Już jechał w stronę ogrodzenia, przy którym stali dziennikarze i ciekawscy, kiedy dogonił go Vidal-Pellicorne.
- Zapomniałem spytać pana o adres - rzucił zadyszany.
- La Renaudiere, u pani de Saint-Medard. Między la Mer i la Chapelle-SaintMartin.
- Proszę wracać prosto do domu i nigdzie nie wychodzić! - dodał archeolog. - Przyjdę do pana jutro rano.
Następnie, puściwszy drzwi auta, wrócił do zamku, krzycząc po drodze tak, jakby kończył zdanie:
- Pokażę panu podobną w Luwrze! Do zobaczenia! Morosini z niepokojem wyjeżdżał z zamku. Wypadki potoczyły się tak nieoczekiwanie, że nabrał podejrzeń w związku z dziwnym wyrazem twarzy Ferralsa, kiedy ten schodził ze schodów. Przeczucie mu mówiło, że komedia, którą wyczyny Adalberta zamieniły w farsę, wkrótce zamieni się w dramat...
Rozdział dziewiąty
We mgle
Aldo nie mógł zasnąć. Spędził resztę nocy, kręcąc się w kółko i paląc jednego papierosa za drugim. Świt zastał go w ogrodzie przemierzającego alejki opasane bukszpanem. Miał napięte nerwy. Myślał o zamku, który musiał opuścić, nie dowiedziawszy się, co tak naprawdę się zdarzyło. Różowa poświata na niebie przypomniała mu, że trzeba wracać, by nie niepokoić gospodyni, ujmującej i nadwrażliwej osoby, trzęsącej się przy najmniejszym szeleście i wydającej się zawsze w stanie wiecznego pogotowia. Miało minąć jeszcze trochę czasu, zanim Adalbert w swoim bolidzie dokona hałaśliwego wejścia na scenę. Nie pozostawało nic innego, jak wziąć porządny prysznic i zjeść solidne śniadanie.
Śniadanie było prawdziwie wiejskie, z dużymi kromkami dobrze wypieczonego chleba z otrębami, świeżym, wiejskim masłem, pachnącymi konfiturami z renklod i kawy tak mocnej, że obudziłaby umarłego. Dzięki posiłkowi Marosiniemu wrócił optymizm, kiedy w całej okolicy zabrzmiały wystrzały amilcara, docierając głośnym echem aż pod poduszki biednej pani de Saint-Medard, która jeszcze spala.
- Mam nadzieję, że przywozi pan dobre wiadomości! -krzyknął Morosini, wychodząc przyjacielowi na spotkanie.
- Wiadomości, owszem... ale nie powiedziałbym, że dobre... Prawdę mówiąc, są niezrozumiałe.
- Proszę porzucić na chwilę swoje upodobanie do tajemnic. Gdzie jest teraz Anielka?
- Najprawdopodobniej w swoim pokoju. Cały zamek jest pogrążony w ciszy, żeby najmniejszy hałas nie zakłócił jej odpoczynku. Służący poruszają się na filcowych podkładkach. Co do gości, to o tej porze powinni właśnie wyjeżdżać. Ferrals dał im do zrozumienia, że życzyłby sobie, aby jak najszybciej zniknęli mu z oczu.
- A zatem jest naprawdę chora? Ale co jej się stało? -spytał niecierpliwie Morosini.
- Nie mam najmniejszego pojęcia. Ferrals i jego nowa rodzina milczą jak zaklęci. A ponieważ rano, kiedy wyjeżdżałem, Zygmunt był jeszcze sztywny, nic nie mogłem z niego wyciągnąć. Czy zatem nie podzieliłby się pan poranną ucztą z nieszczęśnikiem, który od świtu jest na nogach i nie miał jeszcze nic w ustach? Opuściłem zamek o wschodzie słońca.
- Ależ proszę, częstuj się, przyjacielu! Zaraz poproszę o gorącą kawę... ale, jak to się stało, że przejechanie skromnych dwunastu kilometrów zabrało panu tyle czasu?
- To jeszcze nic! Proszę sobie wyobrazić, że Romuald zniknął!
Adalbert opowiedział, jak przed udaniem się na spoczynek wyszedł na przechadzkę do parku, żeby zapalić ostatnie cygaro, a przy okazji sprawdzić, co się dzieje nad brzegiem rzeki. Na pozór wszystko było w porządku. Barka stała zacumowana w umówionym miejscu, ale w środku nie było nikogo. Obok wioseł leżał koc, którym Romuald miał przykryć swoją pasażerkę. Przyzwyczajony z racji zawodu do badania terenu, archeolog za pomocą lampki elektrycznej, którą przezornie zabrał ze sobą, odkrył podejrzane ślady: na ziemi widniały odciski męskich butów, a obok, dużo mniejszych i lżejszych damskich, jakby osoba, która niosła coś bardzo ciężkiego, poruszała się w dół rzeki. W barce zauważył świeże odpryski farby, drzazgi i błoto. Zaniepokojony, udał się po ciężkich śladach, lecz nie prowadziły one daleko: zatrzymały się nieopodal, tuż nad brzegiem rzeki i znikły. Może czekała tam druga barka, ale przyprowadzona przez kogo i w jakim celu?
Archeolog, nie mogąc znaleźć innych śladów, wrócił do zamku, zarejestrował, że w oknach Anielki nadal się świeci, i udał się do swego pokoju.
- Miałem wielką ochotę zapukać do jej drzwi, ale pod jakim pretekstem? Kusiło mnie też, aby zejść do garażu, wsiąść do samochodu, pojechać na drugi brzeg Loary i przeszukać domek wynajęty przez Romualda. Co byłoby w istocie nieostrożne, biorąc pod uwagę, że szafir leża! nadal w mojej kieszeni. Czekałem zatem do rana, nie mogąc zmrużyć oka.
- Ja również - powiedział Aldo, nalewając przyjacielowi dużą filiżankę kawy, podczas gdy archeolog pochłaniał olbrzymią kromkę posmarowaną połową zawartości słoika z konfiturami. - A zatem udał się pan do domku Romualda?
- Tak, a ponieważ, żeby dostać się na drugą stronę rzeki, trzeba dojechać aż do Blois, zajęło mi to tyle czasu. Na miejscu znalazłem rzeczy Romualda w idealnym porządku, lecz nic poza tym: on sam zniknął jak kamfora.
- Może miał wypadek?
- Jaki wypadek? Jego motocykl stał zaparkowany w przybudówce w ogrodzie. Widzę tylko dwa możliwe rozwiązania: albo został porwany, ale przez kogo, dlaczego i gdzie został uprowadzony, albo... aż boję się powiedzieć!
- Chyba pan nie podejrzewa, że został zamordowany?! - krzyknął Morosini.
- Kto to może wiedzieć? Może nie było drugiej barki na rzece? Nad rzeką nietrudno pozbyć się ciała...
Adalbert nerwowo zakasłał i wtedy Aldo dostrzegł pod anielską, beztroską i figlarną maską archeologa, człowieka rozważnego aż do bólu i serce bardziej gorące, niż przypuszczał. Strach, że mógłby utracić Romualda, przenikał Adalberta do szpiku kości. Aldo położył dłoń na ramieniu tego nowego, ale już drogiego mu przyjaciela.
- Co zamierza pan teraz zrobić? - spytał. Vidal-Pellicorne wzruszył ramionami.
- Przeszukać okolicę... Może znajdę jakieś ślady, ale najpierw wrócę do Blois sprawdzić, czy nie znaleziono ciała w Loarze.
- Jadę z panem! Weźmiemy moje auto. Pańskie zbytnio rzuca się w oczy, a poza tym za bardzo hałasuje.
- Nie, nie, dziękuję. Nie możemy dopuścić, żeby widziano nas razem. Nie zapominajmy, że poznaliśmy się dopiero wczoraj. A poza tym, musi pan „to" schować!
Adalbert wyjął z kieszeni białą chusteczkę, a z niej szafirowy wisior, który włożył przyjacielowi do ręki. Aldo, nie bez wzruszenia, wziął klejnot, lecz radość, jaką odczuwał ongiś, teraz, kiedy poznał jego prawdziwą historię, nie była już możliwa. Zbyt wiele ofiar, zbyt wiele krwi kryło się za tym zachwycającym kamieniem. Do pierwszego mordu popełnionego podczas zburzenia Świątyni w Jerozolimie, i do cierpień człowieka przykutego do galery, który wyzionął ducha pod ciosami strażników, dochodziła śmierć jego matki, a także Elie Amschela, małego człowieczka w okrągłym kapeluszu, i być może również Romualda. Nagle Aldo podjął stanowcze postanowienie: przekazać jak najszybciej pechowy klejnot Szymonowi Aronowowi. Być może, kiedy Błękitna Gwiazda wróci na swoje miejsce w pektorale, da za wygraną?...
- Nie wiem, jak mam panu dziękować - wyszeptał, ściskając szafir w dłoni. - Pozostaje mi zawiadomić Aronowa poprzez bank w Zurychu, lecz tymczasem muszę szafir schować w bezpiecznym miejscu. Ciotka Amelia nie odmówi mu miejsca w swoim sejfie.
- Chyba nie wyjeżdża pan zaraz do Wenecji? - zaniepokoił się Adalbert.