Выбрать главу

Uśmiechnęła się i zamknęła oczy. Strzał był cichy jak szept, a wchodzący w jej ciało pocisk bolał niewiele bardziej od użądlenia pszczoły. Potem nie było już nic…

* * *

Bachus wrócił do samochodu, wsiadł i walnął pięścią w kierownicę. Eros westchnął.

- To jednak one?

Bóg wina pokiwał głową. Odpalił silnik i ruszył, mijając budynek domu spokojnej starości, na którego podwórzu roiło się teraz od radiowozów. Skręcił w boczną uliczkę dwie przecznice dalej i zatrzymał samochód. Spojrzał na towarzysza.

- Dziwię, czemu aż tak mnie to wkurza. Nigdy nie lubiłem tych wiedźm. Nie wiem, czy ktokolwiek je lubił. Eros przeczesał włosy.

- Wściekasz się, ale mnie zaczyna interesować ten cały Loki od aniołów - wyjaśnił. - Jest od nas lepszy.

- Gówno tam lepszy! - Bachus raz jeszcze walnął pięścią w kierownicę. - Zabijanie bezbronnych staruszek to według ciebie…

- Miały w pokoju nożyczki? - Eros wszedł mu w zdanie. - Bo jeśli tak, nie były bezbronne i ty dobrze o tym wiesz. To nie były zwykłe babcie.

Otworzył drzwi i wysiadł. Z kieszeni marynarki wyciągnął paczkę papierosów mentolowych. Zwykle nosił je tylko, by częstować nimi kobiety, ale teraz uznał, że przyda mu się mały dymek.

- Gorzej, że nie mamy teraz pojęcia, co robić - powiedział. - Będziemy musieli coś kombinować, a wobec przewagi aniołów mamy tak naprawdę marne szanse.

- Wcale nie - odezwał się Bachus z wnętrza samochodu. - Zobacz.

Eros pochylił się i wziął od przyjaciela maleńką foliową torebkę na dowody. W środku znajdowała się karta. As.

- Zwinąłem to policji. - Bóg wina podrapał się po nosie. - Im raczej się nie przyda, a dla nas to niezła wskazówka, prawda?

- Największy spośród was… - zaczął czytać Eros. - To prostak, ale trzeba mu pomóc. - Wyrzucił niedopałek i wsiadł do samochodu.

- Ruszaj - polecił. - Musimy zarezerwować bilety na samolot.

* * *

Gabriel sfrunął z dachu i stanął za Lokim.

- Jak idzie? - zapytał.

Kłamca przyłożył palec do ust i wskazał na trzymaną w ręce policyjną krótkofalówkę. Właśnie podsłuchiwał akcję.

Archanioł skinął głową. Stał, wpatrując się w zachodzące słońce i starając się pośród trzasków wychwycić, o czym rozmawiają przez radio policjanci. Zrozumiał tylko tyle, że zaginęła jakaś karta.

- To ta karta? - upewnił się. - Znaczy twój plan się posypał?

Loki posłał mu zniecierpliwione spojrzenie, po czym wyłączył krótkofalówkę i wsadził ją do kieszeni spodni.

- Tak, to ta karta, Sherlocku - powiedział. - I nie, nic się nie posypało. Jak myślisz, co się z nią stało? Zwinął ją jakiś skorumpowany glina, bo mu brakowało do talii? Ktoś połknął haczyk.

- Skoro tak twierdzisz… - W głosie archanioła słychać było zwątpienie.

Loki pokręcił głową i wyciągnął z kieszeni wykałaczki.

- W ogóle nie powinno cię tu być. Dostałem wolną rękę w tej sprawie. A może się stęskniłeś, mój drogi Messaggero?

Archanioł wzdrygnął się na wspomnienie wydarzeń z Monte Carlo, gdzie Kłamca spowity w uwodzicielską iluzję rozpuścił pogłoskę, że Gabriel jest homoseksualistą.

- Mam ci przekazać, żebyś się pospieszył, Loki - powiedział chłodno. - Zaczynasz się robić za mało wydajny, a do tego angażujesz do swych akcji zbyt wiele naszych sił potrzebnych gdzie indziej.

Kłamca spojrzał na Gabriela z pogardą i wypluł wykałaczkę.

- Takie gówno to wciskaj swemu Bogu, jak wpadnie na inspekcję. Od Walhalli nie zrobiliście niczego, co warte byłoby uwagi. - Odwrócił się i ruszył wzdłuż plaży. - Potrzebuję jeszcze tygodnia. Jeśli to dla ciebie za długo, zwolnij mnie.

Skrzydlaty zacisnął zęby, patrząc, jak Loki odchodzi. Denerwował go jego ton… a najbardziej to, że miał rację. We wszystkim.

* * *

Los Angeles jakoś nigdy nie zdobyło zaufania bogów. Może z powodu nazwy, a może przez mieszkających tam ludzi, którzy tak głęboko wierzyli w samych siebie, że powoli stawali się dla nich konkurencją. W grę wchodziły pewnie jeszcze i inne powody, ale ani spluwający na płytę lotniska Eros, ani krzywiący się z niesmakiem na widok panoramy miasta Bachus z pewnością nie zamierzali ich szukać. Wystarczyło im, że muszą tu być.

- Przypomnij mi raz jeszcze, jak on się teraz nazywa? - poprosił bóg wina. - Wiesz, że nie siedzę jak ty w tych plotkarskich gazetach…

- Leon Negerblack - powiedział Eros z naganą w głosie. - Jest teraz gwiazdorem kina akcji. Zaczynał, grając samego siebie i nie rozumiejąc słowa po angielsku.

- I nazwał się Negerblack? - Bachus pokręcił głową. - Stuprocentowy idiota. Nie pojmuję, jak taki może uchodzić za największego spośród nas.

- Pozwól zatem, że ci wyjaśnię. - Bóg miłości uśmiechnął się ironicznie. - Ze sławą jest jak z powodzeniem w miłości, liczy się opinia. Dziś nazywa się to public relations. Wsławił się najbardziej, więc do dziś wszyscy go pamiętają. By stać się gwiazdą, potrzeba albo szczęścia, albo…

Przerwał i sięgnął do kieszeni. Wyciągnął z niej zdjęcie i obaj bogowie mogli przyjrzeć się ubranemu w garnitur brakującemu ogniwu ewolucji.

- Ten to raczej miał szczęście - uznał Bachus.

* * *

Kate Gibbons, od ponad roku pełniąca funkcję osobistej sekretarki Negerblacka, z entuzjazmem spełniała wszelkie prośby, jakie skierował do niej pięknooki blondyn. Nie kryła przy tym żalu, że żadna z nich nie wiąże się bezpośrednio z miejscem powyżej jej pończoch. Nie tylko wpuściła go (wraz z tym pociesznym grubasem, którego nie wiadomo po co przyciągnął ze sobą) do biura szefa, ale i pozwoliła przejrzeć wszystkie dokumenty i wręczyła im sekretny kluczyk do osobistego barku pracodawcy. Mieli dość czasu, by z niego skorzystać, ponieważ zgodnie z informacjami dziewczyny, aktor był właśnie na spotkaniu z prezydentem, bo miał zostać jego doradcą do spraw sportu i rekreacji. Podobno ostatnimi czasy Negerblack dość poważnie interesował się polityką.

Było już dobrze po siedemnastej, gdy gwiazdor wpadł do swego biura i ze zdumieniem odkrył, że na jego wypoczynkowym komplecie siedzi już dwóch mężczyzn ubranych w T-shirty z identycznym nadrukiem, wyraźnie sugerującym, jakie preferencje seksualne mają mieszkańcy Hollywoodu.

- Kim panowie są? - zapytał. - I co chcecie zareklamować?

Mężczyźni posłali sobie wiele mówiące spojrzenia. Bez żadnych wątpliwości mieli do czynienia z idiotą. W dodatku o pamięci przeciętnego karpia.

- Oj, biedny Heraklesie! - westchnął bóg miłości z udawaną troską. - Nie pamiętasz nas?

Negerblack wysilił wzrok i przyjrzał się gościom.

- Pierwszy raz was widzę - mruknął i dodał: - Macie góra pięć minut.

- Ot, jak mylne mogą być ludzkie wrażenia - ciągnął Eros. - Jak zdradliwa może być pamięć, gdy się jej należycie nie utrwali…

- Pamięć to dziwka - potwierdził Bachus znad kieliszka.

Bóg miłości spojrzał głęboko w oczy stojącego przed nim olbrzyma, z wielkim trudem zachowując powagę. Aktor nie wytrzymał:

- Wypierdalać z mojego biura, świry! - wrzasnął. - Bo jak nie, to tak wam nakopię, że nie odróżnicie…

Przerwał na widok wzniesionej przez Bachusa fotografii. Zdjęcie to, pochodzące z prywatnej kolekcji Kate, pokazywało wyraźnie, do czego tak naprawdę potrzebna była olbrzymowi sekretarka. Tak po prawdzie to nawet zbyt wyraźnie. Bóg wina dał Negerblackowi chwilę na zastanowienie się, czy to aby nie jest sztuczka czy podstęp. Gdy uznał, że wystarczy, zapytał:

- Winka? I powiedz, drogi przyjacielu, czy zapomniawszy nas, wymazałeś już z pamięci niejaką Hebe?