Выбрать главу

Ukryty za ścianą tunel nie wyglądał zachęcająco. Oślizłe ściany wygładzone sączącą się zewsząd wodą, błoto i wyrastające gdzieniegdzie kłujące rośliny, których nazwy dawno już zostały zapomniane. Mimo to Herakles bez wahania położył się na brzuchu i wczołgał do środka. Do kapiącej na kark lodowatej wody, szarpiących ciało kolców i włażącego za niedopiętą koszulę błota po chwili dołączyły pojawiające się znikąd szczury, które wyraźnie upodobały sobie buty olbrzyma. No i jeszcze smród. Zupełnie jakby droga prowadziła do kilkusetletniego szamba. Co zresztą wcale nie było tak dalekie od prawdy. Tunel był coraz węższy, by po kilkunastu metrach urwać się gwałtownie. Droga prowadziła już tylko w dół. Do najstarszego kanału na świecie…

* * *

Właściwie nie wiadomo, czyj był to pomysł. Przez długi czas mówiono, że Hefajstosa, ale ten zapierał się twardo, przekonując, że to nie jego metody. Samego Hadesa nie brał nikt pod uwagę, bo najbardziej pieklił się na tę koncepcję. Twierdził, że to obniży prestiż jego królestwa i wystawi go na pośmiewisko. Poza nim jednak wszyscy byli podejrzani…

A cała sprawa rozpętała się wokół sposobu na zapewnienie spokoju zaświatom. Stwierdzono, że żywi zbyt często schodzą, by odwiedzić umarłych i pomóc im w cierpieniu, co rzecz jasna nie przypadło do gustu podziemnej władzy. Postanowiono temu zaradzić. Przede wszystkim należało więc uświadomić wszystkim bohaterom i herosom, że ich miejsce jest wśród żywych. I tylko tam.

Nad sposobem, jak tego dokonać, radzono długo, a każdy nowy pomysł, choć w teorii świetny, w praktyce okazywał się być niewypałem. Aż wreszcie po drugiej z kolei wizycie Heraklesa ktoś wpadł na ową kontrowersyjną koncepcję. Rzecz prezentowała się nadzwyczaj prosto. Wystarczyło wykorzystać jako wejście kanały. Skoro fali herosów nie powstrzymywał ani Cerber, ani furie, trzeba było sięgnąć po środki ostateczne. No bo jaki szanujący się bohater ruszy na swą krucjatę kanałami zanurzony po kostki w gównie?

Podziałało. Liczba wizyt zmniejszała się co najmniej o jedno zero rocznie, a po kilkuset latach nikt już nawet nie chciał wierzyć, że to może być droga do Hadesu.

* * *

Herakles miał coraz bardziej dosyć. Za każdym krokiem łamał butem skorupę zaschniętego mułu, uwalniając kolejną dawkę mdłego odoru, a bryzgające błoto zastygało na jego piersi i łaskotało go potem niemiłosiernie.

Był już bliski tego, by zawrócić, gdy wtem jego przywykłym już do ciemności oczom ukazała się… szafa.

Z początku wziął ją jedynie za stojący krzywo kamienny blok, ale coraz bardziej przypominała mebel. Zwłaszcza że, nie wiedzieć czemu, z każdą chwilą w tunelu robiło się jaśniej.

Szafa wyglądała jak z innej epoki. Na masywnych, prawdopodobnie dębowych drzwiach wyrzeźbiono sceny żywcem wzięte z siedemnastowiecznego pikniku. Na pierwszym planie jacyś mężczyźni grali w piłkę, w tle kobiety raczyły się herbatką. Ktoś tam usiłował brzdąkać na lutni, jakiś dzieciak puszczał latawiec…

Najciekawszym pomysłem była jednak rola, jaką dawny rzemieślnik przeznaczył widzowi. Stojące na środku, przedzielone skrzydłami drzwi drzewo dawało złudzenie, jakby patrzący krył się za nim i podglądał prawdziwe życie. Heros uważniej przyjrzał się pniowi. Mniej więcej na środku zdobiło go koślawe serce i napis: H+P=WGM.

Herakles uśmiechnął się pod nosem. Palcem wskazującym lewej dłoni przejechał po literach. „G” wydało mu się podejrzane. Nacisnął.

I nagle wszystko ożyło. Piłka naprawdę pofrunęła przez drewniane powietrze, dębowa herbatka spłynęła do rzeźbionych gardeł. Ku sklepieniu pomknęła muzyka. Heros cofnął się o krok. Z drzewa, prosto z serca, wystrzelił ku niemu ostro zakończony mosiężny konar. Herakles patrzył na niego przez chwilę w niemym osłupieniu, po czym ujął go w obie ręce i z całej siły szarpnął w dół. Skrzypnęło i drzwi szafy stanęły otworem.

W środku wbrew obawom olbrzyma nie było niczego prócz starych futer. Te, ściśnięte w niewielkiej przestrzeni niczym stado niedźwiedzi w podrzędnym ZOO, tak potwornie śmierdziały naftaliną, że zapach przebijał nawet odór kanału. Mimo to Herakles doskonale wiedział, co ma robić. Powoli wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Raz jeszcze otoczyła go ciemność. Z zewnątrz nadal dobiegały ciche dźwięki lutni i rozbawione męskie głosy, co świadczyło o tym, że na drzwiach zabawa trwa w najlepsze. Ciekawe, jak długo jeszcze będą tak szaleć - pomyślał, przeciskając się między futrami. Pchnął tylną ścianę szafy i jego oczom ukazała się rzeka Styks.

* * *

Zeus bębnił nerwowo palcami w blat przy drzwiczkach konfesjonału. Niecierpliwił się. Był już najwyższy czas, by poczuli, że pieczęć królestwa podziemi została złamana, a jej wrota otwarte.

- Mówiłem, że to idiota - powtórzył Gromowładny zrezygnowanym głosem. Już nawet nie miał siły krzyczeć. - Nie trzeba było mu powierzać tak trudnego zadania. To wszak nie rozdziewiczenie byle młódki.

— Da se radę - uspokajał go Bachus. W ręku trzymał złoty kielich z resztką znalezionego przed godziną wina mszalnego. Było całkiem niezłe.

- Wiele się tam zmieniło - poparł go Eros. - Może szuka drogi.

- Tyle czasu? - nie dowierzał Zeus.

Bóg miłości uśmiechnął się.

- Czasem droga do raju rozkoszy kryje się w gąszczu fatałaszków - rzucił. - Ale nie ma się co martwić. Kto jak kto, ale Herakles robił nie takie rzeczy. Poza tym…

- Ciii! - pijany bóg przyłożył do ust palec. - Czujecie?

Zeus chciał zaprzeczyć, ale zaraz też coś poczuł. Najpierw lekkie drżenie rąk. Potem przez głowę przebiegł mu w jedną stronę gorący impuls, a chwilę później w przeciwnym kierunku mroźny. Po jego ciele rozlało się przyjemne ciepło, ciepło, które jednak zmieniło się zaraz w taki ukrop, że aż wrzasnął. Gdzieś na granicy świadomości usłyszał, że Bachus i Eros również krzyczą. I wtedy właśnie pojawiła się wizja. Ta, na którą czekali, z którą wiązali tak wielkie nadzieje…

- Widzisz, Zeusie?! - wykrzyknął Eros z tryumfem. - Udało się. Przeszedł!

* * *

Herakles stał na skarpie, wpatrując się w dawno niewidziany krajobraz.

Patrzył, jak czarne fale Styksu uderzają miarowo o piaszczyste nabrzeże, kusząc, by choć na chwilę zanurzyć stopy w zatrutej wodzie. Odległy drugi brzeg, niegdyś mieniący się blaskiem niezliczonych świateł królestwa podziemi, teraz był skryty za kotarą mroku nadającą rzece pozór nieskończoności.

Ciekawe, czy gdzieś tam jest jeszcze Charon - pomyślał Herakles. - Za dawnych czasów staruszek wyglądał, jakby miał przetrzymać nas wszystkich.

Ostrożnie zszedł powoli na plażę i ruszył wzdłuż brzegu.

Po blisko kwadransie znalazł łódź. Nic się nie zmieniła od czasu, gdy heros był tam ostatnim razem. Wciąż wyglądała jak źle wydrążony, spróchniały pień ogromnego drzewa, niezdolny przenieść kogokolwiek przez wodę głębszą niż do kolan.

W środku leżał ubrany w łachmany szkielet przyciskający do siebie sakiewkę.

- Kto by pomyślał, Charonie - westchnął Herakles, wchodząc do łodzi i łapiąc za wiosło - że kiedyś przyjdzie czas, gdy to ja będę przewoził ciebie przez Styks.

Odbił od brzegu i wypłynął na środek rzeki.

Za dawnych czasów był naprawdę dobrym żeglarzem, więc nie sprawiło mu większej trudności lawirowanie między wirami czy podwodnymi skałami. Bardziej obawiał się mieszkających w rzece stworów, ale żaden jakoś nie podpłynął do łodzi. Herakles spokojnie dobił do drugiego brzegu.