- To nieistotne - zapewnił Morosini, którego ciekawość rosła. - Dziękuję już za kawę.
- Ale ja się jeszcze napiję! Mówiłem, że piję jej dużo. Nie mogę panu zaproponować nic innego, chyba że trochę brandy lub koniaku?
- Nie, nie, dziękuję. Ale chętnie skosztuję trochę waszej wyśmienitej wódki - odparł Morosini, który miał nadzieję, że zgodnie z miejscowym zwyczajem narodowemu alkoholowi będzie towarzyszyć kilka przekąsek. Zaczynał odczuwać głód i myśl o długiej drodze powrotnej o pustym żołądku nieco go niepokoiła.
Służący wezwany klaśnięciem dłoni otrzymał rozkazy w nieznanym gościowi języku i wyszedł.
Morosini, którego pasja została obudzona, zasypał gospodarza pytaniami.
- A więc powiada pan, że diament jest w Anglii?...
- Jestem tego prawie pewny. To dosyć naturalne. W XV wieku należał do króla, którego siostra, Małgorzata z Yorku, miała poślubić księcia Burgundii, słynnego Karola zwanego Zuchwałym. Wraz z innymi wspaniałymi klejnotami stanowił część posagu narzeczonej. Nazywano go Różą Yorku, ale Burgundczyk nie zachował go zbyt długo. Klejnot zniknął po bitwie pod Grandson, gdzie Szwajcarzy z kantonów zrabowali skarb Karola, pokonanego w roku 1476. Od tej pory uznano go za zaginiony, a mimo to zostanie wystawiony na sprzedaż w Londynie, w Christie's, przez pewnego brytyjskiego jubilera.
- Chwileczkę! - przerwał Morosini raczej zawiedziony. - Niech mi pan powie, jaka jest moja rola w tym wszystkim! Proszę poprosić Amschela, żeby go panu kupił, tak jak zwykle!
Kulawy po raz pierwszy wybuchnął śmiechem.
- To nie takie proste... Kamień, który zostanie wystawiony na aukcję... jest tylko kopią... Bardzo wierną kopią, podobnie jak ten szafir i pochodzi z tej samej pracowni -powiedział Aronow, ponownie biorąc do ręki leżący na stole klejnot. - Eksperci dadzą się zmylić, a sprzedaż zostanie ogłoszona z wielkim hukiem...
- Chyba jestem idiotą, ale czegoś tu nie rozumiem. Czego się pan zatem spodziewa?
- Czy aż tak źle zna pan kolekcjonerów? To zawistne i dumne bestie, a ja właśnie zamierzam to wykorzystać: mam nadzieję, że aukcja spowoduje ukazanie się prawdziwego diamentu i że to pan weźmie udział w tym cudzie.
Morosini nie odpowiedział od razu. Jako koneser doceniał taktykę Aronowa zmierzającą do tego, by popchnąć kolekcjonera do odkrycia kart. Znał takich dwóch czy trzech, ukrywających zachłannie swój skarb, w którego posiadanie weszli za pomocą podejrzanych środków, ale zdolnych zaprotestować, gdyby przypadkiem ktokolwiek ośmielił się utrzymywać, że jest posiadaczem tej wspaniałości. Milczeć wtedy niepodobna, ponieważ w ciszy skrada się podstępny robak: robak zwątpienia... A jeśli tamten miał rację? Jeśli prawdziwy kamień to był jego kamień, a nie ten?
Podczas tych rozmyślań jego wzrok wracał machinalnie do kopii szafiru.
Znów dał się słyszeć śmiech Kulawego.
- Ależ oczywiście - powiedział, odgadując myśl księcia - z tym również można postąpić podobnie... dam go panu, aby pan uczynił z niego taki użytek, jaki się panu wyda właściwy. Tylko niech pan nie zapomina - dodał, zmieniając nagle ton - że od tej pory pan będzie decydował, czy się nim posłużyć. Będzie pan też w niebezpieczeństwie, gdyż osoba, która posiada prawdziwy kamień, z pewnością nie jest zwykłym amatorem czy pasjonatem. Musi pan też wiedzieć, że nie ja jeden znam sekret pektorału. Szukają go też inni, gotowi na wszystko, aby go zdobyć, i to jest główna przyczyna mojego życia w ukryciu...
- Czy domyśla się pan, kim są ci „inni"?
- Nie mogę panu wyjawić nazwisk. Przynajmniej jeszcze nie teraz, ale mam pewne podejrzenia. Musi pan wiedzieć, że wkrótce w Europie powstanie czarny zakon, antyrycer-stwo, zaprzeczenie najszlachetniejszych ludzkich wartości. Będzie on, już jest, zagorzałym wrogiem mojego narodu, który może spodziewać się po nim najgorszego... chyba że Izrael odrodzi się na czas, aby tego uniknąć. A więc miej się pan na baczności! Jeśli oni odkryją, że mi pan pomaga, stanie się pan ich celem, i niech pan nie zapomina, że dla tych ludzi wszystkie chwyty są dozwolone. A teraz... jeszcze może pan odmówić. Jest bez wątpienia nie na miejscu prosić chrześcijanina, aby ryzykował życie dla Żydów!
Morosini włożył szafir do kieszeni, po czym powiedział z uśmiechem:
- Gdybym panu wyznał, że ta historia zaczyna mnie bawić, zaszokowałbym pana, a jednak to prawda. Dlatego wolę pana zapewnić, że muszę dorwać zabójcy matki, kimkolwiek on jest. Podejmuję zatem tę grę razem z panem... aż do końca!
Oko Kulawego przenikało na wskroś błyszczące pasją oczy gościa.
- Dziękuję - powiedział.
Tymczasem wrócił służący, niosąc wielką tacę, na której dzbanek z kawą sąsiadował z zamrożoną butelką wódki, kieliszkiem, małymi papierowymi serwetkami i tak oczekiwanym przez Morosiniego talerzem przekąsek.
- Sądzę, że przyszedł czas, aby przekazać mi wszystko, co powinienem wiedzieć, by nie popełnić błędu: datę aukcji w Christie's, nazwisko angielskiego jubilera i kilka innych szczegółów.
Podczas gdy książę się posilał, Szymon Aronow mówił, a głębia jego słów przenikała Morosiniego do szpiku kości. Ten dziwny człowiek przypominał trochę czarne lustro maga Luki Gaurica: nie można było w nim zobaczyć swojego odbicia, ale posiadało zdolność przedstawiania przeszłości i przyszłości. Słuchając go, jego nowy sprzymierzeniec nabrał pewności, że ich misja jest święta i że razem będą w stanie doprowadzić ją do końca.
- Kiedy znowu się zobaczymy? - spytał.
- Tego nie wiem, ale proszę, aby zostawił mi pan inicjatywę co do naszych spotkań. Jednak, gdyby odczuwał pan pilną potrzebę, by się ze mną skontaktować, proszę wysłać telegram do osoby, której adres tu panu zapisuję. Gdyby znaleziono ten skrawek papieru, nie będzie to miało żadnych konsekwencji; jest to adres mojego pełnomocnika w banku w Zurychu. Tylko niech pan nigdy nie kontaktuje się z Am-schelem, którego będzie pan miał okazję jeszcze spotkać. Przynajmniej nie w Christie's, gdzie będzie mnie reprezentował. Nigdy nie powinni widzieć was razem. Telegram do Szwajcarii powinien zawsze brzmieć niewinnie; może to być na przykład informacja dla klienta o wystawieniu na przyszłej aukcji interesującego przedmiotu lub o jakiejś transakcji. Pański podpis będzie dla mego pełnomocnika znakiem.
- Zgoda - obiecał Aldo, wciskając papier do kieszeni z postanowieniem, że nauczy się adresu na pamięć, a następnie zniszczy kartkę. - A teraz nie pozostaje mi nic innego, jak się pożegnać...
- Jeszcze chwila, byłbym zapomniał o czymś ważnym. Czy nie będzie pan wkrótce w Paryżu?
- Oczywiście. Wyjeżdżam w czwartek Nord-Expressem i mogę się tam zatrzymać na dzień lub dwa...
- W takim razie musi pan odwiedzić jednego z moich najlepszych przyjaciół, który będzie panu bardzo pomocny w dalszym ciągu wydarzeń. Może pan na nim całkowicie polegać, mimo że na pierwszy rzut oka zrobi na panu wrażenie postrzeleńca i świszczypały. Nazywa się Adalbert Vidal-Pellicorne.
- O Boże, co za nazwisko! - zaśmiał się Morosini. -A czym się zajmuje?
- Oficjalnie jest archeologiem. Nieoficjalnie zresztą również, lecz ima się przeróżnych zajęć... Na przykład zna się na kamieniach szlachetnych, a zwłaszcza zna wielu ludzi, potrafi wejść do każdego środowiska... Wreszcie jest zdolnym szperaczem, jak nikt inny. Myślę, że pana ubawi. Niech mi pan odda kartkę, zapiszę tam jeszcze jego adres.
Po zanotowaniu adresu Aronow wstał, wyciągnął silną i ciepłą dłoń, którą Aldo ścisnął z przyjemnością, cementując umowę, której żaden papier nie był potrzebny.