Morosini przestał słuchać, szukając wzrokiem Vidal--Pellicorne'a, lecz nigdzie nie widział jego chudej jak tyczka, wysokiej sylwetki ozdobionej szopą jasnych włosów. Tymczasem drzwi się wreszcie otworzyły i ukazał się w nich sir Eryk, który z uśmiechem podawał ramię leciwej lady, przyczynie całego zamieszania. Za nimi podążali inni goście, którzy zostali zamknięci, a wśród nich hiszpańska hrabina, która siedziała z Morosinim przy stole, Dianora i wreszcie Adalbert, który zanosił się śmiechem.
- Do kaduka! Można by rzec, żeście się tam dobrze bawili - rzucił Aldo, dołączając do nich.
- Nawet pan nie przypuszcza, do jakiego stopnia! -odparła Dianora. - Ta nieszczęsna księżna leżąca na parkiecie zaplątana w welur, do którego przyczepionych było jeszcze kilka bardzo drogich bibelotów, to był widok godny uwiecznienia! Ale - dodała, ściszając głos - gdyby pan widział sir Eryka, to dopiero by pan skonał ze śmiechu! Kiedy spostrzegł, że nie ma jego fetysza, jego Błękitnej Gwiazdy, myślałam, że każe się nam rozebrać do naga!
- Co do mnie, bardzo bym chciał! - nie omieszkał wyrazić swego zawodu Adalbert, przez co zasłużył na palnięcie wachlarzem w głowę.
- Niech pan nie będzie trywialny, mój przyjacielu! Niemniej to panu zawdzięczamy wybawienie: gdyby pan nie znalazł zguby, co by się z nami stało?
Morosini skrzywił się z pogardą.
- Czyżby diabli wzięli światowy polor i szyk?
- Chce pan powiedzieć, że eksplodował! Przez chwilę mieliśmy przed sobą skąpca pozbawionego ukochanej kasetki. Zrobiło się gorąco! A teraz idę poprawić makijaż.
Morosini przez chwilę się wahał, czy jej powiedzieć o zamku w drzwiach, ale w końcu rozmyślnie zostawił jej przyjemność odkrycia zniszczeń i zaciągnął Adalberta na podjazd, żeby wypalić papierosa. W oczach przyjaciela widać było złośliwe błyski, które podsyciły ciekawość Alda, lecz nie miał czasu postawić najmniejszego pytania, gdyż Vidal-Pellicorne, zapalając wielkie cygaro dymiące jak lokomotywa, wyszeptał:
- Jakie są wiadomości? Przypuszczam, że widział się pan z naszą śliczną panną młodą i że właśnie dotarła do Romualda.
- Nie mam najmniejszego pojęcia. Bilecik był tylko pułapką. Zostałem zdzielony w głowę i obudziłem się w sypialni pani Kledermann.
- Mogło być gorzej - wycedził przez zęby archeolog, który nie był w nastroju do śmiechu. - Czy wie pan, kto to zrobił?
- Ta sama osoba, która na mnie napadła lub kazała napaść w parku Monceau.
Znowu usłyszałem ten charakterystyczny chichot. Chyba mnie sobie upatrzyli!
- A jak udało się panu z tego wykaraskać?
- Kiedy usłyszałem w holu rozgardiasz, wyważyłem drzwi. Á propos , czy mógłby mi pan powiedzieć, co tu się stało? To chyba nie pan podłożył nogę lady Klementynie?
Vidal-Pellicorne przybrał skruszoną minę.
- Niestety! To ja jestem winowajcą... Wie pan, jaki jestem niezręczny z moimi długimi kończynami! A mimo to będzie pan ze mnie zadowolony - dodał, zniżając głos. - Prawdziwy szafir jest w mojej kieszeni... A w szkatule sir Eryka zamknięto kopię Szymona.
Wiadomość była tak niewiarygodna, że AJdo z trudem zdusił okrzyk radości.
- Naprawdę? - krzyknął.
- Nie tak głośno! Oczywiście. Pokażę go panu, ale nie tu. Goście zaczęli opuszczać zamek i zajmować krzesła
ustawione na tarasie. Wśród nich była pani Kledermann w lekkiej pelerynce
zakrywającej gładkie ramiona.
- Szukałam pana - powiedziała. - Przytrafiła mi się dziwna przygoda: proszę sobie wyobrazić, że jakiś bęcwał uznał za stosowne zdemolować drzwi mojego pokoju!
- Z pewnością niecierpliwy wielbiciel! - zasugerował Morosini, robiąc niewinną minę. - Mam nadzieję, że dano pani inny pokój?
- To niemożliwe. Wszystkie są zajęte. Ferrals był wściekły, kiedy zobaczył zniszczenia. Właśnie szedł po swoją żonę, żeby uświetniła przynajmniej pokaz ogni sztucznych, zanim pojadą na Cythere... Á propos , jeśli chcemy mieć najlepsze miejsca, musimy już iść! - rzuciła, ujmując każdego z nich pod ramię.
Morosini zgrabnie się uchylił.
- Idźcie przodem! Chciałbym umyć ręce.
- Ja również - powtórzył za nim jak echo Adalbert. -Czołgałem się po podłodze w poszukiwaniu tego nieszczęsnego klejnotu...
W rzeczywistości każdy z nich chciał być świadkiem pojawienia się sir Eryka, z żoną lub bez niej. Ale z pewnością bez niej, gdyż Anielka miała skorzystać z zamieszania przy pokazie ogni sztucznych, aby uciec. W tym celu powinna przekonać Ferralsa, żeby pozwolił jej jeszcze chwilę odpocząć.
Hol nadal wypełniał tłum gości. Sędziwa księżna, nieco już zmęczona, siedziała w wielkim fotelu ukrytym pod schodami, przed którymi hrabia Solmański, najwidoczniej zdenerwowany, chodził tam i z powrotem, rzucając niespokojne spojrzenia w stronę piętra. Widząc nadchodzących dwóch mężczyzn, skierował do nich niepewny uśmiech.
- Co za głupota, żeśmy tutaj przyjechali - rzucił. - Ten ślub tak daleko od Paryża nie wróżył nic dobrego! Ale mój zięć nie chciał o niczym słyszeć. Pod pretekstem, że narzeczona uwielbia ogrody, chciał jej oferować wiejskie wesele! To niedorzeczne!
- Szkoda, że jest pan w takim złym humorze! - rzucił Vidal-Pellicorne, oferując mu najbardziej anielskie ze swoich spojrzeń. - To takie poetyckie! - westchnął. - Czy nie lubi pan wsi?
- Nie cierpię. Zieje nudą - odparł Solmański.
- A zatem musi pan się różnić od większości Polaków. Ci, których znam, uwielbiają wieś...
W tym momencie przerwał, gdyż w górze schodów ukazał się sir Eryk. Morosini z ulgą zauważył, że jest sam i wydaje się wielce zatroskany.
- No więc? - spytał Solmański. - Gdzie jest moja córka? Sir Eryk, z ciężkim westchnieniem, zszedł do niego.
- Właśnie kładzie się do łóżka. Zdaje się, że będziemy musieli tutaj spędzić noc... Już po dwakroć straciła przytomność, jak powiedziała jej pokojówka.
- Pójdę zobaczyć, co z nią jest! - rzucił ze zniecierpliwieniem ojciec i ruszył w stronę schodów, ale Ferrals go zatrzymał.
- Proszę ją zostawić w spokoju! Ona teraz potrzebuje odpoczynku. Mój sekretarz właśnie telefonuje do specjalisty w Paryżu, który powinien przyjechać tu jutro rano. Niech mi pan raczej pomoże zakończyć ten nieudany wieczór i zacznijmy pokaz ogni, a potem niech każdy z nas wróci do siebie. Zamienię jeszcze kilka słów z naszymi przyjaciółmi - dodał, zwracając się do księżnej, której podał ramię, a następnie rzekł do Alda i Adalberta: - Panowie, proszę z nami! Czeka na nas, jak sądzę, wspaniały spektakl!
Podczas gdy gwiazdy, rzymskie świece, słońca i ognie bengalskie rozjaśniały nocne niebo wśród okrzyków podziwu zgromadzonych widzów, którzy zapomniawszy o powadze, stali się na tę chwilę z powrotem dziećmi, dwaj przyjaciele płonęli chęcią zejścia nad brzeg rzeki, żeby sprawdzić, co się tam dzieje, ale wydawało się, że gospodarzowi szczególnie zależy na ich towarzystwie... Trzeba było zaczekać, aż pokaz się zakończy, aż Ferrals wygłosi mowę końcową, przeprosi gości za niedyspozycję żony i podziękuje zebranym za tyle cierpliwości. A potem jeszcze rytuał odjazdu tych, którzy nie mieszkali w zamku.
Rzecz dziwna, sir Eryk sam chciał odprowadzić Moro-siniego do samochodu, po który posłał służącego. I to ku wielkiemu niezadowoleniu pani Kledermann, która nie miała zamiaru oddalać się od swojego przyjaciela. Udało się jej szepnąć mu na ucho, że planuje podróż do Wenecji. Perspektywa ta nie napełniła księcia entuzjazmem, ale ponieważ głowę zaprzątało mu co innego, natychmiast o tym zapomniał. Nie chciał martwić się na zapas.