Ale tylko do deseru...
Aldo spostrzegł, że Solmański nie przestaje patrzeć w jego stronę z uśmiechem, który go denerwował i niepokoił zarazem. Widać było, że młokos za dużo wypił. Adalbert również nie czuł się najlepiej. Po skończonym posiłku chwycił swego kompana pod ramię i zaczął ciągnąć w stronę wyjścia, ale Zygmunt gwałtownym gestem wyrwał mu się, wykonał nagły zwrot i chwiejąc się na nogach, stanął przed obiektem zainteresowania. Pomimo błazeńskiej aparycji właściwej pijanicom w jego uśmiechu czaiła się groźba.
- No wiecie państwo... hep!... nie można zrobić... jednego kroku... żeby na pana nie wpaść, książę... jak tam... W pociągu... na dworcu... a teraz... tutaj. Stwierdzam, że zajmuje pan trochę za dużo miejsca!
- A pan nie trzyma się na własnych nogach! - odpalił Morosini z pogardą. - Jeśli nie chce pan spotykać ludzi, trzeba zostać w domu.
- Chodzę, gdzie mi się podoba!
- Ja również.
- Irobię, co chcę, a chcę... pana zabić, gdyż uważam, że za bardzo się pan interesuje... moją siostrą!
- Panie Vidal-Pellicorne - wtrącił Vauxbrun - czy pozwoli pan, że pomogę panu wyprowadzić tego opoja?
- Poradzę sobie! No, idziemy, Solmański! Robi pan z siebie przedstawienie.
Odwiozę pana do domu.
- Nie... nie ma... mowy! Mieliśmy zagrać w Kole.
- W takim stanie pana nie wpuszczą - zadrwił Morosini.
- I ja tak sądzę. Chodźmy, Zygmuncie, wracamy! Dobranoc panom!
- Ale ja chcę zabić tego tam! Na pojedynek! - upierał się młodzian.
- Później! Najpierw musi pan przyjść do siebie.
Z pomocą kierownika sali Adalbertowi udało się wyprowadzić Solmańskiego z Cubat. Morosini zastanawiał się, dlaczego Vidal-Pellicorne zaczął utrzymywać tak bliskie stosunki z bratem Anielki.
Chwilę później znowu dał się słyszeć wystrzał amilcara i Gilles Vauxbrun wzruszył ramionami.
- Nie chciałbym mieć takiego pasażera. Ale, ale... proszę mi powiedzieć, dlaczego ten Polak... Czyżbym się nie mylił? Jest jednym z nich?
- Nie, nie myli się pan.
- Dlaczego tak mu zależy na tym, aby pana zabić? Co takiego uczynił pan jego siostrze?
- Nic! Naprawdę nic. Spotkaliśmy się raz czy dwa razy... była dla mnie bardzo miła... Nic więcej, ale możliwe, że w oczach moczymordy...
- Z pewnością - powiedział antykwariusz w zamyśleniu - ale słynne In vino ventas często się sprawdza. Ten młody człowiek nienawidzi pana, dlatego radzę się go strzec.
- A co mam robić? W tych czasach nie urządza się już pojedynków...
- Są inne sposoby, ale przynajmniej został pan ostrzeżony!
* * *
Następnego dnia rano Adalbert zadzwonił do Alda.
- Nie sądziłem, że ten młody Zygmunt tak pana nie znosi! Jak tylko pana rozpoznał, pańska osoba była jedynym tematem rozmowy, i wtedy zaczął pić jak smok.
- Zauważyłem, ale zdaje się, że jest pan z nim w dobrych stosunkach? Dlaczego?
- Zwykła strategia, mój drogi. Dla dobra naszych planów trzeba trzymać ręce na pulsie. To było łatwe, wystarczyło wkraść się w kręgi z ulicy Royale. Trochę szczęścia i uwielbia mnie. A pan? Na jakim pan jest etapie?
- Wczoraj wieczorem odwiedziłem Ferralsa, ale ponieważ mam jeszcze jedno ważne spotkanie dziś po południu, opowiem to panu później. Gdzie moglibyśmy się spotkać?
- Najlepiej, żeby pan przyszedł do mnie późnym wieczorem.
- Czy mam założyć sombrero i czarną pelerynę? - spytał rozbawiony Morosini. - A może maskę wenecką?
- Wy, wenecjanie, jesteście ostatnimi romantykami. Niech pan przyjdzie koło dziewiątej. Przekąsimy co nieco i ustalimy fakty.
* * *
Ogród zoologiczny, położony w Lasku Bulońskim między bramą des Sablons a Madrycką, został założony w roku 1860 w celu „zgromadzenia gatunków zwierząt mogących dawać siłę, mięso, wełnę dla przemysłu i handlu lub służyć naszym rozrywkom". Można tam było znaleźć urocze działy, takie jak wylęgarnię jedwabników, wielką wolierę, kurnik, małpiarnię, akwarium, basen z fokami i sto innych cudów, które codziennie przyciągały dzieciarnię z okolicy i bardziej oddalonych dzielnic. Dla małych i dużych urządzono herbaciarnię na świeżym powietrzu oferującą łakocie, eklery, babki, lody oraz sułtanki - przepyszne ciastka nadziewane kremem waniliowym. Zajadając słodycze, można było słuchać muzyki dobiegającej z sąsiedniego kiosku, a w sezonie letnim popisów orkiestry, która dawała koncerty między trzecią a piątą. Wreszcie - niezwykła rozrywka dla dzieci - istniała możliwość przejechania się wokół wielkiego klombu na ośle, kucyku, zebrze, wielbłądzie, słoniu, a nawet na strusiu. Do tego Edenu docierało się małym pociągiem z Porte Maillot, ale Morosini wziął taksówkę.
Kiedy przyjechał i doszedł do tarasu herbaciarni, Anielka już siedziała przy stoliku w towarzystwie swojej pokojówki. Promień słońca, przeniknąwszy przez liście kasztanowca, grał w jej włosach ozdobionych małym toczkiem z piór zimorodka. Niedbałym ruchem łyżeczki nabierała lody truskawkowe.
Aldo usiadł tak, aby go widziała, zamówił herbatę i babkę z rumem, ale większą przyjemność robiło mu podziwianie jasnej cery i delikatnego profilu dziewczyny. Na tle zieleni, roześmianych dzieci i skocznego walca z Wesołej wdówki granego przez orkiestrę prezentowała się uroczo. Była zbyt ładna, aby nie wzbudzić uczucia nawet w takim wrogu kobiet jak Ferrals, i Aldo poczuł narastającą gorycz na myśl o niesamowitym szczęściu, które spotkało handlarza armat.
Gdy Anielka dostrzegła Morosiniego, mrugnęła i lekko się uśmiechnęła, po czym odwróciła twarz w stronę orkiestry. Książę zrozumiał, że musi czekać. Po chwili, kiedy muzyka umilkła, pokojówka wezwała kelnera, zapłaciła rachunek, po czym obie kobiety wstały i odeszły wśród lekkiego zamieszania, jakie zawsze powstaje po zakończeniu koncertu. Aldo rzucił banknot na stół i ruszył za nimi.
Anielka wolnym krokiem skierowała się do wybiegu dla lam, minęła oazę zieleni złożoną z młodnika i doszła do basenu z fokami, nad którym górowały sztuczne skały. Spacerowicze chętnie się tu zatrzymywali, aby podziwiać nurkujące trytony z wąsami, które wypływając, lśniły w słońcu, a niekiedy trzymały w pysku rybę. Ponieważ było sporo ludzi, Aldo mógł zbliżyć się do Anielki, która na chwilę została rozdzielona z Wandą przez angielską opiekunkę pchającą wózek z kwilącymi bliźniętami.
- Gdzie możemy porozmawiać? - spytał szeptem za jej plecami.
- Niech pan idzie do wielkiego inspektu. Zaraz tam przyjdę.
Aldo odwrócił się i udał we wskazaną stronę. Ów inspekt był najspokojniejszym miejscem w ogrodzie. Panowały tu upał i wilgoć spadająca z paproci i lian, które ciągnęły się jak okiem sięgnąć. W górze, nad wysokimi bananowcami latały ptaki, inne siadały na pokrytych mchem grotach. Najładniejszy był mały staw pokryty kwiatami lotosu i nenufarami, rozciągający się między trawnikami w jasnym odcieniu zieleni. Aldo postanowił tu się zatrzymać i zaczekać.
Po chwili usłyszał odgłos kroków na żwirze, odwrócił się i ujrzał ją przed sobą. Była sama.
- A gdzie się podziała pannna Cerber? - spytał z uśmiechem.
- To nie jest Cerber. Jest mi bardzo oddana i rzuciłaby się do tego basenu, gdybym ją o to poprosiła.
- Najwyżej zamoczyłaby sobie nogi do kolan. Zostawiła ją pani na zewnątrz?
- Tak, powiedziałam jej, że chcę się przejść sama. Czeka przy wejściu, przy wózku sprzedawcy gofrów. Uwielbia je...