Выбрать главу

Austin zerknął na zegarek. Do NUMA zamierzał wrócić dopiero po lunchu.

– Dziękuję za informację – rzekł. – Spróbuję znaleźć tę panią.

W kancelarii odszukali nazwisko i adres tej kobiety. W imieniu męża przekazała ośrodkowi sporą darowiznę. Austin podziękował Millerowi i ruszył na południe, zostawiając za sobą przedmieścia Waszyngtonu. Teraz krajobraz bardziej przypominał wieś. Jego celem okazał się stojący przy bocznej drodze, piętrowy, pretensjonalny dom w stylu wiktoriańskim. Austin podszedł do frontowych drzwi i zadzwonił. Otworzył mu atletycznie zbudowany mężczyzna po pięćdziesiątce.

– Szukam pani Phyllis Martin – powiedział po przedstawieniu się. – Czy dobrze trafiłem?

– Tak, to dom Martinów. Niestety spóźnił się pan. Mama zmarła kilka tygodni temu.

– Bardzo mi przykro. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.

– Bynajmniej. Jestem Buzz Martin. Porządkuję dom. Mogę w czymś panu pomóc?

– Być może. Pracuję w NUMA, Narodowej Agencji Badań Morskich i Podwodnych. Zbieram informacje na temat latających skrzydeł i liczyłem, że pana mama zechce porozmawiać ze mną o pańskim ojcu.

– Czy NUMA nie zajmuje się oceanografią?

– Owszem, ale sprawa może mieć związek z naszą działalnością – odparł Austin.

Buzz Martin przyjrzał się mu badawczo.

– Chętnie z panem porozmawiam. Proszę usiąść w bujanym fotelu na ganku. Pracowałem w piwnicy, więc świeże powietrze dobrze mi zrobi. Zaraz przyniosę mrożoną kawę.

Wszedł do domu i po kilku minutach wrócił z dwiema szklankami, w których pobrzękiwał lód. Usiedli w głębokich fotelach z deszczułek. Martin podniósł wzrok na dęby ocieniające wielki trawnik.

– Wychowałem się w tym domu – powiedział. – Nie przyjeżdżałem tu zbyt często ze względu na obowiązki rodzinne i pracę w Baltimore. Pracuję w lotniczych usługach czarterowych. – Łyknął kawy. – Ale nie o mnie mamy mówić. Co chce pan wiedzieć o moim ojcu?

– Wszystko, co mogłoby rozjaśnić tajemnicę latającego skrzydła, które pilotował.

Twarz Martina rozjaśniła się.

– Aha! – zawołał, klaszcząc w dłonie. – Wiedziałem, że ten szwindel kiedyś się wyda.

– Szwindel?

– Tak – potwierdził z goryczą. – Ta parszywa sprawa z moim ojcem i rzekomą katastrofą.

Austin wyczuł, że im mniej będzie mówił, tym więcej się dowie.

– Proszę powiedzieć, co pan wie – poprosił.

Wcale nie musiał go zachęcać. Martin od lat czekał, aż znajdzie się ktoś, kto zechce wysłuchać jego opowieści.

Wstał i ze zmienioną twarzą przeszedł się po ganku. Kilka razy zaczerpnął powietrza, by zapanować nad sobą, a potem splótł ręce, usiadł na balustradzie i zaczął opowiadać.

– Ojciec zginął w 1949 roku. Według mamy, kiedy oblatywał jedno z nowych latających skrzydeł. Samolot miał wady i ciągle coś w nim poprawiano. Podczas tamtego lotu samolot podobno wpadł w korkociąg i ojciec nie zdołał zapanować nad nim. Zabił się. Miałem wtedy siedem lat.

– Na pewno strasznie pan to przeżył.

– Byłem bardzo przejęty obecnością wysokich oficerów lotnictwa i listami od prezydenta. Zresztą rzadko oglądałem ojca. Podczas wojny najczęściej przebywał poza domem. – Zamilkł. – Prawdziwym ciosem było dla mnie dopiero odkrycie, że on żyje.

– A więc pański ojciec nie zginął w katastrofie?

– Na cmentarzu w Arlington wyglądał całkiem zdrowo.

– Jak to, w trumnie?

– Nie. Obserwował swój pogrzeb z daleka.

Austin przyjrzał się uważnie swemu rozmówcy, ale na jego twarzy nie dostrzegł oznak obłąkania.

– Chciałbym o tym usłyszeć – powiedział.

Martin uśmiechnął się.

– Ponad czterdzieści lat czekałem, żeby usłyszeć od kogoś te słowa – rzekł i wpatrzył się w przestrzeń. – Wciąż pamiętam szczegóły. Wiosnę, latające wędrowne drozdy. Refleksy słońca w guzikach mundurów lotników, zapach świeżo skoszonej trawy i ziemi. Stałem w garniturku przy trumnie, tuż obok mamy, trzymałem ją za rękę i cierpiałem katusze, bo było gorąco i uciskał mnie kołnierzyk. A pastor gadał bez końca monotonnym głosem. Wszyscy na niego patrzyli. – Przypominając to sobie, zaczerpnął powietrza. – Wtem coś się poruszyło, może ptak, i spojrzałem za plecy zgromadzonych ludzi. Zza drzewa wysunął się jakiś człowiek. W ciemnym ubraniu. Był za daleko, bym widział jego twarz, ale nie mogłem go pomylić z nikim. Jedną nogę ojciec zawsze stawiał w charakterystyczny sposób, trochę krzywo, z powodu kontuzji, której nabawił się podczas gry w futbol.

– Co robił?

– Nic. Po prostu stał. Wiedziałem, że na mnie patrzy. W pewnej chwili uniósł nieznacznie prawą rękę, jakby chciał mnie pozdrowić. I wtedy podeszło do niego dwóch mężczyzn. Zaczęli rozmawiać, ale tak, jakby się kłócili. A potem odeszli razem. Próbowałem zwrócić na nich uwagę mamy, ale mnie uciszyła.

– Jest pan pewien, że nie był to tylko wytwór imaginacji roztrzęsionego dziecka?

– W żadnym razie. Byłem tak święcie o tym przekonany, że po pogrzebie powiedziałem o wszystkim mamie. Rozszlochała się. Nigdy nie zapomnę jej łez. Więcej o tym nie mówiliśmy. Była młoda i wyszła powtórnie za mąż. Ojczym okazał się bardzo miłym człowiekiem. Wiodło mu się w interesach, więc żyli dostatnio. Byli ze sobą szczęśliwi długie lata. – Zaśmiał się. – Wrodziłem się w ojca. Matka próbowała odwieść mnie od latania, ale zostałem pilotem. Ta sprawa nie dawała mi spokoju. Szukałem jakiegoś wytłumaczenia, ale na próżno. W końcu pogodziłem się z tym, że prawda nigdy nie wyjdzie na jaw. I oto ni z tego, ni z owego zjawia się pan i zaczyna stawiać pytania.

– Co panu wiadomo o pracy ojca?

– Był doświadczonym pilotem. Pozostał w wojsku nawet po zatrudnieniu przez Avion Corporation, firmę Northropa, utworzoną do produkcji latających skrzydeł. Tata kilka razy ledwo uszedł z życiem. Latające skrzydło było świetną konstrukcją, ale przy ówczesnych materiałach i technologii oblatywanie jego prototypów wiązało się z wielkim ryzykiem. Dlatego jego śmierć w katastrofie nikogo nie zaskoczyła.

– Był pan bardzo mały, ale czy zapamiętał pan jakieś jego słowa?

– Niewiele. Mama mówiła, że uwielbiał latać tymi maszynami, twierdził, że zrewolucjonizują lotnictwo. Pasjonował się tym, co robił. Kiedyś zniknął na kilka tygodni. Nie mieliśmy z nim żadnego kontaktu. Kiedy wrócił do domu, mama powiedziała, że spiekł się na słońcu. Roześmiał się na to i odparł, że jeśli się spiekł, to na śniegu, ale nie wyjaśnił, co miał na myśli.

– Zostawił jakieś dokumenty, dziennik, pamiętnik?

– Nic o tym nie wiem. Ale pamiętam, że po jego śmierci nasz dom przetrząsali różni wojskowi. Pewnie zabrali wszystkie jego zapiski. Czy w czymś panu pomogłem?

Austin wrócił myślami do rozmowy z Fredem Millerem, do wzmianki na temat technologii prototypu samolotu stealth.

– Domyślam się, że pański ojciec przygotowywał się na północy do jakiegoś tajnego zadania – odparł.

– To było pół wieku temu. Po co utrzymywać to w tajemnicy?

– Zawsze znajdzie się jakieś usprawiedliwienie, by zachować tajemnic dłużej niż potrzeba.

Martin spojrzał na cienisty dziedziniec.

– Najbardziej dokucza mi świadomość, że ojciec żył przez te wszystkie lata – powiedział i przeniósł wzrok na Austina. – Być może nadal żyje. Miałby teraz po osiemdziesiątce.

– Niewykluczone. Oznacza to również, że może jest ktoś, kto wie, jak było naprawdę.

– Chciałbym, żeby prawda wyszła na jaw, panie Austin. Pomoże mi pan?

– Zrobię, co w mojej mocy.