- Och, widzę, że przyszedłeś! - krzyknął Zygmunt Sol-mański, podchodząc pospiesznie do stołu, na którym leżał okup za siostrę.
Dotknął kilku banknotów. Człowiek, który je liczył, odebrał mu je gwałtownie i zamknął w walizce.
- A pan tu po co? - spytał najwyraźniej rozzłoszczony. - Przecież było ustalone, że nie będzie się pan pokazywał!
- Z pewnością - odparł młodzieniec, niedbale biorąc do ręki szkatułkę i otwierając ją. - Lecz pomyślałem, że to już bez znaczenia, mój drogi Ulryku, a poza tym nie mogłem się oprzeć, żeby ujrzeć wyraz twarzy tego idioty, który udaje wielkiego pana, a sam się oddał w nasze ręce jak zakochany młokos! No więc, Morosini - dodał złośliwie - jak pan się czuje w roli fagasa starego Ferralsa?
Aldo, którego ukazanie się młodego Solmańskiego wcale nie zdziwiło, poprzestał na pogardliwym wzruszeniu ramion, na co Polak roześmiał się szyderczo.
Książę usłyszał znajomy, skrzeczący chichot, który z łatwością rozpoznał.
Bez namysłu rzucił się na młodzieńca z pięściami, kładąc niegodziwca na dywanie.
- Ty nędzniku! - krzyknął, masując obolałe kostki. - Już dawno ci się to należało! Mam nadzieję, że to panu nie przeszkadza? - dodał, zwracając się do Ulryka tkwiącego nieruchomo za biurkiem.
Jestem rad, że dzięki mnie mógł pan uregulować swoje rachunki, drogi panie - odparł Ulryk niewzruszonym głosem, w którym brzmiał pewien respekt. - Pański prawy sierpowy jest godny podziwu!
- Lewy też jest niezły!
- No to moje gratulacje! Sam, zabierz tego żółtodzioba do kuchni, ocuć go i dopilnuj, żeby nam nie przeszkadzał przez jakiś czas! A pan, Morosini, niech idzie za mną!
Aldo ruszył za nieznajomym, nie wiedząc, co o nim myśleć. Bez wątpienia obcokrajowiec... ale Niemiec, Szwajcar, czy może Duńczyk? Wysoki i chudy, z pociągłą twarzą, na nosie miał wielkie amerykańskie rogowe okulary, dość podobne do tych, która nosiła Mina van Zelden. Trudny do manipulowania.
Morosini szedł za nim głównym korytarzem po starych drewnianych schodach na piętro, gdzie było czworo drzwi. Ulryk zapukał do jednych z nich.
- Niech pan wejdzie! Czekam na pana - odpowiedział damski głos.
Aldo znalazł się w ciemnym pokoju, w którym nic nie widział, z wyjątkiem Anielki, której zachowanie nie przestawało go zadziwiać. Spodziewał się, że zastanie biedną dziewczynę związaną, wyczerpaną, w strasznym stanie, a tymczasem ujrzał młodą damę w eleganckiej sukni, zajętą polerowaniem paznokci przed toaletką, na której pysznił się bukiet świeżych kwiatów. Wydawała się w dobrym nastroju. Jeśli to jej brat wymyślił porwanie, nie było najmniejszego powodu, żeby ją źle traktowano, a i niebezpieczeństwo stało się iluzoryczne. Zatem, hamując swój pierwotny zryw, postanowił mieć się na baczności. Ponieważ Anielka zdawała się jednak nie zauważyć jego obecności, zirytował się. Myśl, że ta dziewczyna nabija się z niego, do żywego go dotknęła.
- Bardzo jestem szczęśliwy, widząc panią całą i zdrową, moja droga, lecz czy mogę zauważyć, że ma pani dziwny sposób przyjmowania swojego oswobodziciela? Zmartwienia, które pani spowodowała, zdają się nie zakłócać pani dobrego nastroju.
Anielka odsunęła jedną rękę, chcąc sprawdzić efekt polerowania, po czym, smutno się uśmiechając, wzruszyła ramionami.
- Zmartwienia? A o kogo tu się martwić?
- Chyba nie o pani brata, na Boga! Przed chwilą widziałem się z nim; udał mu się ten numer i zaczynam podejrzewać, że również pani bierze udział w tej nędznej grze!
- Być może... A czyż nie miałam uciec w dniu mojego ślubu?
- Owszem, lecz ze mną lub z odpowiednimi ludźmi! Skąd pani wzięła tych amerykańskich, francuskich, niemieckich czy jakichś tam zbirów?
- To przyjaciele Zygmunta i jestem im bardzo wdzięczna - wyjaśniła, wstając i patrząc Morosiniemu prosto w twarz.
- Wdzięczna? A za co?
- Za to, że dzięki nim nie popełniłam największego w życiu głupstwa, dołączając do pana, a zwłaszcza za to, że mogłam się zemścić na tych, którzy mnie obrazili.
- Kto taki? Niechże pani mówi!
- Sir Eryk i pan!
- Ja śmiałbym panią obrazić? Ciekaw jestem, w jaki sposób?
- Zdradzając na oczach wszystkich, publicznie, mimo tej wielkiej miłości, którą pan mnie jakoby darzył! Kiedy przyszłam do pana, nie wiedziałam - a pan starannie to przede mną ukrył - jakie intymne więzy łączą pana z panią Kledermann!
- Nie wiem, po co miałbym pani zawracać głowę historią sprzed wielu lat! Przed wojną była moją kochanką, lecz od dawna jesteśmy tylko przyjaciółmi, chociaż to zbyt wiele powiedziane!
- Przyjaciółmi? Jak może być pan tak podły, tak kłamliwy? Czy muszę panu mówić, że widziałam was razem na własne oczy pod oknem mojego pokoju? To, jak całowaliście się, nie miało w sobie nic przyjacielskiego!
Aldo przeklął impulsywne zachowanie Dianory i własną głupotę, lecz zło się stało: trzeba było grać słabymi kartami rozdanymi przez ironiczny los.
- Przyznaję - odparł - że sytuacja była rzeczywiście niezręczna, lecz niech pani nie przywiązuje wagi do tego pocałunku, Anielko! Jeśli nie odepchnąłem Dianory, kiedy rzuciła mi się na szyję, to tylko dlatego, że dobrze znam jej uniesienia i kaprysy! To ona chciała naszej separacji w 1914, ale teraz wydaje mi się, że chce do mnie wrócić. Tamtego wieczoru miałem nadzieję użyć jej jako parawanu, żeby oddalić ode mnie - a zatem i od pani! - podejrzenia sir Eryka, kiedy pani ucieczka zostanie odkryta.
- Moje gratulacje! Jeśli grał pan tylko rolę, to robił pan to niezwykle przekonująco! Aż do samego łóżka! Czy musiał pan posunąć się tak daleko?
- Do jej łóżka?
- Niech pan przestanie traktować mnie jak idiotkę! -krzyknęła Anielka, chwyciwszy butelkę perfum i cisnąwszy nią w Alda, o mały włos nie trafiając go w skroń. - Tak, do jej łóżka! Widziałam pana w nim; spał pan jak zabity, po zapewne upojnej nocy spędzonej z kochanką! Koszula rozchełstana, włosy w nieładzie, był pan odpychający! Zaspokojony samiec!
Anielka chwyciła następny pocisk, lecz Aldo rzucił się na nią i pomimo zajadłej obrony dziewczyny, udało mu się ją powstrzymać.
- Jedno pytanie: czy leżała obok mnie?
- Nie. Pewnie wolała, żeby pan nabrał sił w spokoju! Nienawidzę pana! Nienawidzę!
- Niech mnie pani nienawidzi, ale najpierw proszę posłuchać! Czy nie przyszło pani do głowy, że zostałem pobity albo że dodano mi narkotyk do napoju, a potem zostałem wniesiony do łóżka? To nasz poczciwy Zygmunt, nieprawdaż? Zaprowadził panią do pokoju Dianory, chcąc panią przekonać, żeby uciekła pani z nim? Czy tak było? Ani przez chwilę nie była pani więziona...
W miarę jak mówił, wydarzenia ostatnich dni powoli ukazywały się w jasnym świetle. Anielka nawet nie próbowała zaprzeczać. Wręcz przeciwnie, wszystko brała na siebie.
- Rzeczywiście, uciekłam z wielką radością! To był jedyny sposób, aby od pana uciec! Od pana i tego okropnego starca! Och! Chciałabym was obu ujrzeć martwych!
Morosini wypuścił z uścisku małą furię, podszedł do okna, które otworzył, aby wpuścić trochę świeżego, nocnego powietrza. Czuł, że się dusi w tym małym pokoju.
- Czy wszystko, co mówię, niczemu nie służy? Zdecydowała pani, że jestem winny, i pani sąd jest nieodwołalny?
- Nie ma pan prawa do okoliczności łagodzących! A zresztą. .. nawet bez pańskiej zdrady, nie pojechałabym z panem!
- Dlaczego?
- Niech pan sobie przypomni, co powiedziałam panu w ogrodzie zoologicznym: „Jeśli sir Eryk się do mnie zbliży, nigdy więcej pana nie zobaczę"... A jeśli dzisiaj pragnę się z panem rozmówić, to dlatego, że nie chciałam odejść, nie rzuciwszy panu w twarz słów pogardy, jaką pan we mnie wzbudza. A ponieważ to już zrobione, może pan odejść!