym wyznawcą. Ze swojej strony oferujemy obecność i od czasu do czasu pomoc w jakiejś trudnej sprawie. Oczekujemy tylko, że będzie pan o nas pamiętał i uzna za bogów. Resztę szczegółów uzgodni pan już z naszymi asystentkami, które czekają w pokoju obok.

- Nie są tak dobre jak mój przyjaciel. - Bachus uśmiechnął się lubieżnie. - Ale wystarczą… wierz mi.

* * *

- Zasłużyliśmy na buteleczkę z moich najlepszych rezerw - zakomunikował całkiem trzeźwym głosem Bachus.

Eros skrzywił się z niesmakiem:

- Ostatnio za dużo pijesz - powiedział, rzucając się na łóżko. - Stanowczo za dużo. Będzie ci śmierdziało z ust.

- Jestem przecież pieprzonym bogiem wina. - Grubas obruszył się. - To tak, jakby tobie miały zaszkodzić dziwki.

Pstryknął palcami. Butelka uformowała się do połowy, po czym nagle błysnęła parę razy i spadła. Migotliwa zawartość rozlała się po podłodze.

- Co jest, kurwa? - wrzasnął zaskoczony Bachus.

- Jak zwykle okazałeś się niezdarą - usłyszeli bogowie od strony okna. Obaj spojrzeli w tamtym kierunku.

Na parapecie siedziała dziwna, na wpół przezroczysta złotawa istota wyglądająca, jakby postanowiła się skroplić, ale pod koniec owego procesu zmieniła zdanie. Niewielkie drobinki wody, które nie wiadomo skąd wzięły się nagle wokół niej, teraz przyklejały się jedne do stóp, inne do pośladków przybyłego. Ten, zupełnie nie zwracając na to uwagi, podrapał się niematerialnym palcem po niematerialnym nosie i sięgnął do przezroczystej kieszeni po nie do końca istniejące papierosy. Eros, który częściej widywał takie pokazy, dość szybko zorientował się, z kim ma do czynienia.

- Starzejesz się, Gromowładny - powiedział z uroczym, ale złośliwym uśmiechem. - Wracasz do starych pomysłów. Złoty deszcz? Czyżby umysł nie funkcjonował już tak jak…

Postać zapaliła papierosa. Powoli nabierała kolorów, stając się przystojnym, na oko sześćdziesięcioletnim mężczyzną. Teraz i Bachus dopatrzył się w przybyszu cech pana Olimpu.

- Czego tu chcesz? - warknął. - Nikt cię tu nie prosił, stary capie.