Выбрать главу

Skrytka wróciła na swoje miejsce, kiedy Mina, jego sekretarka, zapukała do drzwi i weszła z listem w dłoni.

-  Tak, Mino?...

-  Przyszedł do pana list z Paryża, w którym jest napisane, że księżniczka Ghika... to znaczy dawna kurtyzana Lianę de Pougy, ma zamiar wystawić na sprzedaż kolekcję dywanów z XVIII wieku. Czy jest pan zainteresowany?

Morosini wybuchnął śmiechem.

-  To, co mnie interesuje najbardziej, to mina, z jaką mi to pani oznajmiła! Mogła pani pozostać przy księżniczce, bez dodawania szczegółów, które tu nie pasują...

-  Proszę mi wybaczyć, lecz w istocie są fortuny, których pochodzenie może wydać się dwuznaczne. Według mnie, piękne rzeczy, luksus, rzadkie przedmioty i cenne klejnoty powinny należeć tylko do kobiet przyzwoitych. Być może to koncepcja trochę... holenderska, ale nie pojmuję, dlaczego we Francji, Włoszech i innych krajach kobiety posiadające najpiękniejsze klejnoty są również najbardziej rozwiązłe.

-  Co takiego? Nie ma żadnej renomowanej kokoty w kraju tulipanów? - odpalił książę złośliwie. - Żadnej striptizerki z klasą tarzającej się w perłach i sobolowych futrach? Panno van Zelden, pani mnie zadziwia!

-  Jeśli nawet są, nie chcę o tym nic wiedzieć! - odparła młoda dziewczyna z godnością. - Co mam odpowiedzieć w sprawie dywanów?

-  Nie jestem zainteresowany. Mamy ich krocie, a zajmują zbyt dużo miejsca.

Nie licząc tego, jak traktują je mole.

-  Dobrze. Odpowiem zatem w tym duchu.

-  A tak na marginesie, kto napisał ten list? Sekretarka poprawiła okulary, aby odczytać podpis.

-  Jakaś pani de... Guebriac, jak myślę. Pyta, czy nie wybiera się pan wkrótce do Paryża.

W pamięci Alda ukazała się ładna twarz z czarującymi dołeczkami w policzkach. Od kiedy zajmował się interesami, liczba kobiet, które uznały za nieodzowne skontaktować się z nim, niewyobrażalne wzrosła. Wyciągnął rękę.

-  Proszę mi dać ten list! Sam na niego odpowiem.

-  Jak pan sobie życzy.

Mina chciała wyjść, ale książę ją zatrzymał.

-  Mino!

-  Tak, proszę pana?

-  Chciałbym zadać pani pytanie: ile pani ma lat? Sekretarka uniosła lekko brwi zza rogowych okularów.

-  Dwadzieścia dwa. Myślałam, że pan wie.

-  I pracuje pani u mnie już prawie od roku, jak mi się zdaje?

-  Tak, to prawda... Czy ma pan wobec mnie jakieś zastrzeżenia?

-  Nie, nie o to chodzi... Jest pani doskonała... albo raczej, mogłaby pani być, gdyby ubierała się pani mniej surowo... Przyznam, że czegoś tu nie rozumiem.

Jest pani młoda, mieszka w Wenecji, gdzie kobiety ubóstwiają być kokietkami, a odziewa się pani jak angielska guwernantka. Czy nie miałaby pani ochoty podkreślić co nieco swoje walory?

-  Nie sądzę, żeby pańscy klienci docenili sekretarkę o wyglądzie kokoty!

-  Bez przesady, ale wydaje mi się, że trochę mniej surowości...

Ogarnął wzrokiem szczupłą i wysoką sylwetkę Miny, od solidnych butów z brązowej skóry po sharmonizowany z nimi kostium ze spódnicą sięgającą aż do kostek i żakietem, w którym sekretarka podobna była do papierowej tutki z łakociami. Zestaw nieznacznie rozjaśniała bluzka z białej piki z wąskim kołnierzykiem. Twarz o delikatnych rysach i jasnej skórze, usianej tu i ówdzie na kształtnym nosie piegami, prawie całkowicie ukrywała się za dużymi, błyszczącymi okularami w stylu amerykańskim, pod którymi trudno było się domyślić koloru oczu. Morosini zauważył tylko, że były ciemne, dość duże i raczej bystre. Oczywiście ani śladu makijażu! Włosy, w głębokim, rudym odcieniu zostały ścisło upięte w kok na szyi, z którego nie wystawał ani jeden kosmyk. W sumie Mina van Zelden może byłaby i niebrzydka, gdyby inaczej się ubrała, ale obecnie bardziej przypominała surową guwernantkę niż sekretarkę eleganckiego i czarującego księcia. To prawda, że zdawała się odnosić sukcesy, zwłaszcza wśród anglosaskiej klienteli, gdyż nadawała temu nieco zmysłowemu pałacowi ton powagi, który zawsze wzbudza zaufanie.

Mina, niewzruszona uwagą chlebodawcy, zadowoliła się stwierdzeniem, że sekretarka wcale nie musi być piękna, i że Morosini nie zatrudnił jej z powodu urody. Koniec i kropka.

Jednak początek jej kariery in casa Morosini był dość oryginalny, a nawet cokolwiek pikantny. Książę wychodził właśnie ze ślubu w kościele San Zanipolo*6. Zatrzymawszy się, by popatrzeć na orszak, usłyszał głośny krzyk. Obejrzał się i ledwo zdążył dostrzec damskie nogi znikające w Rio dei Mendicanti: to była Mina, która cofając się, by lepiej móc przyjrzeć się ogromnej statui kondotiera Col-leone na koniu, wzniesionej przed kościołem, nagle straciła grunt pod nogami i runęła do brudnej wody kanału.

Morosini pośpieszył jej na pomoc swoją gondolą, gdyż Zian czekał nieopodal.

Syrenę wyciągnięto z wody, ułożono w łodzi i Aldo zabrał ją do pałacu, gdzie Cecina zajęła się nią z zapałem i kompetencją, z których była znana. Udało się jej nawet namówić nieznajomą na zwierzenia: młoda Holenderka opłakiwała stratę torby, która wpadła do wody wraz ze wszystkimi pieniędzmi. Ocalał tylko paszport, który zostawiła w walizce w skromnym pensjonacie dla panien, gdzie się zatrzymała.

Ponieważ nie było takiego zmartwienia czy smutku, który oparłby się Cecinie, niedoszła topielica nakarmiona mandorle*7 i kawą zaczęła traktować wybawczynię niemal jak matkę. Ta zaś, litując się nad nieszczęśliwą dziewczyną i wzruszona jej nienagannym włoskim, postanowiła wziąć jej sprawy w swoje ręce. Udała się zatem do swego pana, żeby wspólnie się zastanowić, co by można było zrobić dla tej młodej niewiasty...

Na szczęście Morosini mógł bardzo dużo. Właśnie rozstał się z sekretarką, signorą Rasca, która miała skłonność do mylenia swoich funkcji z zadaniami przewodnika muzeum i codziennie przyprowadzała liczną rodzinę, przyjaciół i znajomych, aby podziwiali piękne rzeczy zgromadzone przez jej chlebodawcę. Przymykała przy tym oczy, kiedy jeden z drugim postanowił zabrać sobie jakiś drobiazg na pamiątkę. Dlatego, po krótkiej rozmowie z poszkodowaną, książę poczuł, że podziela punkt widzenia Ceciny: Mina, poza holenderskim, który był jej językiem ojczystym, znała cztery inne. Również jej znajomość sztuki była całkiem przyzwoita.

Uznając przemowę za skończoną, Morosini stwierdził, że jest już prawie południe, wziął rękawiczki i kapelusz, i otworzył drzwi do biura Miny, żeby jej przypomnieć, iż dzisiaj je obiad z klientem.

Przy nabrzeżu czekało już na niego pachnące nowością motoscaffo*8, z jasnego mahoniu i błyszczącej miedzi, pojazd wspaniały i anachroniczny zarazem. Była to jedna z pierwszych łodzi motorowych na lagunie. Aldo odczuwał radość dziecka, prowadząc tę piękną zabawkę.

Włączył silnik i ruszył niespiesznie, kierując się prosto na plac św. Marka.

Chłodny kwietniowy dzień pachniał algami. Książę an-tykwariusz napełnił płuca morską bryzą nadciągającą z Lido i popędził przed siebie. W basenie, naprzeciwko San Giorgio Maggiore, z wojennego statku najeżonego działami wysypał się tłum żołnierzy w białych, płóciennych mundurach. Kilkaset metrów dalej „Robert-Bruce", czarny jacht lorda Killrenana, podnosił kotwicę.

Morosini pozdrowił go gestem dłoni i skierował się prosto do pałacu książęcego, który w kapryśnym słońcu przypominał szeroką, różową wyszywankę wykończoną frędzlami białej koronki. Szczęśliwy, zacumował łódź i poprawiwszy krawat, wyskoczył na nabrzeże, rzucił uprzejme „dzień dobry" prokuratorowi Spinelli, który rozmawiał z nieznajomym pod kolumną San Teodoro, obdarował uśmiechem młodą kobietę w błękitnej sukience i skierował się na Piazzetta.