Выбрать главу

Morosini nienawidził tych pompatycznych wnętrz podobnie jak sama właścicielka, która po śmierci męża opuściła rodzinny dom w Faubourg Saint-Germain i zostawiwszy go synowi, zamieszkała w tym pałacu, który dostała w spadku. Jeśli się na to zdecydowała, to z powodu bliskości parku Monceau, którego bujna zieleń dochodziła aż do tylnych okien, przy małym prywatnym ogródku... a także żeby zrobić na złość synowej i całej rodzinie.

Pokryte dywanami parkiety trzeszczały pod krokami Morosiniego, który nagle usłyszał wściekły głos dochodzący ze szklanej klatki ozdobionej malarstwem japońskim -trzciny, zbiórka herbaty, kobiety w kimonach... Odpowiadał mu drugi głos i walenie laską w podłogę.

-  Co to za rumor? Znowu się handryczycie? Chcę wiedzieć, co się tu wyrabia?

I to zaraz! Andżelino, Cyprianie! Chodźcie tu!

-  Ciociu Amelio, jeśli chcą, niech sobie skaczą do oczu! Myślę, że zacietrzewienie prędko im nie minie - rzuci! Aldo, ukazując się w mlecznym świetle, które dawały dwa duże lampiony o pociemniałych kloszach oświetlające zimowy ogród.

- Aldo?... Ty tutaj? Skąd się tu wziąłeś?

-  Z Nord-Expressu, ciociu Amelio, przychodzę prosić cię o gościnę... jeśli ci to nie przeszkadza?

-  Czy mi przeszkadza? Przecież ja umieram z nudów w tym grajdole! Ty chyba żartujesz!

„Tym grajdołem" okazała się całkiem przyjemna plątanina trzcin, rododendronów i innych roślin o skomplikowanych nazwach, nie wspominając o jukach o liściach ostrych jak sztylety, kilku karłowatych palmach i nieodzownych aspidistrach. Wszystkie te rośliny tworzyły zielone i barwne tło, na którym markiza rysowała się jak postać ze średniowiecznego gobelinu.

Była to piękna, wysoka kobieta podobna do Sary Bern-hardt. Masa jej dwukolorowych włosów - rudych i białych - ocieniała rodzajem puszystej kopy ciemnozielone oczy, które z wiekiem nie zblakły ani trochę. Zwykle nosiła sukienki typu princeska, zgodnie z modą wylansowaną przez królową Anglii Aleksandrę, którą pani de Sommieres obrała za wzór. Tym razem jej długa szyja ściśnięta w wysokim tiulowym kołnierzu z trudem wydobywała się z fałdów obszernej sukni z czarnej tafty, które miały za zadanie ukryć opatrunek na torsie. Nosiła wielkie złote naszyjniki wysadzane perłami i turkusami, którymi bawiły się jej dłonie. Na małym stoliku stało naczynie z lodem mieszczące butelkę szampana i dwa lub trzy kryształowe kieliszki: markiza miała zwyczaj popijać pod koniec dnia, a jeśli ktoś ją odwiedził, zwykle był zapraszany, by podzielić z nią tę przyjemność.

Aldo cofnął się, by lepiej się jej przyjrzeć, i wybuchnął śmiechem.

-  Powiedziano mi, że miała ciocia wypadek, ale nigdy bym się tego nie domyślił. Wygląda ciocia jak cesarzowa!

Markiza oblała się purpurą zadowolona z komplementu, lecz wiedząc, że jest szczery, poruszyła nerwowo lorgnon wiszące pośrodku naszyjników, starając się ukryć zakłopotanie.

-  To stanowisko nie do pozazdroszczenia. Cesarzowe, które znałam, skończyły marnie. Ale przestań mi prawić komplementy, mój drogi, nalej szampana, usiądź koło mnie i opowiadaj, co cię sprowadza. Wszak jesteś człowiekiem bardzo zajętym i nie mogę uwierzyć, że postanowiłeś trwonić czas w tym moim mauzoleum.

-  Nie powiedziałem, że...

-  Tere-fere! Nie jestem jeszcze na tyle zgrzybiała i nawet, jeśli odczuwam zadowolenie, znajduję twój przyjazd niespodziewanym. Tym bardziej że minęła data piętnastego kwietnia... No więc, wyjaw mi prawdę!

Po napełnieniu dwóch kieliszków Aldo usiadł przy ciotce, podając jej trunek.

-  Ma ciocia rację, mój przyjazd nie był zamierzony. Ale kiedy taksówkarz zatrzymał się wprost przed domem, postanowiłem prosić o gościnę. Wtedy nadeszła Maria An-dżelina...

-  Ale co robiłeś w taksówce przed moim domem?

-  Jechałem z Dworca Północnego za pewnym czarnym rolls-royce'em, który zatrzymał się w domu obok. Czy możesz mi powiedzieć, do kogo należy?

-  Pałac po lewej stronie jest pusty, więc przypuszczam, że chodzi o ten z prawej strony... Wiesz przecież, że ja nigdy nie interesowałam się zbytnio sąsiadami, zwłaszcza w tej dzielnicy finansistów, którzy uważają się za arystokratów, ale tego trochę znam. To Eryk Ferrals.

-  Ten, który handluje armatami? I takich tu macie w parku Monceau?

-  „Takich"? Co za pogardliwy ton - przedrzeźniała siostrzeńca markiza. - To bardzo bogaty człowiek, uszlachco-ny przez króla Anglii za „usługi oddane podczas wojny" i udekorowany Legią Honorową. To znaczy, nie mówię, że całkiem się mylisz; to człowiek niepewnego pochodzenia i nie wiadomo dokładnie, jak zdobył wielką fortunę. Jednak ponieważ nigdy się z nim nie spotkałam, nie powiem ci, jak wygląda. Co nie przeszkadza, że mamy ze sobą na pieńku.

-  Z jakiego powodu?

-  Och! Z bardzo prostego. Nie wystarcza mu jego olbrzymi pałac i chce kupić mój, aby jeszcze go powiększyć: zakłada jakieś kolekcje, czy Bóg wie co! W każdym razie, jeśli ma zamiar stworzyć konkurencję dla Luwru, niech na mnie nie liczy! Ale on jest tak zawzięty, że ciągle przysyła do mnie posłańców z listami ponaglającymi. Moja służba ma przykazane odsyłać ich z kwitkiem, a kiedy któregoś dnia Ferrals przyszedł osobiście, odmówiłam jego przyjęcia...

-  Czyżby się ciocia go bała?

-  Być może... Powiadają, że ten król hazardu jest szpetny, ale niepozbawiony pewnego uroku, a zwłaszcza jego niepowtarzalny głos, dzięki któremu upchnąłby swoje armaty nawet zakonnicom. Ale zostawmy go w spokoju i powiedz mi, co takiego było w jego automobilu, że go śledziłeś?

-  To długa historia - odparł Aldo z wahaniem, które nie umknęło uwagi markizy.

-  Do kolacji mamy dużo czasu - zachęcała go. - W tym domu podaje się późno, aby skrócić zbyt długie noce. Jednakże, jeśli masz jakiś powód, żeby nie podzielić się ze mną swoim sekretem...

-  Ależ nie! - zaprotestował Aldo. - Chciałem tylko mieć pewność, że nikt nas nie podsłuchuje. Chodzi o zbyt doniosłe sprawy... w tym śmierć mojej matki...

-  Mogę cię zapewnić, mój drogi, że żaden konfident nie kryje się wśród moich roślin, ale jeśli tego ci mało, możemy jeszcze dodatkowo się zabezpieczyć...

Markiza wyciągnęła spośród przepastnych fałdów sukni dzwonek przywieziony ongiś z podróży do Tybetu i potrząsnęła nim; na jego dźwięk przybiegli równocześnie Cyprian i Maria Andżelina, którzy powinni być jeszcze zajęci swoim sporem. Pani de Sommieres zmarszczyła brwi.

-  Od kiedy to odpowiadasz na dzwonek, Plan-Crèpin? Idź się modlić lub stawiać pasjansa i nie chcę cię widzieć przed kolacją! Co do ciebie, Cyprianie, masz pilnować, żeby nikt nam nie przeszkadzał. Zadzwonię, jak skończymy. Czy pokój księcia gotowy?

-  Tak, pani markizo! Eulalia nakrywa już do stołu!

-  Dobrze, dobrze... A teraz, słucham cię, mój chłopcze - rzuciła, zwracając się do krewniaka, kiedy podwójne drzwi się zamknęły.

Morosini postanowił odkryć karty, tym bardziej że wiedział, do kogo się zwraca: pani de Sommieres była nie tylko wielką damą z urodzenia, miała również wielką duszę. Raczej dałaby się rozerwać na kawałki, niżby zdradziła powierzony jej sekret. Opowiedział wszystko, począwszy od odkrycia w pokoju matki aż do spotkania Anielki i skończył na tym, co ujrzał w holu dworca: wielki szafir na szyi młodej dziewczyny. Jednak ani o Szymonie Arono-wie, ani o pektorale nie wspomniał. Ten sekret nie należał do niego.