Włożył jedwabną piżamę, pantofle, szlafrok i otworzył szafko-umywalkę, żeby umyć zęby. Potem rozłożył się na łóżku, aby przeczytać niemiecką gazetę kupioną na dworcu, która wkrótce tak go znużyła, że nie był w stanie dłużej skupić uwagi na perypetiach spadającej marki niemieckiej. Czytając tekst, widział spojrzenie Anielki wołające o pomoc, które nie dawało mu spokoju.
Kiedy wreszcie zasypiał, obudził go lekki hałas. Al-do obrócił głowę w stronę drzwi i zobaczył, że klamka się rusza i zatrzymuje, tak jakby ktoś nie mógł się zdecydować. Morosiniemu zdawało się, że słyszy cichą skargę, jakby wstrzymywany szloch...
Cicho wstał z łóżka i gwałtownym ruchem otworzył drzwi, ale za nimi nie było już nikogo.
Ruszył przed siebie korytarzem, gdzie przygaszono już światła, i na końcu zauważył oddalającą się biegiem kobietę w białym peniuarze. Jej długie, jasne włosy opadały aż do pasa: to była Anielka!
Z bijącym sercem, rzucił się jej śladem, ogarnięty szaloną nadzieją; czy to możliwe, że przyszła do niego, ryzykując gniew ojca? Czy była aż tak nieszczęśliwa?
Dopadł ją, gdy wstrząsana szlochem, starała się otworzyć drzwi pociągu z ewidentnym zamiarem rzucenia się pod koła.
- Znowu? - krzyknął z gniewem. - Ależ to jakaś mania! Nastąpiła krótka, gdyż zbyt nierówna walka; Anielka broniła się tak dzielnie, że Morosini zawahał się przez ułamek sekundy, czy jej nie uderzyć, by się otrząsnęła. Ale wkrótce opadła z sił, zresztą w samą porę, gdyż dzięki temu uniknęła siniaka na brodzie.
- Niech mnie pan zostawi - stękała bezładnie. - Niech mnie pan zostawi... Ja chcę umrzeć!
- Wrócimy do tego później! Proszę za mną, musi pani przyjść do siebie i trochę się ogarnąć... i powie mi pani, o co chodzi.
Prowadził ją, podpierając, wzdłuż korytarza. Konduktor, widząc to, przybiegł zaniepokojony.
- Co tu się dzieje? Czy panienka jest chora?
- Nie, ale mało brakowało, a byłby wypadek! Niech pan przyniesie trochę koniaku! Zabieram ją do siebie.
- Poproszę służącą. Jest w następnym wagonie...
- Nie... nie, na litość!... - jęknęła nieszczęsna dziewczyna. - Ja... ja nie chcę jej widzieć!
Bardzo ostrożnie, jakby była z porcelany, Aldo posadził Anielkę na swojej pryczy i zmoczył ręcznik, aby odświeżyć jej twarz, potem kazał jej wypić trochę wonnego alkoholu, który przyniósł konduktor z miną tak uroczystą, że aż godną uwiecznienia. Anielka pozwalała na wszystko jak dziecko, które zbłądziwszy w ciemnościach, wreszcie znalazło ciepłe i jasne schronienie. Przy tym była niezwykle wzruszająca i ładna jak zwykle dzięki przywilejowi młodości, której łzom nie uda się obrzydzić. Wreszcie głęboko westchnęła.
- Pan chyba uważa, że jestem szalona... - bąknęła.
- Raczej... raczej... nieszczęśliwa. Czy to przez tego chłopca?...
- Oczywiście... Gdyby pan wiedział, że już pan nigdy więcej nie ujrzy tej, którą pan kocha, czy nie byłby pan zrozpaczony?
- Może dlatego, że kiedyś przeżyłem coś takiego, mogę pani powiedzieć, że od tego się nie umiera. Nawet podczas wojny!
- Pan jest mężczyzną, a ja kobietą: oto cała różnica. Jestem przekonana, że Władysław nie ma najmniejszej ochoty się zabić. On ma swoją „sprawę".
- I co to jest ta jego sprawa? Nihilizm, bolszewizm?
- Coś w tym rodzaju. Nie znam się na tym. Wiem tylko, że nienawidzi ludzi szlachetnie urodzonych i bogatych, i że chce równości dla wszystkich...
- I ten rodzaj egzystencji nie pociąga pani? To dlatego nie chciała pani z nim odejść?
Duże, złociste oczy popatrzyły na Morosiniego z bojaźliwym podziwem.
- Co pan o tym może wiedzieć? Przecież w Wilanowie rozmawialiśmy po polsku...
- Oczywiście, ale wasza pantomima była niezwykle wymowna i muszę przyznać pani rację: nie jest pani stworzona, aby żyć w ukryciu.
- Nic pan nie rozumie! - krzyknęła. - Nie bałabym się dzielić z nim biedy. Kiedy się kocha, można żyć szczęśliwie nawet w mansardzie. Jeśli jednak się nie zgodziłam, to dlatego, że gdybym z nim zamieszkała, sprowadziłabym na niego niebezpieczeństwo... Proszę jeszcze trochę koniaku, strasznie mi zimno...
Aldo podał jej kolejny kieliszek, zdjął swoją pelisę z wieszaka i otulił jej ramiona.
- Tak lepiej?
Podziękowała z drżącym, nieśmiałym uśmiechem, który spowodował, że Aldo się roztkliwił.
- Lubi się pan mieszać w nie swoje sprawy, ale mimo to jest pan bardzo miły...
- Dobrze to słyszeć. Dodam, że nie żałuję, iż dwa razy wkroczyłem w pani życie, i gotów jestem znowu to zrobić w razie potrzeby. Ale wróćmy do naszego przyjaciela. Dlaczego utrzymuje pani, że żyjąc z nim, naraziłaby go pani na niebezpieczeństwo?
Anielka, wierna swojemu przyzwyczajeniu, odpowiedziała pytaniem:
- A co pan myśli o moim ojcu?
- Wprawia mnie pani w zakłopotanie. Co mogę myśleć o kimś, kogo spotkałem tylko jeden raz. To człowiek wielkiego formatu, o doskonałych manierach i kurtuazji. Inteligentny, wykształcony... będący na bieżąco z wydarzeniami na świecie.
Przypomniał sobie kamienne oblicze i blade oczy hrabiego ukryte pod błyskiem monoklu i jego postawę mającą coś z klimatu kostnicy; hrabia przypominał bardziej pruskiego oficera niż przedstawiciela polskiej szlachty, której naturalna elegancja zabarwiona była często romantyzmem.
- To zbyt mało powiedziane - zaprzeczyła Anielka. -To bardzo groźny człowiek, któremu lepiej nie wchodzić w drogę. Gdybym odeszła z Władysławem, odnalazłby nas i... już nigdy więcej bym go nie ujrzała... Przynajmniej nie na tym padole...
- Chce pani powiedzieć, że zdolny byłby zabić?
- Bez wahania... i mnie również, jeśliby się dowiedział, że nie jestem dziewicą...
- Własny ojciec?! - krzyknął zdumiony Aldo. - Nie kocha pani?
- Ależ kocha... na swój sposób... Jest ze mnie dumny, gdyż jestem ładna, i widzi we mnie najlepszy sposób na odbudowanie podupadającej fortuny. Jak pan sądzi, po co jedziemy do Paryża?
- Poza planami zwiedzania wystawy japońskiej? Nie mam pojęcia.
- Żeby wydać mnie za mąż. Mam nie wrócić do Polski... przynajmniej nie jako Anielka Solmańska. Mam wyjść za jednego z najbogatszych ludzi w Europie.
Czy teraz pan rozumie, dlaczego chciałam umrzeć... i nadal chcę umrzeć?
- No to jesteśmy w punkcie wyjścia! - westchnął Moro-sini. - Przecież to nierozumne! Ma pani całe życie przed sobą, a ono może być tak piękne jak pani...
Może nie teraz... ale później...
- W każdym razie, nie w aktualnych okolicznościach.
Jest pani o tym przekonana, ponieważ pani umysł i serce są przepełnione Władysławem, a czy ten człowiek, za którego chcą panią wydać... czy jest pani pewna, że nie potrafi go pani pokochać?
- Na to pytanie nie mogę odpowiedzieć... z prostej przyczyny... ponieważ go nie znam.
- Ale on musi panią znać w taki czy inny sposób i chce uczynić panią szczęśliwą?