Pomimo sprzecznych myśli, które mu się tłoczyły w ciężkiej głowie, Morosini wreszcie zasnął pokonany proszkiem uspokajającym. Dostał chyba końską dawkę, bo kiedy wreszcie się obudził przed południem, czuł się tak otumaniony jak talerz zimnego risi e bisi*24 i miał wielkie trudności ze skleceniem dwóch zdań. Jednak dalsze leżenie w łóżku nie wchodziło w rachubę. Należało jak najszybciej załagodzić sytuację. Aldo postanowił, że kiedy przyjdzie w odwiedziny Vidal-Pellicorne, trzeba być na nogach! Lub przynajmniej ubrać się i siedzieć.
Po zażądaniu mocnej kawy księciu udało się z pomocą wielce niezadowolonego Cypriana zadbać o higienę i ubiór. Poczuł się znacznie lepiej i postanowił przejść do małego saloniku na parterze.
Dokładnie o godzinie trzeciej przyszedł archeolog i zastał księcia palącego jak komin oraz z kieliszkiem koniaku. Kłęby popielatoniebieskiego dymu zasnuwały pomieszczenie tak, że prawie nie można było oddychać. Cyprian, który wprowadził gościa, pośpiesznie otworzył okno, podczas gdy Vidal-Pellicorne usiadł w fotelu.
- O Boże, co za palarnia! Czy chce się pan udusić?
- Bynajmniej, chociaż palę rzeczywiście zbyt dużo.
- Czy znalazł pan już odpowiedź na nurtujące go pytania?
- Jeszcze nie. Nadal tkwię w miejscu. Vidal-Pellicorne zarzuci! grzywkę do tylu, usiadł wygodniej i założył nogę na nogę, wygładzając kant spodni.
- Niech mi pan wszystko opowie! Może we dwóch szybciej coś wymyślimy...
Ale, ale, jak się pan czuje?
- Dobrze, o ile to możliwe po otrzymaniu tak silnego ciosu. Przypominam galantynę z truflami, mam wielkiego guza i posiniaczoną skroń, ale poza tym nic mi nie dolega. Zebra same się zagoją. Jednego nie potrafię rozgryźć, komu zawdzięczam tę srogą nieprzyjemność.
- Na ile znam Ferralsa, nie widzę go w roli skrzykującego służących, żeby kogoś okładali kijami. Po pierwsze, nie ma nic przeciwko panu, a po drugie, raczej sam wypaliłby do pana z rewolweru i to nie w plecy. Ma wysokie mniemanie o swoim honorze...
- Bez wątpienia, ale może ma ważny powód: zazdrość.
Morosini opowiedział dokładnie o spotkaniu z sir Erykiem i o schadzce z Anielką w ogrodzie zoologicznym. Kiedy skończył, Adalbert zamyślił się tak głęboko, że Aldo pomyślał, iż przyjaciel zasnął. Ale po chwili archeolog uniósł powieki.
- Chyba nieco się pośpieszyłem, zapewniając, że mogę panu pomóc - powiedział. - W świetle tego, co mi pan mówi, sprawy zmieniają obrót. Tej dziewczynie nie brak wyobraźni!
- Czy pana zdaniem jej plan nie ma sensu?
- I tak, i nie... Zakochana kobieta jest gotowa na wszystko, a czy uważa pan, że ona pana kocha...
- Ma pan wątpliwości? - spytał Aldo ugodzony do żywego-
- Nie, nie... - odparł archeolog z anielskim uśmiechem - biorąc pod uwagę, że jest pan mężczyzną czarującym. Jednak, tak nagła zmiana uczuć u dziewczyny, która dwa razy chciała popełnić samobójstwo przez innego, wydaje mi się dziwna, chociaż może odnalazła swoją drogę, spotykając pana. Serce w tym wieku bywa bardzo zmienne.
- To znaczy, że jeszcze się może zmienić? Niech mi pan wierzy, drogi Adalbercie, że nie jestem na tyle zadufany w sobie, żeby sądzić, iż będzie mnie kochać do końca moich dni. Lecz muszę przyznać, że wczorajszy dzień sprawił, iż myśl oddania Anielki innemu jest mi wstrętna!
- Widzę, że rzeczywiście dosięgła pana strzała Amora! - stwierdził Adalbert. - I że jest pan gotów porwać narzeczoną w dniu zaślubin, spełniając jej prośbę.
- Właśnie... To nie upraszcza naszej sprawy, nieprawdaż? A pan musi uważać mnie za szaleńca?
- Wszyscy jesteśmy szaleni, mniej lub bardziej! W tej przygodzie jest coś pozytywnego: wiemy, że szafir będzie w zamku w dniu zaślubin. A ponieważ zostałem zaproszony, postaram się wykorzystać swój talent i zamienić kopię na oryginał. Ferrals będzie szukał pięknej żony i nie zatroszczy się o szafir, przynajmniej przez jakiś czas.
To wielka odpowiedzialność - powiedział Aldo z uśmiechem, w którym zakiełkowała nadzieja.
- Będę musiał to jakoś załatwić - rzekł archeolog niemal wesoło. - Jednak wydaje mi się nieostrożnością, żeby pan uciekł z wybranką jeszcze tego samego wieczoru. Jeśli, jak wszystko na to wskazuje, byliście śledzeni podczas wczorajszej schadzki, psy zostaną puszczone pańskim tropem. Przyjeżdżając do Wenecji, znajdzie pan policję przed drzwiami.
- Chyba pan nie chce, żeby Anielka uciekła sama? Wejście Cypriana niosącego list na wielkiej srebrnej tacy przerwało rozmowę.
- Przyniesiono to od sir Eryka Ferralsa - rzekł stary sługa, podając kopertę Morosiniemu.
- A to interesujące! - mlasnął Adalbert, unosząc brwi. Wiadomość składała się z listu i grubego wygrawerowanego bristolu, który zaskoczony Aldo szybko przebiegł wzrokiem i podał swojemu towarzyszowi, podczas gdy sam czytał kilka linii skreślonych zdecydowanym charakterem pisma.
Drogi Książę!
Właśnie z największym ubolewaniem dowiedziałem się o przykrym zajściu, którego Pan zostałeś ofiarą, a którego bezsprzecznie się Pan po mnie nie możesz spodziewać. Spór, który nas dzieli, nie jest w stanie zniszczyć naszego wzajemnego szacunku. Szczerze wierzę, że nie został Pan zbyt srodze poturbowany i szybko wróci Pan do zdrowia, i że będziemy może mogli nasze stosunki, które tak źle się zaczęty, rozwinąć na bardziej przyjacielskiej stopie. Dlatego moja narzeczona i ja bylibyśmy wielce zobowiązani, gdyby zechciał Pan zaszczycić nasz ślub swoją obecnością. Byłoby to, jak wierzę, dobrym sposobem, aby zakopać topór wojenny. Z wyrazami najszczerszego...
Albo ten człowiek jest niewinny jak baranek, albo to najgorszy hipokryta! - rzekł Aldo, podając list Adalbertowi. - Nie wiem jednak dlaczego, ale skłaniałbym się raczej ku tej pierwszej wersji.
- Ja również... pod warunkiem że dowiem się, skąd wiedział o tym, co się panu się przytrafiło, skoro nie maczał w tym palców...
- Nic prostszego! Msza o szóstej w kościele Świętego Augustyna! Dama do towarzystwa mojej ciotki kontaktuje się tam regularnie z kucharką naszego sąsiada, dzięki czemu jest na bieżąco informowana o wszystkim, co się u niego dzieje.
- To niesamowite! W każdym razie potwierdza się to, co panu powiedziałem przed chwilą: jeśli młoda hrabina chce uniknąć nocy poślubnej, musi uciec sama, podczas gdy pan powinien rzucać się w oczy na salonach, kiedy zostanie odkryte rzekome porwanie. To jedyny sposób, aby uwiarygodnić jej historię z porwaniem, która, prawdę mówiąc, nie jest wcale taka zła...
- Jeśli tak pan twierdzi, to musi być prawdą, lecz ona nie zgodzi się wyjechać beze mnie... bo i dokąd?
- Pomyślimy i o tym! - zagadkowo odparł Adalbert uspokajającym głosem. - Pomyślimy też o osobie, która mogłaby jej towarzyszyć. Mój drogi, wybacz mi, ale mam mnóstwo spraw do załatwienia. Życzę zdrowia, no i spró-bujże pan odzyskać normalny kolor, żeby móc pokazać się publicznie. W tych dniach będę miał dużo pracy. Nic bardziej stymulującego dla umysłu niż mała, porządna konspiracja!
- A ja co mam robić w tym czasie? Szydełkować?
- Jestem pewien, że nie zabraknie panu zajęć! Niech pan przyłoży porządny plaster do skroni, spaceruje, zwiedza muzea, spotyka przyjaciół, ale, błagam, proszę się nie zbliżać do Anielki! Ja zawiadomię ją o naszym planie.
Proszę tylko o mnie nie zapomnieć! - westchnął Morosini, którego znowu zaatakował ból głowy pod zdwojonym wpływem wypalonych papierosów i dyskusji.