Выбрать главу

Mieli zamiar odpocząć tylko chwilę, ale wyczerpani długą wędrówką w słońcu i odprężeni kąpielą zasnęli.

Kiedy się obudzili, zobaczyli indiańską damę dworu, siedzącą ze skrzyżowanymi nogami na podłodze. Przyglądała się im, a widząc, że się poruszyli, bez słowa wymknęła się z pokoju. Na stole leżały ich ubrania, które znikły, kiedy brali prysznic. Zabrudzone i przepocone koszule i szorty wyprano i starannie ułożono. Paul spojrzał na zegarek. Spali trzy godziny. Ubrali się szybko, ponaglani zapachem gotującej się strawy.

Wkrótce pojawiła się Tessa i dała im znak, żeby poszli za nią. Długim korytarzem zaprowadziła ich do dużej izby. Jej środek zajmował stół z ciemnego drewna i trzy przykryte tkaniną stołki. Na kaflowym piecu, z którego dym wylatywał rurami wchodzącymi w sufit, stały trzy gliniane bulgocące garnki. Czuwała przy nich Indianka.

Nadejście białej bogini zapowiedziało ciche pobrzękiwanie i dzwonienie metalowych bransolet i łańcuszków na jej bosych nogach. Szyję zdobił taki sam wisior, jaki nosił zabity Indianin. Miała orientalne oczy, wysokie kości policzkowe i kształtne, opalone ciało, które zgrabnie opinał dwuczęściowy kostium ze skóry jaguara. Rozjaśnione słońcem na miodowy blond włosy były sczesane do tyłu i obcięte równo jak u miejscowych kobiet.

– Widzę, że trochę odpoczęliście – powiedziała, siadając przy stole.

– Przydał się prysznic – odparła Gamay.

– Niezwykłe urządzenie – pochwalił Paul. – Jako rodowitego mieszkańca Nowej Anglii, zaintrygowała mnie pani amerykańska pomysłowość.

– Dziękuję, to jeden z moich pierwszych projektów. Wiatrak pompuje wodę do zbiornika, utrzymując ciśnienie. Zbiornik połączony jest z systemem rur, które biegną w tych ścianach, dzięki czemu w środku jest chłodno nawet w najgorętsze dni. To najlepsza instalacja klimatyzacyjna, jaką mogłam zbudować z dostępnych tu materiałów. Najpierw zjemy, a później porozmawiamy – uprzedziła ich pytania.

Kucharka przyniosła duszone mięso z jarzynami i podała je wraz z sałatką w niebiesko-białych misach. Paul i Gamay jedli z apetytem, popijając odświeżającym niskoprocentowym napojem. Na deser były słodkie ciasteczka. Boginię rozbawił ich wilczy apetyt.

– Czas odpłacić się za kolację – powiedziała z uśmiechem, kiedy zmietli już wszystko. – Opowiedzcie mi, co zdarzyło się na świecie w ciągu ubiegłych dziesięciu lat.

– To niska cena za taką ucztę – odparł Paul.

– Nie wiem, czy nie zmienicie zdania. Zacznijcie od nauki. Jakich postępów dokonano w minionej dekadzie?

Mówili na zmianę, opisując rozwój komputeryzacji, upowszechnienie się teletransmisji i Internetu, misje wahadłowców, teleskop Hubble’a, bezałogowe sondy kosmiczne, odkrycia NUMA w dziedzinie oceanografii i postęp w medycynie. Słuchała zafascynowana, z podbródkiem wspartym na splecionych dłoniach. Niekiedy zadawała pytania, zdradzające jej przygotowanie naukowe, lecz przede wszystkim chłonęła wieści z senną miną narkomanki, palącej opium.

– A teraz opowiedzcie mi o sytuacji politycznej – poprosiła.

Zaczęli przypominać różne wydarzenia: rządy amerykańskich prezydentów, stosunki z Rosją, wojnę w Zatoce Perskiej, konflikt na Bałkanach, susze, epidemie głodu, terroryzm, rozwój Unii Europejskiej. Białą boginię najwyraźniej ucieszyła wieść, że Brazylia stała się krajem demokratycznym. Opowiedzieli jej o filmie i teatrze, o muzyce i sztukach plastycznych i poinformowali, jakie znane osoby zmarły. Sami byli zaskoczeni tym, jak wiele wydarzyło się w minionych dziesięciu latach.

– A co z rakiem? – spytała. – Czy znaleziono jakiś lek?

– Niestety nie.

– A ze świeżą wodą? Nadal są z nią problemy w wielu krajach?

– Coraz większe, w związku z rozwojem gospodarczym i zatruciem środowiska.

Zasmucona, potrząsnęła głową.

– Tyle… – powiedziała nieobecnym głosem. – Tyle straciłam. Nie wiem, czy moi rodzice żyją. Brakuje mi ich, zwłaszcza mamy. – Otarła serwetką łzę. – Przepraszam, że tak was wymęczyłam pytaniami, ale nie macie pojęcia, co to znaczy być odciętym w dżungli i nie mieć kontaktu ze światem. Byliście bardzo mili i cierpliwi. Pora więc, bym opowiedziała wam o sobie.

Zawołała, żeby podano herbatę, a potem odprawiła Indianki i zostali we troje.

– Nazywam się Francesca Cabral – zaczęła.

Przez godzinę Troutowie słuchali zafascynowani opowieścią indiańskiej bogini – od historii jej rodziny, przez naukę i studia w Brazylii i Stanach, po rozbicie się samolotu.

– Tylko ja przeżyłam katastrofę – powiedziała. – Drugi pilot był łajdakiem, ale umiał latać. Sprowadził odrzutowiec na nadrzeczne mokradła. Błoto zamortyzowało lądowanie i zapobiegło pożarowi. Przytomność odzyskałam w chacie, do której przynieśli mnie Indianie. Ranna i potłuczona, bardzo cierpiałam. Miałam otwarte złamanie nogi. Ale leki z lasu tropikalnego są bardzo skuteczne. Zestawiono mi nogę, a podawane wywary, złagodziły cierpienia i przyśpieszyły powrót do zdrowia. Dowiedziałam się potem, że samolot wylądował na chacie wodza wioski i zabił go. Indianie nie wzięli mi tego za złe. Wręcz przeciwnie.

– Zrobili z pani boginię – dopowiedziała Gamay.

– Zaraz zrozumiecie dlaczego. Dawno temu Chulo uciekli przed inwazją białych. Stracili wszelki kontakt ze światem. I oto raptem, jak kometa z jasnego nieba, pojawiłam się ja. Tak zachowują się bogowie, kiedy chcą przypomnieć ludziom, gdzie ich miejsce. Chulo uznali, że wódz rozgniewał bogów, i otoczyli mnie kultem.

– Jako boginię z nieba? – podsunęła Gamay.

– W czasie ostatniej wojny tubylcy, którzy pierwszy raz ujrzeli samoloty, zaczęli je czcić, budując na ziemi ich kopie – przypomniał Paul.

– Właśnie. A pamiętasz film Bogowie muszą być szaleni? – spytała Gamay. – Tam obiektem wierzeń religijnych i przyczyną wszystkich nieporozumień stała się butelka coca-coli wyrzucona z samolotu.

– Istotnie – potwierdziła Francesca. – A pomyślcie, co zrobiliby ci ludzie, gdyby w ręce wpadł im sam samolot.

– To wyjaśnia tajemnicę tutejszej świątyni.

Francesca skinęła głową.

– Zaciągnęli tam kawałki odrzutowca i całkiem udatnie je zmontowali. To taki “rydwan bogów”. Teraz składają przy nim ofiary ze zwierząt, żeby bogowie nie niszczyli już plemienia.

– Samolot był niebiesko-biały. Czy tubylcy właśnie dlatego malują ciała na te kolory? – spytała Gamay.

– Wierzą, że ochroni ich to przed wrogami.

– A skąd się tu wzięła Tessa?

– Jest półkrwi Chulo. Jej matkę porwało sąsiednie plemię i sprzedało Europejczykowi, ojcu Tessy. Po jego śmierci, podczas plemiennej sprzeczki, Tessa stała się własnością Dietera. Dieter wiedział o plemieniu Chulo i poślubił ją, gdy była jeszcze dziewczynką, sądząc, że ułatwi mu to dostęp do jej pobratymców i ich leczniczych ziół.

– Dlaczego z nim została?

– Uważała, że nie ma innego wyjścia. Dieter nieustannie przypominał jej, że jest nic niewarta, że jest mieszańcem. Wyrzutkiem.

– A kim był zabity Indianin, którego znaleźliśmy?

– Jej przyrodnim bratem, który mieszkał tutaj. Uparł się, że odszuka rodzinę, i zaczął się wyprawiać za wodospady. Dowiedział się tam o śmierci matki i o tym, że ma siostrę – Tessę. Wyruszył, żeby ją tu sprowadzić. Dla Chulo honor rodzinny to ważna sprawa. Niestety schwytali go współpracujący z Dieterem rabusie ziół. Chcieli, żeby im pokazał, gdzie rośnie krwawy korzeń.

– O tej roślinie wspomniał nam Arnaud.

– Jest cudowna, kurowali mnie nią po rozbiciu się samolotu. Plemię Chulo uważa ją za świętą. Kiedy brat Tessy im odmówił, zaczęli go torturować. I zastrzelili podczas próby ucieczki. Dieter ukradł próbki rośliny. Na poszukiwanie brata Tessy wysłałam oddział Chulo. Natknęli się na nią, gdy wracała tutaj. Opowiedziała im, co się stało. Odesłałam ją do Dietera, przykazując, żeby informowała nas o wszystkim. I wówczas nieoczekiwanie zjawiliście się wy. Tessa usiłowała was ostrzec. A kiedy to się nie udało, pomogła wam w ucieczce. A przynajmniej myślała, że uciekliście. Tymczasem zjawiliście się w naszych progach.