Выбрать главу

Postać siedziała na tronie zrobionym z samolotowego fotela. Jej ciało, z wyjątkiem dwóch kształtnych, opalonych nóg, skrywała owalna niebiesko-biała maska jak ze złego snu, z wymalowanymi wielkimi oczami i szerokimi ustami, pełnymi ostrych zębów rekina. Gdy Troutowie stanęli przed tym dziwolągiem, nie wiedząc, co począć, zza maski wyłoniły się dwie ręce i uniosły ją.

– Uf, ależ w niej gorąco – przemówiła po angielsku piękna kobieta, która się za nią kryła. Odstawiła wstrętną maskę na bok i skinęła głową Paulowi, a potem Gamay. – Doktorstwo Troutowie, jak mniemam?

– Skąd pani zna nasze nazwisko? – spytała Gamay, pierwsza otrząsając się ze zdziwienia.

– My, białe boginie, wszystko widzimy i wszystko wiemy – odparła nieznajoma ze śmiechem, widząc, że jeszcze bardziej zbiła ich z tropu. – Kiepska ze mnie gospodyni, bawię się kosztem gości.

Uśmiechnęła się i lekko klasnęła w dłonie. Na Troutów czekała jeszcze jedna niespodzianka. Wisząca za tronem zasłona z paciorków rozsunęła się z szelestem i wyszła zza niej żona Dietera, Tessa.

15

Kancelaria adwokacka Francisa Xaviera Hanleya mieściła się na jedenastym piętrze szklanego niebieskiego wieżowca z widokiem na zatokę San Diego. Austin i Zavala wysiedli z windy w holu i podali swoje nazwiska atrakcyjnej młodej recepcjonistce. Nacisnęła przycisk interkomu i po cichej wymianie zdań oznajmiła, z promiennym uśmiechem, że mogą wejść. Przy drzwiach powitał ich rumiany osobnik o posturze sflaczałego wykidajły z klubu nocnego. Przedstawił się jako Hanley i zaprosił ich, by usiedli w dwóch empirowych fotelach. Sam umościł cielsko w pluszowym obrotowym fotelu przy dużym mahoniowym biurku, złożył dłonie koniuszkami palców i wpatrzył się w gości z miną wilka, śliniącego się na widok dwóch kozłów ofiarnych.

Po powrocie z Tijuany Austin zadzwonił do jego kancelarii i poprosił o spotkanie. Kłamiąc jak z nut oświadczył, że wraz z partnerem “zarobili kilka melonów”, które chcą zainwestować. Zostali przyjęci bezzwłocznie. Drapieżny błysk w bladozielonych oczach prawnika świadczył o tym, że chwycił przynętę. Przeniósł wzrok z jednego gościa na drugiego.

– Mam zasadę od razu przystępować do interesów – mruknął. – Powiedzieliście przez telefon, że interesuje was inwestycja za granicą.

– Zwłaszcza w Meksyku – wyjaśnił Zavala.

Adwokat miał na sobie drogi szary garnitur ze sztucznego jedwabiu zwanego “skórą rekina”, a na mięsistych łapach dość złota i brylantów, by zatopić “Titanica”. Żaden krawiec na świecie nie był w stanie zamaskować jego figury ulicznego osiłka, żadne klejnoty nie zdołałyby ukryć prostactwa zakorzenionego w każdym jego ruchu i słowie. Zavala i Austin przyszli tu celowo ubrani niedbale – w dżinsach, koszulkach i wiatrówkach. Albowiem w Kalifornii jak milionerzy wyglądają tylko ci, którzy nimi nie są.

– Dobrze trafiliście – zapewnił Hanley. Uśmiech, którym chciał ich oczarować, upodobnił go do tłustego sępa. – Chodzi wam o konkretną dziedzinę?

– Lubimy tortille – odparł, zachowując poważną minę Austin.

Na rumianym obliczu Hanleya odmalowała się dezorientacja.

– Nie rozumiem – powiedział niepewnie.

– Tortille – powtórzył Austin. – Słyszeliśmy, że to szybko rozwijająca się branża.

– Oczywiście – odparł Hanley, odzyskując rezon. – To kwitnący sektor dynamicznego przemysłu spożywczego.

Pewnie usłyszeliby to samo, gdyby wyrazili zainteresowanie produkcją babek z piasku. Uzgodnił wcześniej z Zavalą, że zaatakują go wprost, co tak skutecznie wytrąciło z równowagi Pedraleza.

– Słyszeliśmy – rzekł z uśmiechem Zavala – o wytwórni tortilli w stanie Baja California, za Ensenadą, którą pewnie można będzie tanio kupić.

Załzawione oczy Hanleya zwęziły się.

– Gdzie pan to słyszał? – warknął.

– Tak mówią.

Koniuszki ust Zavali uniosły się w tajemniczym uśmiechu.

– Przykro mi, panowie, ale nie znam żadnej wytwórni tortilli w Baja.

– Powiada, że jej nie zna – zdziwił się Zavala, zwracając się do Austina.

– A to ciekawe. – Austin wzruszył ramionami. – Bo Enrico Pedralez twierdzi, że zna pan ją doskonale. Podał nam pańskie nazwisko i powiedział, że to pan załatwił mu ten interes.

Na dźwięk nazwiska bossa meksykańskiej mafii Hanley zrobił się czujny. Nie bardzo wiedział, co może powiedzieć tym dwóm obcym ludziom. Przemknęły mu przez myśl wszystkie możliwe zagrożenia – ze strony policji, urzędu skarbowego, urzędników państwowych. Ci dwaj nie pasowali do żadnej z tych kategorii. Postanowił więc przejść do ataku.

– Zechcecie się, panowie, wylegitymować? – spytał.

– Nie widzę takiej potrzeby – odparł Austin.

– No to, jeśli w ciągu dwóch sekund nie opuścicie mojej kancelarii, sam was z niej wyrzucę.

Austin nie ruszył się z fotela.

– Jak pan chce, ale nie radzę – odparł lodowato. – I nie dzwoniłbym też po koleżków z Meksyku.

Widząc, że ich nie zastraszył, adwokat sięgnął po słuchawkę.

– Dzwonię na policję – oświadczył.

– To może przy okazji również do stowarzyszenia prawników. Na pewno chętnie się dowiedzą, że jeden z ich grona ma konszachty z osławionym meksykańskim mafiosem. A wtedy ta oprawiona w ramki adwokacka licencja na pańskiej ścianie stanie się mniej warta niż papier, na którym ją wydrukowano.

Hanley cofnął rękę i wpatrzył się w nich zza biurka.

– Kim jesteście? – spytał.

– Ludźmi, którzy chcą się dowiedzieć więcej o wytwórni w Baja – odparł Austin.

Hanleyowi trudno było ich rozgryźć. Atletycznie zbudowani i opaleni wyglądali na plażowych wałkoni, ale pod tą niewinną powierzchownością wyczuł energię i siłę.

– Nawet jeśli macie wiarygodne pełnomocnictwa, i tak wam nie pomogę – odparł. – Wszelkie rozmowy na ten temat są objęte tajemnicą adwokacką.

– To prawda – przyznał Austin. – Ale prawdą jest też, że za brudne interesy ze znanym przestępcą może pan pójść do więzienia.

Na ustach Hanleya pojawił się nieszczery uśmiech.

– Dobra, wygraliście – rzekł. – Powiem wam, co wiem. Ale pójdźmy na kompromis. Zdradźcie mi, dlaczego interesuje was ten zakład. Tak będzie bardziej uczciwie.

– Owszem, ale na tym świecie nie ma uczciwości. – Twarde, zielonkawe oczy Austina wwierciły się w twarz prawnika. – Uspokoję pana. Pańskie szemrane sprawy nic nas nie obchodzą. Nie zobaczymy się więcej, jeśli dowiemy się kto pana wynajął do tego interesu w Baja.

Hanley skinął głową i z kasetki wyciągnął cygaro. Gości nie poczęstował, a kiedy je zapalił, dmuchnął w ich stronę dymem.

– Jakieś dwa lata temu zgłosił się do mnie pewien makler z Sacramento – zaczął. – Usłyszał o moich, kontaktach za południową granicą i pomyślał, że świetnie się nadam na pośrednika w załatwieniu bardzo intratnej transakcji nie wymagającej dużego zachodu i ryzyka.

– Składając propozycję, nie do odrzucenia.

– Właśnie. Ale byłem ostrożny. W Kalifornii każdy myśli, żeby się wzbogacić. Wiedział o moich powiązaniach z Enrikiem. Dlatego musiałem się upewnić, że nie działa z urzędu. Do sprawdzenia go wynająłem detektywa. Gość okazał się w porządku.

Na myśl o ironii sytuacji, w której nieuczciwy prawnik troszczy się o uczciwość, Austin uśmiechnął się lekko.

– Co panu zaproponował? – spytał.

– Ludzie, których reprezentował, chcieli znaleźć kawałek gruntu na Baja. Koniecznie w odległej części półwyspu, nad brzegiem morza. Zażądał też, bym załatwił całą papierkową robotę i formalności urzędowe związane z uruchomieniem biznesu w Meksyku.