Выбрать главу

Pani de Sommieres słuchała, nie przerywając, tylko jeden raz wydała okrzyk, kiedy dowiedziała się o zamordowaniu swojej drogiej chrześnicy. Słuchała jego opowieści z zapartym tchem, a kiedy skończył, wyszeptała:

-  Zdaje się, że teraz rozumiem, ale powiedz mi, co jest dla ciebie ważniejsze: szafir czy dziewczyna?

-  Oczywiście szafir! Chcę się dowiedzieć, jak weszła w jego posiadanie. Utrzymuje, że dostała go od matki! Ale to niemożliwe, ta dziewczyna kłamie!

-  Niekoniecznie. Zdaje się, że tylko wierzy w to, co powiedział jej ojciec. Nie można sądzić zbyt pochopnie! Powiedz mi, ten klient, który wysłał cię do Warszawy i chciał nabyć klejnot rodziny Montlaure, dlaczego sam się nie ruszył, zamiast wysyłać cię na drugi koniec Europy? To nienormalne.

Ciotka rzeczywiście była czujna. Aldo skierował do niej jeden ze swoich najbardziej uwodzicielskich uśmiechów.

-  To człowiek stary, a na dodatek inwalida. Zdaje się, że w zamierzchłych czasach szafir należał do jego rodu. Miał nadzieję, że mu go przywiozę, żeby mógł go zobaczyć...

-  .. .przed śmiercią? Czy ta historia nie wydaje ci się trochę dziwna? Sądziłam, że jesteś mniej naiwny. W tej twojej opowieści kryje się jakaś pułapka. I to przez to przemierzasz Europę? Z pewnością oferował ci fortunę, ale mam nadzieję, że nie dałbyś się wykorzystać?

-  Z całą pewnością nie! - odparł Morosini niedbałym tonem, który nie zostawił miejsca na inne pytania.

Uratował go lekki kaszel, który dotarł z głębi salonów. Markiza natychmiast nastroszyła piórka.

-  Kto to? Czy nie powiedziałam, żeby mi nie przeszkadzano?

-  Bardzo przepraszam, pani markizo - rzekł Cyprian zduszonym głosem - ale robi się późno i chciałbym zaanonsować, że podano do stołu. Eulalia przygotowała suflet ze szparagów i...

-  ...i stanie się tragedia, jeśli natychmiast go nie zjemy. Podaj mi ramię, Aldo!

Ciotka i siostrzeniec udali się do jadalni; była to istna gotycka katedra, gdzie ciężkie zasłony z rudego pluszu wyszywane złotem zasłaniały drzwi, a liczne gobeliny z chimerami i skrzydlatymi lwami zajmowały prawie wszystkie ściany. Maria Andżelina ze skwaszoną miną czekała za rzeźbionym krzesłem, którego wysokie oparcie sięgało niemal do jej spiczastego nosa. Zajmując miejsce, pani de Sommieres rzuciła jej ironiczne spojrzenie.

-  Niech pani nie robi takiej miny, Plan-Crépin! Będziemy pani potrzebować. - Mnie?

-  Tak, pani! Czyż nie jest prawdą, że nic pani nie umknie? Począwszy od ploteczek z dzielnicy? Niech no pani nam powie, co się wyrabia u sąsiada?

Panna du Plan-Crépin poczerwieniała jak burak. Wymamrotała jakieś niezrozumiałe słowa, zeskrobując łyżeczką wierzch sufletu, który jej podano, skosztowała i zakaszlała.

-  Czyżbyśmy się wreszcie zdecydowały zainteresować drogim baronem Ferralsem? - odparła zjadliwie, używając ostentacyjnie pierwszej osoby liczby mnogiej, co markizę strasznie denerwowało.

-  Nie, ale wiemy, że przyjmuje gości z dalekich stron i chcielibyśmy się dowiedzieć, jakie ma zamiary.

-  Żeni się - odparła Maria Andżelina tak naturalnie, jakby handlarz armat był jej starym znajomym. - Tak się mówi, chociaż wszyscy wiedzą, że baron ślubował życie w celibacie albo prawie...

-  To niech się pani dowie, co zamierza!... A w Saint-Augustin nic nowego?

Czy młody wikary jest ciągle napastowany przez swoje owieczki?

Znalazłszy się na ulubionym terenie plotek, ploteczek i pomówień, którymi dzieliła się z markizą, Plan-Crépin okazała się studnią bez dna. Pozwoliło to Morosiniemu poświęcić się sufletowi, który był pyszny, i wybornemu montrachet*16, które mu towarzyszyło.

Jutro odszuka Vidal-Pellicorne'a. Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności polecony mu przez Kulawego człowiek mieszkał niedaleko. Konkretnie przy ulicy Jouffroy. Zaledwie kilka kroków od ulicy Alfreda de Vigny.

Aldo udał się tam piechotą, traktując to jak przyjemny spacer w porannych promieniach wiosennego słońca. Tajemnicza postać mieszkała na pierwszym piętrze pokaźnego budynku z końca wieku, u szczytu schodów pokrytych czerwonym dywanem i za lakierowanymi drzwiami z miedzianą klamką. Ale kiedy Morosini przybył na miejsce, zastał tylko znudzonego służącego w kamizelce w paski, od którego się dowiedział, że „pan wyjechał do Chantilly do swoich koni i wróci najwcześniej pojutrze". Pozostając pod wrażeniem elegancji nieznajomego i jego rangi, służący pilnie starał się mu przypodobać.

-  Czy chciałby pan, żeby mój pan oddzwonił po powrocie?

-  Biorąc pod uwagę, że mnie nie zna, to byłoby zbyt zuchwałe - odparł Morosini. - Niestety tam, gdzie się zatrzymałem, nie ma telefonu.

Co było prawie prawdą, gdyż pani de Sommieres nie cierpiała urządzenia, które uważała za niedyskretne, nieodpowiednie i denerwujące.

-  Nie zniosłabym, żeby dzwoniono na mnie jak na służącą - powiadała. - To urządzenie nigdy nie trafi pod mój dach!

Telefon na potrzeby domu został zainstalowany, ale tylko w mieszkaniu dozorcy.

Opuściwszy ulicę Jouffroy, Morosini zamierzał wrócić do domu. Jednak po dojściu do ogrodzenia Rotundy, która otwierała park Monceau na bulwar de Courcelles, odczuł pokusę spaceru po cienistym ogrodzie, w którym ongiś roztaczały swój urok krasnolice przyjaciółki książąt orleańskich. Promienie słońca przedzierające się przez liście kwitnących kasztanowców kładły się na trawnikach i alejkach, po których piastunki w niebieskich i białych uniformach pchały eleganckie wózki z pyzatymi maluchami lub pilnowały dzieci biegających za metalową obręczą*17.

Morosini skierował się do najbardziej romantycznego miejsca, Naumachii, której półkolista kolumnada otaczała alejkę wysadzaną topolami. Promienie słońca igrały wesoło na tafli małego jeziora, które chciał obejść dookoła. Nagle w oddali zauważył dziwnie znajomą sylwetkę odzianą w popielaty kostium ożywiony wesołym, jedwabnym szalem w zielone grochy. Postać kierowała się prosto ku niemu, obserwując rozgrywającą się na środku jeziora awanturę kaczej familii. Anielka!

Dziewczyna wydawała się pogrążona w melancholijnym nastroju. Pozdrowił ją tak, jakby to zrobił Arlekin z commedia dell'arte i nie oparł się pokusie sparodiowania Moliera:

-  Co za szczęśliwe miejsce, że panią tu spotykam, hrabianko! Czy w tym ogrodzie dzieją się jakieś czary?

Anielka nawet się nie uśmiechnęła. Spojrzawszy na niego z niepokojem, spytała:

-  Proszę wybaczyć, ale czy my się znamy? Wydawała się tak zaskoczona, że radość Morosiniego z tego nieoczekiwanego spotkania prysnęła jak bańka mydlana.

-  Miałem nadzieję, że mnie pani pamięta?

-  A czy powinnam?

-  A czy zapomniała już pani park w Wilanowie i naszą podróż NordExpressem? Czy zapomniała pani o Władysławie?

-  Proszę mi wybaczyć, drogi panie, lecz nie znam nikogo o tym imieniu.

Dłonią w jasnej skórzanej rękawiczce uczyniła gest, jakby chciała usunąć Aalda ze swej drogi.

Nie było sensu nalegać. Morosini stał w miejscu jak skamieniały, nie mogąc ochłonąć ze zdumienia, i patrzył, jak dziewczyna powoli się oddala. Podziwiał jej figurę pod wąską spódnicą kostiumu.

To, co się właśnie wydarzyło, było tak zaskakujące, że pomyślał, iż może padł ofiarą złudzenia: ale czy takie podobieństwo było możliwe i dlaczego to dziwne spotkanie miało miejsce dwa kroki od domu, w którym mieszkała Anielka?... Nie, to było nie do pomyślenia... Zresztą tajemnicza dziewczyna zniknęła w tym miejscu w parku, gdzie znajdował się dom Ferralsa. I do tego ten zapach bzu, który tak utkwił mu w pamięci...

Zajęty domysłami, Morosini może by się zdecydował śledzić tajemniczą dziewczynę, gdyby nie usłyszał tuż obok kpiącego głosu: