Выбрать главу

– A gdyby ten samolot rozbił się z powodu jakiejś awarii?

– Nie przewidziano kapsułki z trucizną, takiej jak ta, której nie połknął Francis Gary Powers po rozbiciu się U-2. Po prostu nie dano załodze spadochronów. Zresztą z tego samolotu nie dałoby się wyskoczyć na spadochronie. Nie było odrzucanej osłony kabiny, a katapultowanych foteli jeszcze nie skonstruowano. W razie znalezienia szczątków samolotu zawsze można było skłamać, że to eksperymentalna maszyna, która na swoje nieszczęście zeszła z kursu.

– Piloci o tym wiedzieli?

– Byli to bardzo ideowi ochotnicy, absolutnie nie dopuszczający do siebie myśli, że im się nie uda.

– Szkoda, że ten plan nie wypalił.

– Przeciwnie. Akcja zakończyła się pełnym sukcesem.

– Jak to? – zdziwił się Sandecker. – O ile pamiętam, Sowieci zbudowali bombę wodorową niedługo po nas.

– To prawda. Pierwszą bombę termonuklearną zdetonowali w 1953 roku, dwa lata po Stanach Zjednoczonych. Ale przypomnij sobie, co mówiłem o przesadnej pewności siebie. Naszym w głowie nie postało, że może ich przechytrzyć taki ciemny prostak jak Stalin. Dla Stalina wszyscy byli w najwyższym stopniu podejrzani. Dlatego polecił Igorowi Kurczatowowi, sowieckiemu odpowiednikowi naszego Oppenheimera, prowadzić równorzędne badania laboratoryjne nad wodorem na Uralu. Zakończyły się one sukcesem. Stalin uznał, że technicy z Syberii zawiedli i kazał ich zlikwidować.

– Dziwię się, że nie zaatakowano laboratorium na Uralu.

– Rozważano taką akcję, ale w końcu ją odwołano. Może uznano, że jest zbyt niebezpieczna, a może zawiniły problemy techniczne z latającym skrzydłem.

– Co się stało z tym samolotem?

– Wraz z ładunkiem zapieczętowano go w hangarze. Wojsko opuściło bazę na Alasce, skąd startował. Załogę rozproszono po całym świecie. Nikt z jej członków nie znał całej prawdy. I to był prawie koniec sprawy.

– Prawie?! Masz na myśli tę procedurę i zabicie pilota?

LeGrand poprawił się niespokojnie w fotelu.

– Nie tylko. W rzeczywistości zabito całą załogę tego samolotu – odparł cicho. – Poza politykami tylko oni znali dokładnie szczegóły akcji i jej cel. Usunięto czterech ludzi. Ich rodzinom powiedziano, że zginęli w wypadku. Pochowano ich z pełnymi honorami na cmentarzu w Arlington.

– Miły gest.

LeGrand nerwowo odchrząknął.

– Przecież wiecie, że zrobiłem, co mogłem, by wyczyścić sprawy w Agencji. Ale czasem, gdy usuwam jedną warstwę brudu, to pod spodem odkrywam następną, jeszcze brudniejszą. Na ogół ze zrozumiałych względów nie afiszujemy się naszymi osiągnięciami. Ale faktem jest, że w środowisku wywiadu dokonywano rzeczy, z których w żadnym razie nie można być dumnym. Należy do nich ten smutny epizod.

– Austin zapoznał mnie ze swoimi odkryciami. Ten pilot był obecny na własnym pogrzebie w Arlington. Podobno widział go tam jego syn.

– Nalegał, żeby ostatni raz pozwolono mu popatrzyć na żonę i dziecko. Powiedziano mu, że dla własnego bezpieczeństwa na czas nieokreślony dostanie opiekuna. Oczywiście był to podstęp. Wkrótce po tym, jak wzięto go pod ochronę, jego opiekun go zabił.

– Ten, który mieszkał na północy stanu Nowy Jork?

– Właśnie.

– Ani trochę mi nie żal tego oprawcy – powiedział surowo Sandecker. – Gotowego mordować z zimną krwią w wieku, w którym podobno mądrzejemy. O mały włos nie zabił Austina. Czemu służyła ta procedura? Nie wystarczyło zabicie członków załogi?

– Ludzie, którzy podjęli tę decyzję, pragnęli mieć absolutną pewność, że tajemnica się nie wyda. Obawiali się, że jej ujawnienie wywoła wojnę. Stosunki z Sowietami i bez tego były fatalne. Procedurę pomyślano tak, by uruchamiała ją najmniejsza próba odsłonięcia sekretu. W pojęciu jej autorów każdy szpieg pochodził z zagranicy. Nikomu się nie śniło, że źródłem zagrożenia może stać się Kongres Stanów Zjednoczonych. Zresztą wszystkie te zabezpieczenia okazały się niepotrzebne. Pokonany w powtórnych wyborach ówczesny przewodniczący Izby Reprezentantów nigdy nie wygłosił expose. Pewnie uznano, że mina, założona po to, by rozerwała każdego, kto trafi na ślad afery, sama się z czasem rozbroi. Nikomu na myśl nie przyszło, że po pół wieku wciąż będzie niebezpieczna.

Sandecker rozsiadł się w fotelu i splótł palce.

– A więc z tego powodu o mało co nie zginął mój człowiek. Słyszałem, że ten morderca już spakował walizki, by wyruszyć z materiałami wybuchowymi i karabinem snajperskim. Najwyraźniej chciał się dobrze zabawić przed przejściem na emeryturę. Wielka szkoda, że nie możemy zdradzić Amerykanom, na jakie głupstwa poszły w imię demokracji dolary z ich podatków.

– Ujawnienie tej sprawy byłoby błędem. – odparł LeGrand. – Rosjanie z wielkimi oporami zredukowali swój arsenał nuklearny. Gdyby ta historia wyszła na jaw, wzmocniłoby to pozycję garstki tamtejszych nacjonalistów, którzy twierdzą, że Stanom nie można ufać.

– I tak będą myśleć swoje – rzekł z przekąsem Sandecker. – Z własnego doświadczenia wiem, czego najbardziej boją się możni tego świata – kompromitacji. – Uśmiechnął się. – Mam nadzieję, że nie ma już żadnych procedur czyhających na Bogu ducha winnych ludzi.

W słowach tych kryło się zawoalowane ostrzeżenie.

– Już wydałem polecenie dokładnego przeszukania naszych plików komputerowych, by wykluczyć taką możliwość – zapewnił LeGrand. – Koniec z niespodziankami.

– Oby – odparł Sandecker.

28

Austin nalał do kubka gorącej jamajskiej kawy Blue Mountain, napił się jej, wziął z biurka aluminiowy cylinder i zważył go w wielkiej dłoni, wpatrując się w jego porysowaną powierzchnię niczym w kryształową kulę. Ale nie dojrzał w nim żadnych tajemnic, tylko rozmyte odbicie własnej opalonej twarzy i jasnych włosów.

Odłożył cylinder i powrócił do mapy Alaski, rozpostartej na biurku. Na Alasce był kilka razy i na zawsze zachował w pamięci ogrom tego pięćdziesiątego stanu. Znalezienie starej bazy lotniczej na tak dzikim terytorium przypominało szukanie igły w stogu siana. Na dobitkę bazę latającego skrzydła wybudowano tak, by uchronić ją przed wścibskimi oczami. Przesunął palcem od przylądka Barrowa w głąb Arktyki, na południe od półwyspu Kenai. Gdy w głowie zaczęła mu kiełkować pewna myśl, zadzwonił telefon. Wpatrzony w mapę, podniósł słuchawkę.

– Kurt, możesz do mnie wpaść? – usłyszał głos Sandeckera.

– Czy to nie może poczekać, panie admirale? – spytał Austin, nie chcąc stracić wątku myślowego.

– Oczywiście, Kurt – odparł wspaniałomyślnie Sandecker. – Pięć minut ci wystarczy?

Myśl rozkwitła i zwiędła niczym kwiat na słońcu. Umysł Sandeckera pracował z szybkością maszyny.

– Przyjdę za dwie minuty.

– Wspaniale. Na pewno nie będziesz tego żałował.

Wchodząc do gabinetu Sandeckera na dziewiątym piętrze, Austin spodziewał się, że zastanie go przy olbrzymim biurku, wykonanym z pokrywy luku statku konfederatów, który próbował przełamać jankeską blokadę. Jednak ubrany w wojskową marynarkę, z kieszonką przyozdobioną wyhaftowanymi złotymi kotwicami, admirał siedział w jednym z czarnych, wygodnych, skórzanych foteli przeznaczonych dla gości i rozmawiał z kobietą, zwróconą tyłem do drzwi.