Выбрать главу

Drzwi frontowe otworzyły się i wyszła zza nich elegancko ubrana kobieta. Tuż za nią z bramy wyłonił się mężczyzna średniego wzrostu ubrany w przeciwdeszczową kurtkę.

Eros zerknął na zdjęcie przyklejone do deski rozdzielczej. Nie było mowy o pomyłce. Odpalił samochód, a gdy tamci wsiedli do swojego auta, ruszył za nimi.

* * *

Paweł Deptuch zaczynał mieć poważnie dosyć tych wakacji. A już na pewno miał dość Słowacji.

Przyjechał tu w nadziei, że zrobi parę sensownych zdjęć na konkurs „Nasi sąsiedzi” - pomysł głupi jak wiele koncepcji polskiego ministerstwa kultury, ale z kuszącą nagrodą. Dziesięć tysięcy i publikacja albumu to nie w kij dmuchał.

Z początku zapowiadało się całkiem nieźle. Znajomy nakręcił mu tanie lokum, Magda, dziewczyna Pawła, powiedziała, że chętnie do niego dojedzie, jak tylko będzie mogła, a na dodatek w pierwszy dzień po przyjeździe znalazł sklep komiksowy pełen prawdziwych białych kruków.

Szybko jednak karta się odwróciła. Tanie lokum istotnie było niedrogie, ale należało do miejsc, gdzie normalni ludzie nie chodzą nawet za dnia, choćby im dopłacano. Z kolei Magdę rozłożyła choroba i musiała zostać w domu, a dzień po przyjeździe skradziono Deptuchowi portfel.

Mimo wszystko zdjęcia szły mu nieźle i nie miał jeszcze ochoty wyjeżdżać. Za trzymane przezornie w tylnej kieszeni spodni dwadzieścia euro wywołał pierwszy film i postanowił sprzedać zdjęcia jako widokówki. Wiedział, że ludzie lubią, gdy mają okazję kupić coś niepowtarzalnego.

Swój mały straganik ustawił niedaleko butiku, bo ten miał całkiem niezłe, szerokie schodki. Rozłożył koszulę, na niej fotografie i czekał na klientów.

* * *

- Dość już tej zabawy - burknął Eros i skręcił gwałtownie, zmieniając pas. Ktoś za nim zahamował z piskiem opon i nacisnął klakson, ale bóg miłości zupełnie na niego nie zważał. Wjechał na chodnik, niemal tuż przed Luigim, stając w poprzek i tarasując przejście. Zaledwie kilka centymetrów dzieliło maskę samochodu od schodków gustownego butiku.

Przez otwarte okno wystawił lufę glocka.

- Pozdrowienia z Niebios, Luigi! - zawołał.

Fryzjer zareagował nadspodziewanie szybko, rzucając się w stronę schodów i łapiąc siedzącego na nich przerażonego chłopaka. Z kieszeni wyszarpnął pistolet i przyłożył zakładnikowi do głowy.

- Zabiję go! - zawołał. Jego głos brzmiał nieco histerycznie. - Przysięgam na pierdolone Niebiosa, że rozwalę mu łeb.

Eros uśmiechnął się i cały czas celując, otworzył drzwi samochodu. Wysiadł, ani na chwilę nie odrywając spojrzenia od twarzy fryzjera.

- Jak masz na imię, młody? - zapytał po słowacku, a widząc, że chłopak nie zna tego języka, powtórzył po angielsku.

- Paweł - przedstawił się zakładnik. - I ja naprawdę nie chcę umierać.

- Kto tu mówi o umieraniu? - zdziwił się bóg miłości. Nareszcie pojął, jak robi to Loki. Grunt to mieć pomysł na każdą okazję i ani na chwilę nie tracić poczucia humoru. No i, rzecz jasna, umiejętnie stosować swoje talenty. - Nie zabijesz Pawła, Luigi, prawda? Tylko spójrz na niego. Na jego miłą twarz, młode, silne ramiona… Czujesz zapach jego włosów? Czy nie chciałbyś, zanurzając w nich swoje palce, niespiesznie zacząć je strzyc? Jak możesz zabić kogoś, kogo już zacząłeś kochać?

Fryzjer zamrugał oczami, po czym przeniósł wzrok na zakładnika i gwałtownie odsunął pistolet od jego szyi. Ze wstrętem odrzucił broń i pobiegł się w stronę wylotu ulicy.

Eros uniósł glocka i strzelił kilka razy, ale nie udało mu się trafić. Wepchnął pistolet do kabury i rzucił się w pogoń.

Paweł patrzył przez chwilę za nimi, po czym pochylił się, by pozbierać zdjęcia.

- Jak ktoś kupi - zawołał po angielsku - to opowiem, co czuje zakładnik wariata!

Znaleźli się chętni.

* * *

Kłamca nie miał pojęcia, ile czasu leżał nieprzytomny, ale nie mogło to trwać szczególnie długo, skoro nadal był w jaskini sam, tylko z ciałem strażnika. Przypuszczał, że karły musiały jakoś zaplanować zmiany warty. A to oznaczało, że nie powinien zwlekać.

Podczołgał się kawałek do krat i sięgnął ręką do pasa karła, odpinając klucze. Potem z trudem otworzył drzwi klatki.

Przez chwilę łapał oddech, walcząc ze sobą, by nie zwymiotować. Był tak wycieńczony, że mogłoby go to dobić.

Potem ostrożnie przestąpił przez zwłoki i zgięty wpół, zataczając się, ruszył w stronę wyjścia z groty.

Zdawał sobie sprawę, że jeszcze nie wygrał. Tunele z całą pewnością pełne były karłów, a on nawet nie umiał stwierdzić, którędy powinien iść. Mimo to szedł. Bo zatrzymanie się oznaczało pewną śmierć.

Po najtrudniejszych w życiu jakichś trzydziestu krokach znalazł się w tunelu wysokim może na półtora metra, za to szerokim na ponad cztery. Ściany ozdobiono runami, a co kilka metrów rozmieszczono pochodnie, tak że żaden kawałek korytarza nie pozostawał zacieniony.

Cudownie - pomyślał Loki. - Gdyby to chociaż były lampy elektryczne, przeciąłbym kabel i spokój, a tak? Jak na cholernym talerzu.

Oparł się ręką o ścianę i powoli, powłócząc nogami, ruszył przed siebie.

Nie zdążył przejść pięćdziesięciu metrów, gdy nagle tuż przed nim z bocznych tuneli wyłoniły się dwa karły. Oba uzbrojone w topory.

- Proszę, proszę - odezwał się głos za plecami Kłamcy. - Kto by pomyślał, że jesteś taki hardy, zdrajco. Znać, że płynie w twych żyłach krew olbrzymów. A teraz bądź łaskaw grzecznie położyć się na ziemi.

Loki spełnił to polecenie z pewną ulgą, czuł już bowiem, że nogi uginają się pod nim. Przywarł policzkiem do ziemi, kątem oka obserwując stopy karłów przed sobą.

Ci postąpili do przodu.

I nagle rozległ się świst, a w chwilę później dwa ciała z łoskotem runęły na ziemię. Ktoś podbiegł i szarpnął Lokiego za ramię.

- Wstawaj, musimy uciekać!

Kłamca, lekceważąc ból, podniósł głowę i spojrzał w twarz Gloina.

- Ty? Ale dlaczego?

- Później. - Karzeł raz jeszcze szarpnął go za ramię. - Zaraz pojawią się następni.

Pomógł Lokiemu wstać i wciągnął go w boczny tunel. Tam nacisnął jedną z run, potem następną i jeszcze jedną. Gdy wstukał całą sekwencję, ściana przesunęła się, ukazując im małe pomieszczenie - kabinę windy.

* * *

Eros wszedł do apartamentu i trzasnął drzwiami. Tak niewiele brakowało! Dosłownie kilku metrów lub jeszcze jednej cholernej kuli. Jednak Luigi zdążył zatrzymać taksówkę i tyle go było. Teraz pewnie zrobi się ostrożniejszy.

Przeszedł do sypialni i zatrzymał się w progu. Na łóżku siedział Bachus.

- Gdzieś ty, kurwa, był?! - ryknął bóg miłości. - Mieliśmy robotę, pamiętasz? Udałoby się, gdybyś był. Ale nie, ty wolałeś gzić się z tą swoją…

- Miałeś rację - powiedział grubas. Siedział ze spuszczoną głową i wpatrywał się w swoje złożone dłonie.

- …głupią dziwk… coś ty powiedział? - Eros zamrugał. W jednej chwili uleciała z niego cała złość. Przeszedł przez pokój i usiadł obok przyjaciela. - Co się stało?

- To, że miałeś cholerną rację, miłość nie istnieje. - Bóg wina odwrócił się i spojrzał Erosowi w oczy. - Mam nadzieję, że się cieszysz, bo znowu wyszło na twoje.

- Nie bądź śmieszny. I mów, co się stało.

- Wzięła mnie za mafiosa - zaczął Bachus. - Od tego się zaczęło. Uznała, że skoro jestem ubrany tak a nie inaczej i do tego daję słone napiwki, to muszę prać pieniądze. Miałem też wtedy spluwę i ona zauważyła kaburę.