– Cali i zdrowi. Czego nie można powiedzieć o Dieterze i jego znajomkach.
– Indianie przynieśli mi ich głowy w darze. – Francesca rozejrzała się po jadalni, pełnej barwnych gobelinów ze scenami z życia wioski. – Zmumifikowane głowy kłóciły się z tym wystrojem, więc zaproponowałam, by umieścili je na zewnątrz wsi.
– A więc to pani zawdzięczamy ten komitet powitalny?
– Oczywiście. Pomarańczowo-niebieski balon, którym lecieliście, rzucał się w oczy. Indianie donieśli mi, że o mało co nie wpadliście na wodospad. Poleciłam im mieć was na oku, ale nie robić krzywdy. Śledzili was od początku. Zaskoczyło mnie, że skierowaliście się w tę stronę.
– Zamierzaliśmy pożyczyć pirogę.
– Nie mielibyście najmniejszych szans. Sława tych Indian jest w pełni zasłużona. Śledzili was wiele kilometrów. Niekiedy mam wrażenie, że są to naprawdę ludzie-duchy. Przenikają przez dżunglę niczym mgła, z której, zdaniem innych plemion, są utkani.
– Po co ktoś miałby uprowadzać samolot i porywać panią? – spytał Paul, zastanawiając się nad historią Franceski.
– Znam powód – odparła. – Chodźcie, coś wam pokażę.
Wstała od stołu i oświetlonymi blaskiem pochodni korytarzami zaprowadziła ich do dużej sypialni. Tam wyjęła ze skrzyni poobijaną i porysowaną aluminiową walizeczkę. Ułożyła ją na łóżku i otworzyła, odsłaniając plątaninę porwanych drutów i obwodów.
– To model eksperymentu, który wiozłam na konferencję w Kairze – wyjaśniła. – Nie chcę wchodzić w szczegóły techniczne, ale kiedy z tego końca wpuści się wodę morską, to po ekstrakcji soli z drugiego wypłynie woda słodka.
– Chodzi o odsalanie?
– Tak. O rewolucyjną metodę, odmienną od dotychczasowych. Udoskonalenie jej zajęło mi dwa lata. Najczęstszym problemem w procesie odsalania były jego koszty. Mój pozwala przerabiać tysiące litrów słonej wody za grosze. A przy tym wytwarza ciepło, które można przekształcić w elektryczność. – Francesca potrząsnęła głową. – Dzięki niemu pustynie zamieniłyby się w ogrody, a ludzie mieliby źródło energii.
– Nadal nie rozumiem – rzekł Paul. – Komu zależałoby na tym, by świat nie skorzystał z tych dobrodziejstw?
– W minionych dziesięciu latach zadawałam sobie to pytanie wiele razy i nie znalazłam zadowalającej odpowiedzi.
– Czy to był jedyny model?
– Tak – odparła Francesca i posmutniała. – Z Sao Paulo zabrałam ze sobą wszystko. Cała dokumentacja spłonęła podczas katastrofy. Niemniej – dodała weselszym głosem – udało mi się tutaj spożytkować moją wiedzę o hydraulice. Nudno byłoby siedzieć bezczynnie całymi dniami, wyłącznie jako obiekt adoracji. Faktycznie jestem więźniarką. Po kraksie Chulo ukryli mnie przed ekipami poszukiwawczymi. Tak naprawdę to sama mogę być jedynie tu, w pałacu, do którego wstęp mają tylko ludzie zaproszeni. Służbę dobrałam pod kątem wierności. Na zewnątrz pilnuje mnie moja gwardia pretoriańska.
– A więc bycie białą boginią to żadna frajda – orzekł Paul.
– Łagodnie mówiąc. Dlatego tak się cieszę, że spadliście mi z nieba. Dzisiaj odpoczniecie. A jutro oprowadzę was po wiosce i zajmiemy się planami.
– Jakimi planami? – spytała Gamay.
– Myślałam, że to oczywiste. Planami ucieczki.
18
Na pokładzie swojej barki mieszkalnej, zakotwiczonej pod urwistymi brzegami Potomacu w okręgu Fairfax w stanie Wirginia, Kurt Austin zjadł właśnie śniadanie, na które zrobił sobie jajecznicę na szynce. Przypatrując się tęsknie leniwie płynącej rzece, pomyślał, że od jazdy po obwodnicy pod Waszyngtonem stokroć bardziej wolałby przejażdżkę skiffem. Jednak wydarzenia kilku minionych dni nie dawały mu spokoju. Dwukrotnie otarł się o śmierć, poczuł się więc osobiście zaangażowany w sprawę.
Turkusowym, zaprojektowanym specjalnie dla NUMA jeepem cherokee pojechał na południe, następnie mostem Woodrowa Wilsona na wschód do Marylandu i zjechał z obwodnicy. W podmiejskim Suitland zatrzymał się na poboczu, przed kompleksem blaszanych budynków, tak pozbawionych charakteru, że ich zbudowanie mógł zlecić tylko rząd.
Przewodniczka z biura dla zwiedzających przekazała przez telefon jego personalia i kilka minut później zjawił się wysportowany mężczyzna w średnim wieku, w pochlapanych farbą dżinsach, dżinsowej roboczej koszuli i baseballówce z emblematem Smithsoniańskiego Muzeum Lotnictwa i Przestrzeni Kosmicznej.
– Fred Miller – przedstawił się, mocno ściskając dłoń gościa. – Rozmawialiśmy przez telefon.
– Dziękuję, że znalazł pan dla mnie czas – powiedział Austin.
– Nie ma sprawy. – Miller pytająco uniósł brwi. – Czy to pan jest tym Kurtem Austinem, który znalazł grób Krzysztofa Kolumba w Gwatemali?
– Tak.
– Przygoda jak się patrzy.
– Było ciekawie, nie powiem.
– No chyba. Przepraszam, ale niewiele wiem o NUMA, tylko to, co wyczytałem w gazetach o waszych podwodnych wyczynach.
– Ja też niewiele wiem o Zakładzie Konserwacji, Odtwarzania i Przechowywania, imienia Paula E. Garbera. Wasza strona internetowa informuje, że odnawiacie stare zabytkowe samoloty.
– To tylko wierzchołek góry lodowej – odparł Miller, wskazując drogę do drzwi. – Oprowadzę pana.
Wyszedł z Austinem na zewnątrz i nie przestając mówić, poprowadził go wzdłuż szeregu identycznych budynków z niskimi dachami i dużymi zasuwanymi drzwiami.
– Paul Garber był maniakiem samolotowym. W dzieciństwie oglądał lot Orvilla Wrighta na pierwszym w świecie samolocie wojskowym. Później pracował dla Instytutu Smithsoniańskiego i to jemu zawdzięczamy powstanie Muzeum Lotnictwa. Kiedy marynarka wojenna i lotnictwo postanowiły pozbyć się samolotów, dzięki którym wygraliśmy II wojnę światową, i maszyn pokonanych wrogów, Garber przeprowadził powietrzny rekonesans i na tym odludziu znalazł dwadzieścia jeden akrów gruntu należących do rządu. Nasz ośrodek składa się z trzydziestu dwu budynków. – Zatrzymali się przed jednym z większych. – To budynek dziesiąty, warsztat, w którym odtwarzamy samoloty.
– Widziałem niektóre z waszych prac w Internecie.
– Mnie pewnie również. Jestem stąd. Wiele lat kierowałem produkcją w zakładach Boeinga w Seattle, ale pochodzę z Wirginii, więc gdy tylko nadarzyła się okazja, by się przenieść do tego ośrodka, natychmiast z niej skorzystałem. Zawsze pracujemy nad kilkoma zadaniami naraz. Właśnie skończyliśmy restaurować hawkera hurricane’a. Z małym poślizgiem, bo były kłopoty z częściami. A teraz odnawiamy kadłub Enoli Gay, bombowca B-29, z którego zrzucono bombę atomową na Hiroszimę. Odmalowujemy też płócienne poszycie małego eleganckiego dwupłatowca, zwanego “wypierdkiem” Pitta. Zajmujemy się nie tylko samolotami. Mamy tu sowiecki pocisk ziemia-powietrze, silniki samolotowe, a nawet model statku kosmicznego, wykorzystany w filmie Bliskie spotkania trzeciego stopnia. Możemy je obejrzeć wracając.
– Z przyjemnością. To bardzo różnorodny zbiór.
– O, tak. Do ekspozycji przygotowujemy samoloty z całego świata. Przeznaczyliśmy na ten cel aż trzy budynki. Do odrestaurowania kwalifikujemy maszyny, które się czymś odznaczyły. Ze wzglądu na ich wartość historyczną, nowatorstwo technologiczne albo dlatego, że stanowią ostatnie zachowane egzemplarze. Proszę, tu jest to, co pana interesuje.