Выбрать главу

W świetle mijanych z rzadka latarni widziała zarys wyrazistego profilu, gładkość i połysk jego ciemnych włosów.

Zauważyła jednakże również zmęczenie, jakie malowało się na jego twarzy. Zwróciło jej uwagę, że Mike stara się w rozmowie unikać osobistych tematów. Jego monotonny głos kontrastował z napięciem silnych, opalonych dłoni zaciśniętych na kierownicy.

Był wyprostowany, spokojny, pewny siebie, opanowany.

Ale to mogły być pozory. Niepokój, jaki malował się w jego oczach, zdawał się świadczyć o czymś zupełnie innym.

Maggie zastanawiała się nad tym, co ją w nim tak niepokoi. I dopiero po dłuższym czasie doszła do wniosku, że jest to po prostu gniew. I to nie nowy, lecz zadawniony. Gniew, nad którym nauczył się panować, podobnie jak nauczył się panować nad wyrazem twarzy, uśmiechać się zdawkowo, by zakamuflować złość, by odgrodzić się od kobiet, nie pozwolić im na zbytnią poufałość, na zbliżenie, które mogłoby wywołać w nich reakcję na jego męskość, pobudzić gruczoły do wydzielania hormonów, rozbudzić seksualną wyobraźnię i rozgrzać krew do zbyt wysokiej temperatury.

Z tego człowieka naprawdę emanuje seks, pomyślała z niepokojem Maggie. Niemal automatycznie zapragnęła przysunąć się do niego. Czuła zbliżające się niebezpieczeństwo. Była tego pewna. Wiedziała, że taki nagły pociąg do zupełnie obcego mężczyzny ma w sobie coś irracjonalnego, ale nie była to w końcu zwyczajna noc.

Ciemności gęstniały, gęstniał śnieg, gęstniało milczenie.

– Czemu się uśmiechasz? – zapytał nagle Mike.

– Bo zaczyna mi być nieswojo – odparła cicho.

– Dlaczego?

– Ponieważ znajdujemy się w sytuacji rodem z filmów Hitchcocka. Nie sądzisz? Pomyśl tylko. Ciemna noc, pusta droga, dwoje nieznajomych. Jazda do domu, w którym od pięćdziesięciu lat nie było lokatora, w którym jakoby ma się znajdować skarb…

– I co, nie wierzysz chyba w ten nonsens? Czyżbyś wierzyła?

– Oczywiście, że nie – odparła z przekonaniem. Podała mu już przez telefon treść listu dziadka, gdyż uznała to za swój obowiązek. Wszystko, co mieli znaleźć w starym domu, należało tak samo do niego, jak do niej.

Przypomniała sobie jego krótki, głośny śmiech i jego zapewnienie, że jeżeli odkryją biżuterię albo złote monety, to zrzeknie się wszystkiego na jej rzecz. I ona się wtedy roześmiała. Ale to było przecież jeszcze przed Alem, jeszcze zanim jej krucha kobieca duma została po raz któryś zraniona i zanim zdecydowała się zastanowić nad sobą samą i swoim stosunkiem do mężczyzn.

A skoro wykreśliła raz na zawsze ze swojego życia wszelką miłość, trzeba było przecież zastąpić ją czymś innym. Może nie Uczyła tak naprawdę na znalezienie skarbu… Ale tak bardzo chciała móc sięgnąć po coś konkretnego, coś, czego można by się trzymać. Mgliście marzyła o życiu na wsi, o posiadłości należącej jedynie do niej. Gdzie podziały się te niejasne sny?

– Słuchaj, Maggie, gdyby tam znajdowało się rzeczywiście coś cennego, mój dziadek dawno zażądałby swojego udziału. Umarł biedny jak mysz kościelna. Zresztą gdyby nawet coś tam kiedyś było, prawdopodobnie zostało rozkradzione. W ciągu ostatnich dwóch lat dwukrotnie włamano się do tej rudery.

– Czy dowiedziałeś się o tym od dozorcy?

– To nic poważnego. Jakieś dzieciaki postanowiły się zabawić w domu, który od lat stoi pusty.

Zamilkł.

– Przez telefon – dodał po chwili – nie mówiłaś, że masz sentyment do tej posiadłości.

– Skądże? Nigdy tam nie byłam. Nawet nie wiedziałam o jej istnieniu.

– W takim razie nic się nie zmieniło. – Mike zdawał się starannie dobierać słowa.

– Tak jak postanowiliśmy, obejrzymy ją sobie, ocenimy jej stan, zorientujemy się, co należy naprawić, by móc ją wystawić na sprzedaż.

– Oczywiście.

– Innymi słowy, nie wpadło ci nagle do głowy, żeby zatrzymać ten dom dla siebie?

– Chyba żartujesz? Nie stać mnie na to. Z trudem płacę komorne za mieszkanie. Miałam po prostu przywidzenie. Jak to w czasie ciemnej nocy…

– I w towarzystwie obcego człowieka, który wiezie cię w nieznane – uśmiechnął się półgębkiem Mike. – Z naszych rozmów telefonicznych wywnioskowałem, że jesteś dziewczyną rzeczową, praktyczną…

– I rozumną – dokończyła za niego Maggie. – Możesz się nie martwić, Ianelli. Pamiętaj, że zajmuję stanowisko zastępcy kierownika produkcji mojej firmy. Wprawdzie posadę tę przyjąć mogła tylko kobieta szalona, ale wierz mi, mam w pracy opinię zdolnego i solidnego fachowca. Moja rodzina składa się co prawda z ludzi raczej ekscentrycznych, ale ja jestem wyjątkiem. Gdybyś ich zapytaj, powiedzieliby, że jestem jedyną rozsądną osobą w całej familii. Gzy wyglądam na kobietę, która ni stąd, ni zowąd dostaje bzika ha punkcie rudery stojącej na bezdrożach stanu Indiana?

Jeżeli Maggie liczyła na to, że rozśmieszy Mike'a, to pomyliła się. Tak bardzo chciała zobaczyć uśmiech na jego twarzy, pragnęła, by się odprężył, by oczy jego rozbłysły rozbawieniem, żeby zniknęły zmarszczki z jego wysokiego czoła.

Ale nic z tego. Wydawał się jej coraz bardziej ponury.

– Czy zdajesz sobie sprawę – odezwała się – że wszystkie nasze rozmowy telefoniczne dotyczyły wyłącznie adwokatów, starych ruder i organizacji tego weekendu? Zapomniałam cię nawet zapytać, czy masz jakąś rodzinę, którą zmuszony byłeś opuścić na te dwa dni.

– Nie – odparł krótko.

Nie zabrzmiało to bynajmniej niegrzecznie, ale wykluczyło dalszą indagację.

Maggie po krótkim milczeniu spróbowała z innej beczki.

– Nie zapytałam cię nigdy o to, jak zarabiasz na życie.

– Spójrz jeszcze raz na mapę, dobrze? – przerwał jej. – Przypuszczam, że za chwilę trzeba będzie znowu skręcić w lewo.

Maggie sięgnęła po mapę. No cóż, pomyślała, nie powinnam być ciekawska. Miała wielką ochotę powiedzieć mu, żeby się nie wygłupiał, że jeżeli uparte milczenie jest obliczone na pobudzenie jej erotycznego apetytu, to mija się z celem.

Postanowiła go już o nic nie wypytywać. W końcu nie zamierzała po skończonym weekendzie widywać się z tym dziwnym facetem. Przymknęła oczy i odchyliła głowę w tył. Wyobrażała sobie Mike'a jako zwiniętą w kłębek pumę, która wpatruje się w nią ze swego kąta złymi oczami, ale pod wpływem dotyku jej ręki staje się nagle przyjazna i żądna pieszczoty.

Westchnęła i pomyślała, że zaczyna być śmieszna. Coś dziwnego działo się z nią od pewnego czasu. Coś, co pod wpływem bliskości tego tajemniczego mężczyzny jeszcze się wzmagało.

Samochód nagle podskoczył. Droga robiła się coraz bardziej wyboista.

– Czy zapięłaś pasy? – zapytał Mike.

– Tak – skłamała. I szybko to zrobiła.

Ostatni odcinek drogi był przerażająco śliski i pełen głębokich dziur. Po obydwu stronach rosły rozłożyste drzewa, których długie gałęzie smagały karoserię wozu. Przejechali przez oblodzony mostek. Panowały głębokie ciemności. Niebo przesłaniały czarne chmury, śnieg gęstniał z minuty na minutę, świst wiatru stawał się coraz przeraźliwszy.

Maggie zaczęła nagle odczuwać strach pomieszany z podnieceniem. Tej nocy czyhało na nią niebezpieczeństwo. Monotonne, codzienne życie dziewczyny wydawało się tak odlegle. Ale co tam. Maggie pocierała spocone dłonie i cieszyła się, że przeżywa tak emocjonującą przygodę.

– Gdybym miał trochę rozumu w głowie, zawróciłbym i zawiózłbym cię do pierwszego lepszego motelu – odezwał się Mike.

Maggie nie zareagowała. Wiedziała, że za chwilę dotrą do celu podróży. Czuła to.

I rzeczywiście, już po kilku minutach zobaczyli w oddali słabe światło, które wyraźnie zbliżało się ku nim.