Выбрать главу

Huk wystrzału zagłuszył jego dalsze słowa. Fryzjer zgiął się wpół, a na jego koszuli zaczęła rosnąć czerwona plama. Bachus podszedł i poprawił strzałem w głowę.

- Żadnych gadek, pamiętasz? - zapytał, po czym schował broń i wsiadł do samochodu.

Zdumiony bóg miłości rozejrzał się wokół. Na ulicy było coraz więcej gapiów, a recepcjonista z całą pewnością wezwał policję. Nie było na co czekać.

Wskoczył za kierownicę, odpalił samochód i ruszył z piskiem opon.

- Rany, stary! - powiedział, pędząc ku drodze wylotowej z miasta. - Ostro poszedłeś. Naprawdę dopiekła ci ta mała. Dzwoń do Gabriela.

Bachus wyciągnął telefon i wybrał numer z karteczki Erosa.

* * *

- No i zrobione - powiedział archanioł, oddając Mikołajowi telefon. - Szkoda, że wciąż jeszcze zdarzają się ludzie, którzy zatracają swą duszę, współpracując z demonami.

- Po takim przykładzie z całą pewnością będzie ich mniej - stwierdził święty.

Archanioł pokiwał głową.

- Na pewno o jednego.

Telefon ponownie zadzwonił. Mikołaj odebrał.

- Tak?… Oczywiście, już schodzimy. - Rozłączył się i spojrzał na Gabriela. - W holu jest twój towarzysz. Nagi i cały we krwi. Nie mam pojęcia, jak to się…

Ale archanioł już go nie słuchał. Wybiegł z sali komputerowej i popędził ku windzie na dół.

* * *

Gdy wpadł do holu, Loki siedział w fotelu, a grupa gnomów właśnie opatrywała mu rany. Na widok archanioła Kłamca uśmiechnął się.

- Żałuj, że nie byłeś ze mną na zwiedzaniu fabryki - powiedział. - Świetna zab… - skrzywił się i zaniósł okropnym kaszlem. Na podłogę poleciało kilka kropli krwi.

Archanioł podszedł do niego i położył mu rękę na ramieniu.

- Powiedz mi, kto cito zrobił i dlaczego?

Loki przestał kaszleć i na krótką chwilę zapatrzył się przed siebie. Za szklaną szybą biura nisko latające faerie przepychały się między zmierzającymi do pracy karłami. Któryś się wywrócił, inny tylko się zachwiał, rozsypując, co tam niósł, i teraz wściekle wymachiwał rękoma. A pod samym murem wsparty o ścianę stał Gloin. I patrzył.

Kłamca nie mógł widzieć stąd jego twarzy, ale nie musiał. I tak wiedział, co wyrażała.

- Zostałem porwany - powiedział Loki. - Można powiedzieć, że chciano mnie zabić za dawne krzywdy.

- Karły? - Gabriel zaczął rozglądać się za Mikołajem, ale święty najwyraźniej jeszcze nie zszedł. - Zaraz przekażę komu trzeba o tym buncie.

- Dziękuję. - Kłamca zdobył się na uśmiech. - Ale wiesz, gdyby to były karły, chyba nie byłoby mi aż tak strasznie wstyd.

Głową wskazał odwróconą faerię unoszącą się za biurkiem i parzącą herbatę.

- Tylko błagam, nie pytaj, jak to zrobiły.

Skrzydlaty nie zapytał.

* * *

Jenny doskonale spisywała się jako opiekunka. A miała przy Kłamcy sporo roboty, bo mimo że Rafael zrobił, co mógł, i poskładał go w środku, to jednak zabronił mu wstawać, by wszystko mogło się dobrze pozrastać.

Przygotowywała więc posiłki, zmieniała pościel, myła go i podawała środki przeciwbólowe. A gdy przychodził wieczór, siadała na boku łóżka i wspólnie oglądali filmy albo rozmawiali o drobiazgach.

Poniekąd nawet się cieszyła, że Loki został unieruchomiony, bo teraz miała go dla siebie i nie spędzała wieczorów na myśleniu, czy aby właśnie teraz nie wypełnia się jego przepowiednia.

O powód obrażeń nie pytała, licząc, że kiedy przyjdzie czas, Loki sam jej o tym opowie.

I nie pomyliła się.

Opowiadał długo, mówiąc jej o wszystkim. O tym, jak przyjęto go do Asów i jak wielu potem wypominało Odynowi tę decyzję. Mówił o Baldrze i jego przechwałkach, a potem jak znalazł sposób, by go uśmiercić… i wykorzystał go. Niczego nie ubarwiał, nie pomijał drastycznych szczegółów, jak te, gdy został przywiązany do skały wnętrznościami syna i jak Sygin uratowała go przed szaleństwem wiecznej agonii.

Z każdym kolejnym słowem Jenny coraz bardziej zdawała sobie sprawę, jak mało o nim wie. Czuła zazdrość, gdy słyszała, jak mówił o żonie, ale doceniała też jego szczerość. Wiedziała, że gdy skończy, ona musi odpowiedzieć mu tym samym.

- I wtedy Gloin powiedział, że nie chce, abym cokolwiek obiecywał. Tylko żebym pamiętał, kim jestem, gdy przyjdzie czas.

- Czas na co, Loki? - zapytała.

Kłamca westchnął.

- Gloin uważa, że jestem jedynie zabawką w rękach aniołów, którą skrzydlaci wyrzucą, jak już im się znudzi. Myślę, że chodziło mu o chwilę, gdy zdam sobie z tego sprawę.

Jenny sięgnęła po leżącego na stoliku Kłamczucha i przez chwilę wodziła palcem wokół śladu po kuli.

- Pióra nic ci nie dadzą, kochanie - powiedziała w końcu po dłuższej chwili milczenia. - Nie uda ci się zostać aniołem.

Loki spojrzał na nią i po chwili parsknął śmiechem.

- A kto ci powiedział, że chcę zostać aniołem, wariatko? Stracić te wszystkie sypialniane numery na rzecz pary skrzydeł? Odbiło ci?

Podniósł rękę i przygarnął ją do siebie.

- Żeby pióro miało moc, musi zostać ofiarowane. I ja je dostałem. Teraz nikt nie może z nich skorzystać. A piór jest przecież ograniczona ilość, prawda? Kiedyś w końcu im się skończą.

Lewą ręką sięgnął pod poduszkę i wyciągnął paczkę wykałaczek. Jedną z nich włożył do ust.

- Wiesz, kochanie - powiedział, uśmiechając się do własnych myśli - może i jestem reliktem przeszłości i zapomnianym bogiem martwej religii, ale wiem, że nie zawsze trzeba wygrywać, żeby zostać zwycięzcą. Czasem wystarczy, że inni przegrają.

Podniósł leżącego na kołdrze pilota i włączył telewizor. Akurat leciała „Armia Boga” - jego ulubiony film.