Выбрать главу

- Dołączyć do naszej trupy, kochanie - wyjaśnił Loki. - I wraz z nami zagrać u Theodora Knoxa w największym kulturalnym wydarzeniu ćwierćwiecza.

- To zdaniem „Time’a” - wyjaśnił Eros.

Jenny pokręciła głową przecząco.

- Nie jestem…

- Aktorką? To chciałaś powiedzieć? - Bachus wszedł jej w zdanie. - No to witamy w klubie. Tobie przynajmniej nie każą chudnąć.

- Inaczej nie zmieścisz się do łodzi, tłumaczyłem ci przecież. - Eros poklepał przyjaciela po ramieniu. Loki uciszył ich niecierpliwym syknięciem.

Z przedpokoju dobiegł ich odgłos otwieranego zamka. Wszyscy spojrzeli w tamtą stronę.

- To pewnie Ola - powiedziała Jenny. - Moja nowa współlokatorka. Pochodzi z Polski i nie miała się gdzie podziać, więc ją przygarnęłam na parę miesięcy.

- No świetnie… - mruknął Loki. - Właśnie teraz? - Ja się nią zajmę - stwierdził Eros, wstając. Zaczął już promienieć swym blaskiem, więc Bachus zasłonił Jenny oczy. Nie chciał, by jego przyjaciel miał potem kłopoty z szefem.

Bóg miłości przeszedł przez pokój i zatrzymał się w progu.

- Witaj, piękna - rzucił swym aksamitnym głosem. - Jeśli mogę cię o to prosić, nie zdejmuj płaszcza. Wybieramy się na kolację.

Kłamca odczekał, aż zamkną się za nimi drzwi. Dopiero wtedy ponownie się odezwał.

- Widzisz - zaczął, szczerząc się w przymilnym uśmiechu - kiedy dowiedzieliśmy się, że historia ma mocno rozbudowany wątek Marii Magdaleny, od razu pomyślałem, że nie ma lepszej kandydatki do tej roli niż jej pra-, pra-, pra- i tak dalej -wnuczka. Poza tym…

- Poza tym to nie znamy żadnej innej dziewczyny, która… - zaczął Bachus, ale umilkł spiorunowany spojrzeniem Kłamcy.

- Nie pomagasz mi, Bachusie.

Bóg wina wtulił głowę w ramiona.

- Przepraszam - szepnął.

- Tak czy inaczej, musimy to zrobić na chwałę Pana. - Loki zapomniał, o czym mówił wcześniej, uznał jednak, że to zdanie jest dobre na wszystko. - Bo jeśli my tego nie zrobimy, to kto?

- Profesjonalni aktorzy? - Jenny wcale nie wydawała się przekonana. - Jak ci, których zatrudnił Knox?

Kłamca i bóg wina wymienili spojrzenia. Nadszedł czas na ostateczny argument.

Bachus wyciągnął z kieszeni scenariusz. Położył go na biurku.

- Przeczytaj zaznaczone fragmenty - polecił.

Dziewczyna podniosła kartki i zaczęła czytać. Już przy drugiej miała różowe policzki.

- Sama widzisz - powiedział Loki. - Oczywiście nie będziemy tego robić dosłownie, znam w końcu parę sztuczek, ale i tak jesteś niezbędna. I nie powinnaś się tak wzbraniać. Wiesz, kto zagra Jezusa?

* * *

- Jak chcecie, to sami mu to powiedzcie - pisnął Thumb. - Nie zamierzam się dla was narażać. A poza tym…

Kątem oka dostrzegł, że drzwi zaplecza otwierają się, więc natychmiast umilkł. Na salę wszedł Knox, zapinając rozporek.

- Co się dzieje, Erneście? - zapytał.

Kierownik sceny westchnął zrezygnowany.

- Aktorzy domagają się przerwy, panie Knox. Mówią, że należy im się po tych czternastu godzinach. Reżyser zrobił zdziwioną minę.

- No to przecież właśnie ją mieli - odparł. - Nie można przecież odpoczywać w nieskończoność, a poza tym… Cliff, mówiłem ci, żebyś się nie garbił, twoja postać była w młodości atletą. Ma mieć plecy proste jak deska. Wracamy do pracy.

Aktorzy posępnie pokiwali głowami i wrócili na miejsca. Kierownik sceny również chciał odejść, ale Knox złapał go za ramię.

- Kto narzekał najgłośniej?

- Piotr - odparł Thumb głosem pełnym rezygnacji. Wiedział, jak będą brzmieć następne słowa reżysera.

- Zwolnij go jutro - polecił Knox. - Nie potrzeba nam buntowników.

* * *

Gdy wrócili, bóg miłości siedział na kanapie z nogami na oparciu i czytał książkę. Jego płaszcz leżał na podłodze, a marynarka przerzucona przez krzesło. Butów nie zdjął.

- Kim jesteś i co zrobiłeś z Erosem? - zapytał Bachus, nie kryjąc zdumienia. Takie podejście do własnej garderoby było niepodobne do jego przyjaciela.

- A, to wy? - Ten nawet nie oderwał wzroku od książki. - Przepraszam za ten bałagan, ale zaczytałem się trochę.

- Dziewczyna jednak brzydka? - Loki zdjął płaszcz, a po namyśle również sweter. W mieszkaniu było naprawdę gorąco.

- Wręcz przeciwnie. - Bóg miłości przewrócił stronę, ze stolika podniósł służący mu jako zakładka wycinek gazety i zamknął książkę. - Śliczna i do tego bardzo inteligentna. To ona dała mi tę książkę. Świetna rzecz.

- To co ty tu robisz tak wcześnie w takim razie? - zapytał Kłamca. Dyskretnie zerknął na tytuł książki. Był to Wróbel Mary D. Russell.

- Posiedzieliśmy trochę w knajpie, a potem odprowadziłem ją do domu - wyjaśnił Eros. - Ona ma kogoś tam u siebie. Sympatyczny gość, widziałem zdjęcia.

- A od kiedy ci to przeszkadza? - zakpił Bachus. Nareszcie miał okazję odegrać się za te wszystkie przytyki do swej tuszy.

Bóg miłości popatrzył na niego z politowaniem, po czym przeniósł wzrok na Lokiego.

- Wskóraliście coś, szefie? - zapytał. - Znaczy u Jenny.

Kłamca uśmiechnął się.

- Z przyjemnością zawiadamiam, że nasza teatralna trupa jest w komplecie. Brak nam tylko nazwy.

Eros podniósł się powoli i sięgnął do książki. Wyciągnął z niej zakładkę. Wstał i podał ją Lokiemu.

- To artykuł o tej grupie, do której należała współlokatorka Jenny - powiedział. - Jeszcze w starym kraju. Zachowała go sobie na pamiątkę. Uważam, że nazwę mieli całkiem ładną.

Kłamca wziął do ręki świstek i przeczytał. Po chwili pokiwał głową.

- Świetne - stwierdził z uśmiechem. - Naprawdę genialne i poniekąd prawdziwe. Przemawiamy wszak w imieniu samego Boga, czyż nie?

Podniósł głowę.

- Panowie. Słudzy Metatrona rozpoczynają tournee.

miesiąc do premiery

- Dobrze, panie i panowie - zakomunikował Knox. - Koniec przerwy. Aktorzy ustawiają się na miejscu. Teraz spróbujemy scenę, gdy Jezus kupuje sobie ochroniarzy wśród rybaków. Piotr… gdzie jest Piotr?

Thumb podrapał się po głowie.

- Zwolniliśmy go przecież - powiedział. - Nikt się jeszcze nie zgłosił na jego miejsce.

- A, tak - przypomniał sobie reżyser. Nie zmartwiło go to szczególnie. Miał w końcu jeszcze całe mnóstwo scen bez Piotra, które mógłby teraz ćwiczyć. Ta zaczeka, aż znajdzie się jakiś solidny aktor.

- Odpowiednia Magdalena też się jeszcze nie zgłosiła? - zapytał. - Ile to już dni czekamy?

- Przeszło tydzień, panie Knox. - Kierownik sceny zerknął do notatek. - A skoro już przy tym jesteśmy, to wciąż nie ma Piłata. Ten cały Ramirez, którego pan wyrzucił, rozsiewa straszliwe plotki w środowisku.

- Co tylko potwierdza moją decyzję. - Reżyser przekartkował scenariusz. - Dobra, dawać mi tu Jezusa, przećwiczymy scenę z wynajęciem fałszywego ślepca.

- Tu też jest problem, panie Knox.

Ten przejechał dłonią po twarzy, co mogło oznaczać i chwilową rezygnację, i rodzącą się wściekłość.

- Nie mów… Nie mamy ślepca?

- Gorzej. Nie mamy Jezusa. Aktor numer jedenaście wziął sobie do serca pańskie uwagi i wyszedł z początkiem przerwy.

- Uwagi? - zdziwił się reżyser. - A co ja mu takiego powiedziałem?

- Nie potrafię zacytować, ale był tak ciężko obrażony, że najpewniej przekaże to prasie i przeczyta pan o tym w jutrzejszej gazecie.

Knox machnął ręką i przeszedł się wzdłuż sceny. Spomiędzy dekoracji spoglądały na niego pełne niepokoju oczy statystów i aktorów drugoplanowych.

Reżyser po schodkach wszedł na podwyższenie. Oparł się o gipsową kolumnę i zerknął na widownię. Powiódł oczami po pustych krzesłach, fotelach na zdobionych złotymi kwiatami balkonach, kryształowych żyrandolach i wzdłuż czerwonego dywanu przymocowanego złotymi prętami do stopni schodów. Kończył się przy dużych wahadłowych drzwiach głównego wejścia i tam właśnie spoczął wzrok Knoxa.