Выбрать главу

Pierwszy ze zdumienia wyrwał się Gabriel.

- Nie wiem, czy powinienem się cieszyć, że się znacie - powiedział dostojnym głosem. - Myślę, że będziecie mieli jeszcze czas porozmawiać, a tymczasem potrzebuję pilnie mówić z twoim panem. Loki jest moim gościem, zapamiętaj, strażniku!

Karzeł powoli skinął głową, cofnął się o krok, tak by przybyli mogli spokojnie wejść na teren fabryki. Ani przez moment nie spuszczał jednak wzroku z Kłamcy. A jego oczy płonęły nienawiścią.

* * *

Gdy położyła dłoń na jego dłoni, zadrżał.

- Nie - powiedziała.

- Nie masz ochoty? - zapytał Bachus wyraźnie zdumiony jej reakcją. Do tej pory wszystko wskazywało na to, że dobrze zaplanował ten wieczór. A teraz…

Mary Ann uśmiechnęła się do niego i cofnęła rękę.

- Oczywiście, że mam, głuptasie - odparła. - Nie przyszliśmy tu przecież bez powodu. Ale co to za frajda z kupionym biletem?

Bóg wina, wciąż zdumiony, schował portfel z powrotem do kieszeni i wyszedł z kolejki do kasy. Nie za bardzo rozumiał zasady jej gry, ale skoro tego właśnie chciała, nie zamierzał jej zawieść.

- Jak więc tam wejdziemy?

Dziewczyna wzruszyła ramionami.

- Nie mam pojęcia. Ale razem na pewno uda nam się coś wymyślić. - Popatrzyła na zegarek. - Tyle że jeśli mamy zdążyć, powinniśmy się pospieszyć. Seans już za osiem minut.

Bachus pokiwał głową. Stał, przez chwilę skubiąc górną wargę i zastanawiając się, co w tej sytuacji zrobiłby Kłamca. On z całą pewnością nigdy nie płacił za kinowe bilety.

Tyle że szef potrafi przyjąć dowolną postać - pomyślał. - A poza tym jest cholernym bogiem kłamstwa, a to niezwykle przydatna umiejętność w takich sytuacjach. A do czego może przydać się…

I nagle już wiedział.

- Zaczekaj tu - powiedział do Mary Ann, po czym potruchtał w stronę chłopca kasującego bilety. Zbliżył się do niego i wyszeptał parę słów, wskazując na grupę nastolatków, która chwilę wcześniej minęła bramkę i teraz zmierzała już ku wejściu na salę. Chłopak odwrócił się gwałtownie i pognał za nimi.

Grubas skinął na Mary Ann, by podeszła, po czym jak gdyby nigdy nic minęli bramkę i zanim pracownik wrócił na swoje miejsce, skręcili do najbliższej sali.

Dziewczyna nie mogła wyjść z podziwu.

- Jak to zrobiłeś? Co mu powiedziałeś? - dopytywała zdumiona.

- Nic takiego. - Bachus wzruszył ramionami. - Ja tylko uprzejmie doniosłem, że grupa nastolatków wnosi w kubkach na colę alkohol.

Mary Ann parsknęła śmiechem.

- I uwierzył? Boże, jacy ludzie są czasem naiwni! A skąd ty to niby miałeś wiedzieć?

- No właśnie, skąd?- Bachus również się roześmiał. Nie wiedzieć czemu znowu pomyślał o Kłamcy i jego metodach działania. - Aż dziw, że ludzie wciąż łapią się na najprostsze sztuczki.

* * *

- O Boże! - To było jedyne, co zdołała z siebie wykrztusić. Jej ciało wciąż drżało od niedawnej rozkoszy, a serce wciąż tłukło się jak oszalałe. - O Boże…

Eros założył ręce za głowę i z lekkim znużeniem przyglądał się swej zdobyczy. Właściwie w ubraniu wyglądała dużo lepiej, a cała frajda tego wieczoru skończyła się dla niego, gdy tym razem bez sztuczek zaciągnął dziewczynę do pobliskiego hotelu. Nie było to szczególnie trudne zadanie.

- To było… o Boże… - powtarzała jak zacięta płyta, wciąż jeszcze walcząc z nierównym oddechem. Ciemnobrązowe włosy lepiły jej się do czoła. - To było niesamowite.

Bóg miłości westchnął. A jakie niby miało być? Od wieków dawał bądź potęgował rozkosz i znał wszystkie tajniki tej sztuki. Pomijając nawet jego moce, a biorąc pod uwagę samo tylko doświadczenie, czyż mógł nie być najwspanialszym kochankiem świata?

I gdybym chciał - pomyślał - mógłbym spokojnie wyjść z tą dziewczyną Bachusa, a ona nawet by na niego nie spojrzała. Jedno słowo i nie widziałaby świata poza mną.

Właściwie nie wiedział, dlaczego tak pomyślał, ale gdy już przemknęło mu to przez głowę, zmuszony był przyznać, że tu właśnie tkwi przyczyna jego złego nastroju. Bo Bachus nie musiał stosować żadnych sztuczek. Po prostu podszedł i zagadał. Jak miliony ludzi na całym świecie. Jak wszyscy ci, którzy tłumaczą uczucie chemią i nie potrzebują już boga miłości, by umawiać się na randki.

- Jeszcze nigdy… - zaczęła dziewczyna, ale Eros nie miał ochoty tego słuchać. Dotknął jej kostki i wyszeptał zaklęcie.

W jednej chwili wyprężyła się w spazmie rozkoszy, jęcząc cicho. Bóg miłości wstał, włożył ubranie i wyszedł bezgłośnie. Robota, dla której tu przyjechał, wciąż czekała. Miał nadzieję, że pomoże mu zająć myśli.

* * *

- Skąd znasz tego strażnika spod bra…

- To on mnie zna, nie ja jego! - Loki posłał archaniołowi stanowcze spojrzenie, mając zamiar uciąć w ten sposób wszelkie dyskusje. Tym razem jednak nic z tego nie wyszło.

- Przypominam ci, Kłamco, że dla nas pracujesz - powiedział Gabriel. - I nie życzę sobie, byś miał przed nami takie tajemnice. Ten karzeł wyglądał, jakby przy pierwszej lepszej okazji chciał cię zabić.

Loki wzruszył ramionami.

- Tacy jak on zwykle nie czekają nawet na okazję - odparł. - Jest nią sama obecność potencjalnej ofiary. To karzeł, archaniele, relikt świata, który zniszczyliście. Za co jestem wam oczywiście cholernie wdzięczny - dodał pospiesznie, widząc, że twarz Gabriela tężeje. - A co do tego, że wiedział, kim jestem? Powiedzmy, że tam, skąd pochodzę, byłem dość znany… i średnio lubiany.

- Znam twoją historię - stwierdził archanioł. - Nie wiedziałem jednak, skąd pochodzi ten karzeł. Mnóstwo się tu plącze istot mitycznych z różnych światów. Przestałem je rozróżniać.

- Tak, prawo zwycięzcy dzielić innych na swoich i przegranych. - Loki uśmiechnął się. - Aha, zapomniałem, są jeszcze straty wliczone. Prosty układ, podoba mi się.

Gabriel chciał coś dodać, ale zrezygnował. Poruszył skrzydłami, by lepiej ułożyć się na poduszkach.

Od blisko kwadransa siedzieli obaj na rozłożystej kanapie w przeszklonym biurze naprzeciwko bramy. Czekali, licząc, że siedzącej za biurkiem faerii o fioletowych włosach i srebrzystozielonych skrzydełkach uda się w końcu połączyć z sekretariatem Mikołaja.

Z braku innych zajęć obserwowali przechodzące przez plac karły w roboczych strojach. Jedni ubrani byli w kombinezony, inni w czarne od smaru fartuchy. Niektórzy mieli na głowach górnicze kaski z latarkami. Wszyscy za to nosili długie brody podobne do tej, jaką miał strażnik przy bramie.

Pomiędzy karłami śmigały, łopocząc motylimi skrzydłami, wielokolorowe faerie z papierowymi teczkami bądź neseserami w drobnych rączkach. Pomimo że bez trudu mogły wzlecieć wyżej, trzymały się na dokładnie takiej wysokości, by co rusz wpadać na karły i wykłócać się z nimi.

Ku zaskoczeniu Kłamcy brodacze zwykle wychodzili z tych starć przegrani, pokornie przyjmując okładanie papierowymi teczkami po głowach. Czekali, aż skrzydlatym awanturniczkom znudzą się wrzaski, po czym spokojnie ruszali przed siebie.

- Z tego, co widzę, wiele się w zwyczajach karłów zmieniło, od czasu gdy miałem z nimi styczność po raz ostatni. - Loki westchnął i podparł policzek kantem dłoni. Wciąż jeszcze pamiętał lanie, jakie sprawiły mu pokurcze z gwardii Odyna w dniu, w którym go pojmali. I z całą pewnością nie użyli do tego gałązek jemioły.

Wyciągnął z kieszeni pudełko wykałaczek. Włożył jedną z nich do ust i zerknął w stronę siedzącej za biurkiem faerii.

- Hej, panienko, macie tu jakieś kolorowe pisemka z krzyżówkami? Albo cholerną telewizję? - Brodą wskazał odbiornik zawieszony pod sufitem naprzeciw biurka. - Nie żebym się żalił, ale troszkę nudno.