Wnętrza pałacu przyniosły jednak pewne rozczarowanie. Rosjanie zabrali wiele z oryginalnego wyposażenia. Jedynie kilka mebli - i sporo portretów - przypominało o królu. Antykwariusz szczerze jednak podziwiał zachwycający gabinet florencki, dar papieża Inocentego IX, wspaniale rzeźbione lustro, w którym odbijała się piękna twarz królowej, oraz płytę van Idena pochodzącą z jej klawesynu, który dostała od cesarzowej Eleonory Austriackiej.
W miarę przemierzania przeważnie pustych sal Aldo czuł, jak ogarnia go dziwna melancholia. Był prawie jedynym zwiedzającym i to zbyt ciche miejsce zrodziło w nim coś w rodzaju niepokoju. Zaczął się zastanawiać, co tu właściwie robi, i żałować, że nie został w mieście. Pomyślawszy, że park, do którego zajrzało słońce, przywróci mu dobry humor, wyszedł na taras, z którego rozciągał się widok na jedną z odnóg Wisły. Podziwiał nad brzegiem wody olbrzymie drzewa, które zostały posadzone przez samego króla Jana III Sobieskiego, i wtedy nagle ujrzał młodą dziewczynę.
Nie miała jeszcze chyba dwudziestu lat, ale jej uroda była zachwycająca. Wysoka i gibka, z jasnymi blond włosami w kolorze czystego złota, o jasnych oczach i zachwycających ustach, nosiła z doskonałą elegancją niebieski, wełniany płaszcz wykończony futrem z białego lisa i podobny toczek, który nadawał jej wygląd bohaterki baśni Andersena. Rozmawiała żywo z młodym brunetem, romantycznym i... rozczochranym.
Na ile Aldo mógł wywnioskować z ich zachowania, była to scena zerwania lub coś w tym rodzaju. Młoda dziewczyna zdawała się prosić, błagać. Miała w oczach łzy, chłopak też, ale chociaż mówili dość głośno, Morosini nie rozumiał ani słowa. Wszystko, co udało mu się zarejestrować, to imiona. Piękne stworzenie miało na imię Anielka, zaś jej towarzysz - Władysław.
Ukryty za przyciętym cisem, słuchał z zainteresowaniem ich pełnej emocji rozmowy. Anielka coraz energiczniej prosiła o coś Władysława, który coraz bardziej upierał się przy swoim. Może była to typowa historia między bogatą panną a biednym, lecz dumnym chłopakiem, który chce podzielić się swoją biedą, ale nie pragnie przyjąć fortuny ukochanej. Władysław, w czarnym, łopoczącym płaszczu, przypominał nihiliste lub oświeconego studenta i ukryty widz nie rozumiał, dlaczego tej zachwycającej dziewczynie zależało na nim do tego stopnia: z całą pewnością nie mógł zapewnić jej godnej przyszłości, ani w ogóle jakiejkolwiek przyszłości. A do tego nie był nawet zbyt przystojny!
Nagle dramat osiągnął punkt kulminacyjny. Władysław chwycił Anielkę w ramiona i wycisnął na jej ustach pocałunek zbyt żarliwy, aby mógł być ostatnim, po czym, wyrwawszy się jej, mimo że kurczowo chciała go zatrzymać, uciekł wielkimi susami, a chłodny wiatr targał jego popielaty szal i rozchylał poły za długiego płaszcza.
Anielka nie starała się go dogonić. Oparłszy się łokciami o balustradę, schyliła się tak, że głowa spoczęła jej na ramionach, i wybuchnęła szlochem. Aldo wstrzymał oddech, nie wiedząc, co robić. Wiedział, że nie może podejść do zrozpaczonej dziewczyny z banalnym pocieszeniem, ale z drugiej strony trudno było mu tak odejść i zostawić ją tu samą pogrążoną w rozpaczy.
Tymczasem Anielka wyprostowała się, patrząc na pejzaż rozciągający się u jej stóp, po czym zdecydowała się odejść. Aldo postanowił iść za nią, ale dziewczyna zamiast skierować swe kroki ku wejściu pałacu, ruszyła na schody, które prowadziły nad brzeg rzeki, co zaniepokoiło Morosi-niego, ogarniętego dziwnym przeczuciem. Chociaż szedł niemal bezszelestnie, dziewczyna szybko zauważyła jego obecność i zaczęła biec z szybkością, która go zaskoczyła. Jej szczupłe stopy obleczone w buty z niebieskiego zamszu migały nad żwirową alejką. Najwyraźniej kierowała się w stronę rzeki. Tym razem Aldo stracił wątpliwości i rzucił się jej śladem. On również był dobrym biegaczem. Po powrocie z niewoli wrócił do uprawiania sportów: pływania, atletyki i boksu, dzięki czemu jego forma fizyczna była bez zarzutu. Jego długie nogi z łatwością nadążały za dziewczyną, ale dopiero nad brzegiem Wisły udało mu się jej dopaść. Wydała okrzyk, walcząc z napastnikiem i chcąc mu się wyrwać za wszelką cenę. Wypowiadała przy tym niezrozumiałe słowa, które jednak wydały mu się niezbyt uprzejme. Potrząsnął nią, z nadzieją, że dziewczyna się uciszy i uspokoi.
- Proszę mnie nie zmuszać, żebym panią spoliczkował! - rzucił po francusku z nadzieją, że młoda kobieta należy do większości frankofońskiej w swoim kraju. I rzeczywiście.
- Kto panu powiedział, że muszę się uspokoić? I dlaczego się pan wtrąca? Co to za maniery, żeby śledzić ludzi i rzucać się na nich!
- Kiedy ci „ludzie" chcą popełnić wielkie głupstwo, obowiązkiem każdego jest im w tym przeszkodzić! Niech pani nie zaprzecza, że zamierzała rzucić się do wody!
- A niby kiedy? To nie pańska sprawa! Czy ja pana znam?
- Przyznaję, że się nie znamy, ale zależy mi, by wiedziała pani, że jestem człowiekiem o dobrym smaku i nie znoszę, gdy ulega zniszczeniu dzieło sztuki. A to właśnie chciała pani zrobić, dlatego musiałem temu przeszkodzić! Dziękuję Bogu, że pozwolił mi panią chwycić, zanim pani zanurkowała. Nie chciałbym razem z panią wpaść do lodowatej wody!
- Czy to ja jestem tym dziełem sztuki? - spytała dziewczyna nieco łagodniejszym tonem.
- A czy jest tu jeszcze ktoś inny? No, młoda panno, czy zechcesz powierzyć mi swoje kłopoty? Wychodząc z pałacu, niechcący, byłem świadkiem sceny, która, jak mi się zdaje, zrobiła pani wielką przykrość. Nie znając pani języka, niewiele z tego zrozumiałem, chyba tylko to, że kocha pani tego chłopca i że on panią kocha, ale na swoich warunkach. Mylę się?
Anielka skierowała na niego lśniące od łez oczy. Boże, co to były za oczy! Miały dokładnie kolor plastra miodu w słoneczny dzień. Raptem Morosini uczuł, że ma ochotę ją pocałować, lecz się powstrzymał, pomyślawszy, że po gorącym pocałunku Władysława jego byłby dla niej wielce nieprzyjemny...
- Nie myli się pan - westchnęła. - Kochamy się, ale nie możemy być razem...
dlatego, że nie mam do tego prawa. Nie jestem wolna...
- Jest pani zamężna? -Nie, ale...
Przerwała w pół zdania, a na jej ślicznej twarzy pojawił się strach. Spoglądała na coś ponad ramieniem Morosiniego. Aldo poczuł czyjś oddech za plecami i się odwrócił. Za nim stał potężnie zbudowany mężczyzna odziany jak służący z dobrego domu, z kapeluszem w dłoni. Nawet na niego nie spojrzawszy, niespodziewany gość powiedział kilka słów gardłowym głosem. Anielka spuściła głowę i odsunęła się od księcia.
- Boże, znowu nic nie rozumiem. Co on mówi?
- Że mnie wszędzie szukają, że ojciec jest bardzo zaniepokojony. .. i że natychmiast mam wracać do domu. Proszę mi wybaczyć.