- Założę się, że Michał docenił ten gest. - Gabriel uśmiechnął się. - Od jakichś kilku miesięcy nie znosi tego gościa i jego twórczości. Dokładniej od chwili, gdy Loki zmusił go, by wybrali się razem do kina na przegląd serii „Obcy”.
- I co, jak rozumiem, filmy nie spodobały mu się za bardzo? - zapytał święty. - A przy okazji, skoro wspomniałeś o waszym nowym pupilu, czy są już jakieś postępy w sprawie tego gościa, który się pode mnie podszywa? Czy wasz nordycki as już go odnalazł?
- Niestety, Kłamca bardzo się stara, ale to nie jest łatwe. Poza tym pracujemy teraz nad czymś innym. Współpraca z piekielnymi demonami, zamach na niebiańskiego agenta i seria ataków wymierzonych w świętych. Dużo jak na śmiertelnika, nieprawdaż?
Mikołaj pokiwał głową.
- Domyślam się już chyba, po co przybywasz. Cóż, jeśli masz zamiar go odszukać, moje archiwa są do twojej dyspozycji. - Ręką wskazał na drzwi, którymi wszedł. - Jak się nazywa delikwent?
* * *
Bachus stęknął i wyczerpany opadł obok na łóżko. Mary Ann wtuliła się w niego i pocałowała w ucho.
- Byłeś wspaniały - szepnęła. Miała słodki oddech.
- Ty też byłaś niesamowita - zrewanżował się. - I dziękuję.
Objął ją ramieniem i leżał tak przez dłuższą chwilę, bezmyślnie wpatrując się w sufit i upajając niedawnymi chwilami uniesień. Teraz był już pewien, że kocha tę kobietę. Był pewien, że to właśnie to.
- Powiedz mi, o czym myślisz - poprosił, czując, że to będzie dobre pytanie w takiej chwili. Taki mały dowód troski. Poza tym, cholera, naprawdę chciał wiedzieć.
- Cieszę się, że udało mi się jeszcze komuś zaufać po tym, jak mnie skrzywdzono - odparła dziewczyna. - Nie sądziłam, że kiedyś mi się to uda.
Bóg wina odsunął się od niej gwałtownie i usiadł.
- Jak to skrzywdzono?! - zapytał, patrząc jej w oczy. - Powiedz kto, a zapewniam, że pożałuje tego, co ci zrobił. Będzie żałował całymi cholernymi tygodniami…
Mary Ann uśmiechnęła się lekko i koniuszkiem wskazującego palca przejechała po piersi Bachusa, wciąż jeszcze mokrej od potu.
- Nazywa się Lokstar Val Hallen - powiedziała. - I poznałam go dwa lata temu w Monte Carlo…
* * *
Ile czasu będzie potrzebował Gabriel, żeby się zorientować, że mnie nie ma? I czy w ogóle ma szanse mnie znaleźć?
Kłamca wiedział, że szanse na to są nikłe. Karły były najlepszymi górnikami, jacy kiedykolwiek istnieli na świecie, i jeśli chcieli zbudować tunel, którego nikt nie znajdzie, to z całą pewnością go zrobili. I nawet całe zastępy Michała nie byłyby w stanie mu pomóc.
Jeżeli chcesz na kogoś liczyć - pomyślał Loki - to tylko na siebie.
Raz jeszcze rozejrzał się po klatce, w której został zamknięty. Nie było w niej nic, co dawałoby jakiekolwiek możliwości działania. Z wyjątkiem siennika i przerdzewiałego garnka mającego służyć za nocnik wnętrze więzienia było puste.
Więzień westchnął i stękając, zmienił pozycję. Nie mógł się zdecydować, co jest gorsze: siedzenie zbyt długo w bezruchu sprawiało mu ogromny ból, ale gdy zmieniał pozycję, odzywały się połamane żebra. Miał wrażenie, jakby przebijały mu skórę. .
- Nie tak gwałtownie, łgarzu - zawołał karzeł siedzący przy skale naprzeciw klatki. W dłoniach trzymał napiętą kuszę, a obok niego na niedźwiedziej skórze leżał ogromny bojowy topór. - Bom gotów pomyśleć, że coś podejrzanego majstrujesz.
- Tobie wydało się podejrzane, że tworzę sobie iluzoryczne ubranie - odparł z wysiłkiem Loki. - No chyba że chciałeś pooglądać sobie mojego fiuta, co? Potem opowiesz żonie, że nareszcie rozumiesz, dlaczego…
- Nie sprowokujesz mnie, łgarzu! - roześmiał się strażnik. - Ostrzegali mnie, że będziesz próbował swoich starych sztuczek.
Kłamca w odpowiedzi wywrócił oczami jak medium z kiepskiego horroru.
Naraz z uwagą ściągnął brwi.
- Tak, archaniele - powiedział cicho. - Z całą pewnością pod ziemią. I dziwne, że sygnał okazał się tak mocny.
Karzeł nerwowo ścisnął kuszę.
- Przestań natychmiast, słyszysz?! - zawołał. - Co ty w ogóle robisz?
- Wzywam wsparcie - odparł Loki, wzruszając ramionami. Dużo go kosztował ten gest, ale nie dał po sobie tego poznać. - Nie myślałeś chyba, że aniołowie puszczają mnie tak samopas wszędzie, co? Mam nadajnik i łączność telepatyczną.
Ponownie wywrócił oczyma i uniósł głowę, mamrocząc coś w niezrozumiałym języku. Po chwili z nosa trysnęła mu krew. Mimo to nie przestawał mówić.
- Duchu Odyna, wybacz mi nieposłuszeństwo! - Karzeł uniósł kuszę i wycelował. I niemal w tej samej chwili tuż przed jego twarzą przeleciała płonąca strzała i wbiła się w skałę.
- Ani drgnij, karle! - rozległ się niski głos, brzmiący, jakby setka mężczyzn przemawiała jednocześnie. - I powiedz, dlaczego prześladujesz mojego sługę?
Strażnik odwrócił głowę i zmrużył oczy. Kilka metrów od niego stał sześcioskrzydły anioł o kruczoczarnych włosach i twarzy doskonałej jak najwspanialsza rzeźba. Czarne, nieczułe oczy świetlistego przybysza lśniły nieskończonością. W rękach trzymał łuk.
Karzeł odruchowo wycelował kuszę i strzelił, ale bełt rozpłynął się w powietrzu z chwilą, gdy dotknął napierśnika anioła. Ten zaśmiał się tylko.
- Prześladując mojego sługę, mnie prześladujesz… - powiedział, odrzucając łuk. Wzniósł rękę i naraz pojawił się w niej płonący miecz. Anioł ruszył do przodu. - A za to jest jedna kara. Uwolnij go!
- Nigdy! - W strażnika w jednej chwili wstąpił nowy duch, doskoczył do topora i z nim wycofał się pod drzwi klatki. Stanął pewnie na rozstawionych nogach, wznosząc oręż. - Nie dostaniesz go, dopóki jest w tej grocie choć jeden karzeł zdolny utrzymać topór.
I nagle anioł zafalował i rozpłynął się w powietrzu. Zniknął też odrzucony łuk, a nawet płonąca strzała. Nie został po nich nawet ślad. Wtedy właśnie strażnik poczuł na szyi chłód stali.
- Nie nabiorę cię na stare sztuczki, karle - wycharczał Loki, dociskając sztylet do krtani pokurcza. Ten nie musiał nawet macać pasa, czuł, że to jego własne ostrze, wyszczerbione nieco o dwa palce powyżej jelca.
Kłamca czuł się paskudnie, krew ciekła mu teraz nie tylko z nosa, ale także z ust i oczu. Prawie nic nie widział, a do tego szumiało mu w głowie. Jednak mimo wszystko czuł, że znowu jest górą.
- Ale co powiesz na nowe? - Szarpnął ręką, podrzynając strażnikowi gardło. Przez chwilę trzymał go jeszcze drugą dłonią, po czym puścił.
- Nigdy nie zadzieraj z bogiem - szepnął i bezwładnie runął na ziemię. Kolejny raz zapadł w ciemność.
* * *
Eros przeładował pistolet i raz jeszcze spojrzał na zegarek.
- Kurwa - zaklął.
Bachus nie przyszedł, nie dał też żadnego znaku, że może się spóźnić. Ani karteczki, ani telefonu, nawet pocałuj mnie w dupę. Po prostu go wystawił.
Bóg miłości włożył broń do kabury.
Trzeba było od razu zamknąć sprawę - pomyślał. - Napełnić tę dziwkę obrzydzeniem do ochlejtusa. Wtedy nie byłoby tych wszystkich kłopotów. A teraz cała robota dla mnie.
Zabębnił nerwowo palcami po kierownicy i ponownie wlepił wzrok w dom, przed którym zaparkował.
Z tego, co zdołał się dowiedzieć, cel pojawił się tam wczoraj wieczorem u znajomych i miał też nocować. Gospodarze nie wiedzieli o jego procederze, poza tym byli dobrymi ludźmi i katolikami, więc skurczybyk sprytnie się ulokował. Eros miał tylko nadzieję, że to akurat zrobił nieświadomie. W końcu wszystko wskazywało na to, że jest coraz mniej ostrożny - powrócił do używanych już nazwisk i paszportów czy, jak teraz, odwiedzał znajomych. Może właśnie przyszedł czas, by fryzjer zaczął popełniać błędy.