Выбрать главу

-  Wybacz, książę, ale przypominam, że musi pan zdążyć na pociąg i że...

-  Na Boga, Mino, byłbym zapomniał! Dziękuję, że mi przypomniałaś! Lady

Saint Albans - dodał, odwracając się do gościa - muszę panią pożegnać, ale kiedy się czegoś dowiem, nie omieszkam powiadomić, jeśli zostawi mi pani swój adres...

-  To byłoby miłe z pana strony.

Wydawała się uspokojona, wyjęła z torebki bilecik, podała mu i w końcu opuściła gabinet księcia w towarzystwie Miny.

Nastała cisza, która pozwoliła Morosiniemu zastanowić się przez chwilę. Co za szkoda, że ten stary uparciuch Kill-renan nie chciał zrobić przyjemności swojej ślicznej krewnej! W gruncie rzeczy przeznaczeniem pięknego klejnotu bardziej niż sejf kolekcjonera jest czarująca kobieta... A ponieważ miał dobre serce, skreślił kilka słów do sir Andrew, pytając między wierszami, czy nie zamierza zmienić zdania. Mina miała tak załatwić sprawę, żeby wiadomość trafiła na pokład „Roberta-Bruce'a", kiedy ten zatrzyma się w Port Saidzie.

Tak czy inaczej, Morosiniemu nie spieszno było sprzedać skarb, który podziwiał ostatni raz przed udaniem się do garderoby.

Przywdziawszy strój podróżny, udał się do Ziana czekającego już w łodzi,  którą ten młody człowiek prowadził tak sprawnie jak gondolę.

Po chwili Aldo był już w drodze do Francji.

Rozdział drugi

Spotkanie

Kiedy Aldo Morosini wyszedł z dworca w Warszawie, niebo zasłaniały ciemne chmury i zacinał drobny, lodowaty deszcz ze śniegiem. Zmarznięty fiakier zawiózł go ruchliwą Marszałkowską, jasną od reklam świetlnych, do Europejskiego, jednego z trzech czy czterech luksusowych warszawskich hoteli, w którym miał zarezerwowany pokój.

Oddano mu do dyspozycji, nie szczędząc najwyższych oznak uprzejmości, wielki apartament z pompatycznym umeblowaniem i majestatyczną łazienką. Jednak słabe ogrzewanie, bardziej dyskretne niż wystrój wnętrza, spowodowało, że wkrótce zaczął tęsknić za swym ciasnym sleepingiem ozdobionym mahoniem i ciepłą wykładziną, który zajmował w Expressie. Warszawa nie wróciła jeszcze do swojej wyrafinowanej elegancji sprzed wojny.

Morosini, chociaż umierał z głodu, nie zszedł do restauracji. W Polsce jadało się obiad między drugą a czwartą po południu, a kolacji nigdy nie podawano przed dziewiątą. Pomyślał, że ma tyle czasu, żeby udać się na spotkanie z Aronowem, i zamówił tylko wódkę i drobne przekąski z wędzoną rybą.

Po tym skromnym posiłku, wzmocniony i rozgrzany, włożył pelisę i futrzaną czapkę, którą zawdzięczał zapobiegliwości Zachariasza, i spytawszy w recepcji o drogę, która okazała się niezbyt długa, wyszedł z hotelu. Przestało padać i Morosini ruszył na spotkanie piechotą, co chętnie robił w każdym nieznanym mieście.

Według niego był to najlepszy sposób na poznanie nowego miejsca.

Przez Krakowskie Przedmieście dotarł do placu Zamkowego, którego niezbyt harmonijny kształt przytłaczała sylwetka Zamku Królewskiego z pozieleniałymi dachami wież. Rzucił na niego przelotne spojrzenie, obiecując sobie, że musi tu jeszcze wrócić, i zagłębił się w cichą, słabo oświetloną uliczkę, która zaprowadziła go na Rynek Starego Miasta, wielki plac, gdzie od wieków biło serce Warszawy. To w tym miejscu, do roku 1764, polscy królowie podczas uroczystości koronacyjnych odbierali złote klucze miasta i pasowali rycerzy Zakonu Złotej Ostrogi.

Plac, na którym zawsze odbywał się targ, był zachwycający. Jego wysokie, renesansowe domy, z okiennicami o żelaznych okuciach i długimi, skośnymi dachami zachowały wiele śladów przeszłości.

Winiarnia „U Fukiera", miejsce spotkania, znajdowała się w jednej z najpiękniejszych kamienic, ale ponieważ wejście było nieoświetlone i pozbawione szyldu, Morosini musiał spytać o nią przechodnia, zanim sam zauważył, że znajdowała się pod numerem 27. Budynek ten był nie tylko szacowny, ale również słynny. Fuggerowie, wielcy bankierzy z Augsburga, rywale Medicich, którzy napełnili Europę swoim bogactwem i pożyczali pieniądze wielu władcom, poczynając od samego Cesarza, zainstalowali się tu w XVI wieku, żeby handlować winem, a ich potomkowie, po spolszczeniu nazwiska na Fukier, nadal z powodzeniem prowadzili ten interes. Głębokie piwnice zajmujące trzy poziomy były bodaj najznamienitsze w kraju. Zapisały się także w historii: w latach 1830 i 1863 służyły jako miejsce spotkań powstańców.

Aldo dowiedział się o tym wszystkim niedawno i z pewnym respektem wszedł do przedsionka, pod którego sklepieniem wisiał model fregaty. Na jednej ze ścian głowa jelenia spoglądała w stronę czarnego anioła z krzyżem, siedzącego na kolumnie. Następna sala była zarezerwowana dla gości i ozdobiona boazeriami z drewna dębowego, które z wiekiem nabrało pięknej, ciemnej patyny. Na ścianach wisiały stare ryciny i obrazy.

Poza wystrojem, winiarnia była podobna do innych tego typu przybytków, w których goście piją wino, rozmawiając i paląc. Morosini, objąwszy ją wzrokiem, usiadł przy stole i zamówił tokaj. Przyniesiono mu omszałą butelkę z etykietą zawierającą starą formułę z czasów Fuggerów: Hungariae natum, Poloniae educatum*9.

Książę przez chwilę przyglądał się napojowi w kolorze bursztynu, następnie wciągnął jego zapach w nozdrza i w końcu zamoczył usta. Ale wcześniej wzniósł niemy toast za cienie tych wszystkich, którzy popijali tu przed nim: ambasadorów Ludwika XIV i króla Persji, generałów Katarzyny Wielkiej, marszałków Napoleona, i za wszystkich sławnych Polaków, a zwłaszcza bohaterskich powstańców, którzy walczyli z rosyjską okupacją.

Wino było przednie. Morosini wzrokiem śledził z przyjemnością ładną kelnerkę, blondynkę, której gibka talia poruszała się wdzięcznie wraz z furkotem kolorowych wstążek ludowego stroju. W chwili gdy w żyłach poczuł przyjemną euforię, w drzwiach pojawiła się dobrze mu znana sylwetka małego pana Amschela.

Jego żywe oczy odnalazły wenecjanina. Podszedł do niego szybkim krokiem, z takim uśmiechem na ustach, jakby odnalazł dawno niewidzianego przyjaciela.

-  Chyba nie przychodzę za późno? - spytał nienaganną francuszczyzną.

-  W żadnym razie. To ja przyszedłem wcześniej. Być może dlatego, że spieszno mi było na to spotkanie. A poza tym, nie znam Warszawy.

-  Nigdy pan tu nie był? Pan mnie zadziwia! Włosi zawsze cenili sobie nasze miasto, zwłaszcza architekci, na przykład ci, którzy zbudowali domy wokół Rynku Starego Miasta. Zawsze czuli się tu jak u siebie w domu. Co do pana, książę, pańskie stosunki rodzinne powinny otworzyć panu wiele drzwi w Polsce.

Wielka europejska arystokracja nie znała granic aż do wojny.

-  To prawda. Mam tu kilku dalekich kuzynów, a mój ojciec miał w Warszawie wielu przyjaciół. Często przyjeżdżał na polowania w Tatrach. Być może ta podróż jest okazją na odnowienie dawnych stosunków? Jeśli sądzić po tym, co wiem o osobie, która pana przysyła, i po tym dziwnym spotkaniu w winiarni, wydawało mi się, że powinienem zachować dyskrecję.

-  Bez wątpienia, i dziękuję, że pan to rozumie. Mam nadzieję, że podróż miał pan przyjemną?

-  Tak, bardzo... pomijając fakt, że pozostało mi zbyt mało czasu na wysłanie odpowiedzi, a poza tym telegram nie zawierał adresu...

Ton Morosiniego zdradzał lekkie niezadowolenie, które nie umknęło jego rozmówcy. Mały człowieczek się zasępił.

-  Proszę mi wierzyć, że zdajemy sobie z tego sprawę, lecz kiedy pan się dowie, dlaczego został zaproszony, mam nadzieję, że nie będzie nam pan miał tego za złe. Pragnę dodać, że na wypadek gdyby pan się spóźnił, miałem przykazane przychodzić tu codziennie o tej samej porze i czekać. I to przez cały miesiąc...