Выбрать главу

Nagle ów człowiek przemówił, nawet się nie odwracając:

-  Niech mi pan wybaczy, że tak długo milczałem. Byłem bardzo daleko... A poza tym zależało mi, byśmy spotkali się tu, w Wenecji, przed tym grobem, żeby oddać cześć ostatniej ofierze Błękitnej Gwiazdy. Chciałem ugiąć kolana w miejscu wiecznego spoczynku wielkiej damy i modlić się za jej zbawienie. W obliczu Najwyższego - dodał z cieniem uśmiechu - jedyną wartością modlitwy nie jest język, w jakim się ją odmawia, lecz jej szczerość.

Aldo, zamiast odpowiedzi, wyjął klucz z kieszeni i otworzył drzwi kaplicy:

-  Niech pan wejdzie! - rzekł.

Choć perfekcyjnie utrzymane, wnętrze zalatywało zwiędłymi kwiatami, zimnym woskiem, a zwłaszcza wilgocią, lecz w tym środowisku prawie wodnym żaden wenecjanin nie przywiązywał do tego wagi. Morosini wskazał Żydowi z Warszawy marmurową, sprzyjającą medytacji ławę stojącą naprzeciw ołtarza.

Kulawy usiadł, kładąc pęk róż na półce na kwiaty.

-  Czy często przynosi pan tu kwiaty? - spytał.

-  Tak, dość często, lecz dzisiaj nie dla mojej matki. Los chciał, że wyznaczył mi pan spotkanie w rocznicę śmierci naszej amazonki, Felicji Orsini, hrabiny Morosini, która przez całe swoje życie walczyła o własne przekonania i aby pomścić męża zastrzelonego w Arsenale przez Austriaków. Gdybyśmy mieli więcej czasu, opowiedziałbym panu o jej życiu. Spodobałaby się panu... lecz przebył pan przecież taki szmat drogi nie po to, aby słuchać naszej sagi rodzinnej. A oto, o czym pana zawiadomiłem.

Książę podał Kulawemu szkatułę z niebieskiej skóry, którą ten trzymał przez chwilę w dłoni, nie otwierając. Z jego oka spłynęła łza.

- Po tylu wiekach - wyszeptał. - Dziękuję!... Czy zechce pan usiąść obok mnie na chwilę?

Przez moment, który wydał mu się wiecznością, Al-do patrzył, jak Kulawy długimi palcami gładzi miękką skórę... Wreszcie szkatuła zniknęła w przepastnych fałdach jego czarnej sukni, a zamiast niej pojawiła się mała paczuszka owinięta purpurowym jedwabiem przetykanym złotą nitką. I znowu usłyszał powolny i ciepły głos Kulawego:

- Mówić w takim miejscu o pieniądzach byłoby świętokradztwem. W tej chwili moi bankierzy rozliczają się z pańskim księgowym. To - i mam nadzieję, że się pan zgodzi - to osobisty dar ofiarowany cieniom przodków chrześcijańskiej księżniczki.

Równocześnie zdjął błyszczący materiał, ukazując relikwiarz z kości słoniowej pięknej roboty, który doświadczone oko księcia-antykwariusza oceniło bez wahania na VI wiek bizantyjski. Przez wydrążone otwory dostrzegł, że jest wysadzany złotem i że na środku leży małe kryształowe etui, w którym zamknięte było coś, co przypominało brązową igłę.

- Należało - rzekł Aronov - do prywatnej kaplicy ostatniej cesarzowej Bizancjum w pałacu Blachernes. Jest to cierń z korony cierniowej Chrystusa... a przynajmniej zawsze tak sądzono, a i ja chcę w to wierzyć - dodał z uśmiechem, jakby prosił o wybaczenie, co Aldo zrozumiał: w Bizancjum krążyło tyle relikwii, że trudno jednoznacznie stwierdzić ich autentyczność. A jednak był to iście królewski prezent.

-  I daje mi go pan? - spytał Morosini, czując, że mu wyschło w gardle.

-  Nie panu! Jej! Widzę tu marmurowe tabernakulum, gdzie mój skromny dar znajdzie odpowiednie miejsce. Może ukoi on niespokojną duszę pańskiej matki. Tak się mówi o duszach tych, którzy zostali zamordowani...

Aldo wziął relikwiarz i z czcią umieścił go wewnątrz tabernakulum, po czym ukląkł przed nim, zamknął i zabrał klucz. Potem wrócił do swego gościa.

-  Myślałem, że uda mi się ją ukoić, znajdując zabójcę -westchnął z goryczą - lecz ten nadal cieszy się wolnością. Jednak, od kiedy spotkałem ostatniego właściciela szafiru, targają mną pewne wątpliwości.

-  Hrabia Solmański... czy też ten, który się nim mieni?

-  Czyżby pan go znał?

-  Ależ oczywiście! A w maju dowiedziałem się wielu ciekawych rzeczy, wertując paryskie gazety. Była w nim doskonała fotografia młodej żony porwanej w dniu ślubu... i fotografia ojca.

-  Czyżby nim nie był?

-  Tego nie wiem, lecz jestem pewien, że to nazwisko nie należy do niego. Prawdziwy Solmański zginął na Syberii wiele lat temu. Został wywieziony za udział w spisku na życie cara. Nie wiem, co się z nim stało, pewnie już nie żyje, ale jego „zmiennik" - prawdziwe nazwisko Orszaków - musi coś wiedzieć, skoro ośmielił się przyjechać do Warszawy i zainstalować w pałacu tego, który z pewnością był jego ofiarą. Podobnie jak wielu innych, wśród których chciałby i mnie widzieć.

-  Jest pańskim wrogiem?

-  Jest wrogiem narodu żydowskiego. Z powodów, których nie znam, poprzysiągł mu zatratę, a mogę panu powiedzieć, że uczestniczył w wielu pogromach.

Szukał pektorału, gdyż poznał jego tajemnicę, i szukał mnie. To dlatego przyjechałem w tajemnicy... i pod fałszywym nazwiskiem.

-  Ponieważ pan również...

-  Tak. Nie nazywam się Aronow, lecz moje prawdziwe nazwisko nic panu nie powie. Widzi pan, jak dziwnie splatają się ludzkie losy: przez wiele lat nic o sobie nie wiedzieliśmy. Dopiero musiałem popełnić tę nieostrożność, że pana wezwałem, by zasłona została zerwana i droga odnaleziona. Obaj chcieliśmy odzyskać szafir: on go ukradł lub kazał ukraść, co pozwala się domyślać, że ma tu wspólników, zwłaszcza na poczcie w Wenecji; popełniłem wielki błąd, wysyłając telegram. Wszystko przez ten skrawek błękitnego papieru, który doprowadził również do śmierci biednego pana Amschela. Ale mimo to niczego nie żałuję.

-  Co pan teraz zamierza?

-  Kontynuować to, na Boga! Moja misja staje się coraz pilniejsza. Tylko... mam pewne skrupuły, pociągając pana za sobą.

-  Dlaczego? Przecież uprzedził mnie pan, że zadanie jest niebezpieczne!

-  Z pewnością. Wspominałem panu o tym czarnym zakonie, który właśnie się rodzi, i doszedłem do wniosku, że ten Orszaków może do niego należeć. Jednak w obecnej sytuacji nie jest pan zagrożony, nawet jeśli Solmański - dla ułatwienia tak go nazywajmy - zna pana osobiście. To zupełnie naturalne, że poszukuje pan swojej własności i tak długo, jak będzie myślał, że szafir jest w rękach córki, nie musi się pan niczego obawiać. To był wielkopański gest, lecz bardzo sprytnie z pana strony, że dał pan do zrozumienia, iż porzuca walkę, zostawiając klejnot u Ferralsa.

-  Skąd pan o tym wszystkim wie?

-  Od Adalberta, z którym niedawno się spotkałem i który o wszystkim mi opowiedział.

Aronow zamilkł, tymczasem Aldo zastanawia! się, czy Żyd zosta! również poinformowany o jego uczuciowych sprawkach z Anielką, ale ponieważ o tym nie wspomniał, książę pomyślał, że archeolog zachował dyskrecję. Chyba że była to kwestia szczególnej delikatności Kulawego...

-  Teraz groźba zawisła nad tym nieszczęsnym Anglikiem. Przyjdzie taki dzień, że Solmański będzie chciał odzyskać klejnot i wcześniej czy później jego zięć straci przez to życie. Ale wracajmy do pana! Dla niego nie przedstawia pan już żadnej wartości: wrócił pan do domu, a ponieważ on nie wie o naszej umowie, w jego mniemaniu opuścił pan diabelski krąg związany z Błękitną Gwiazdą. Jeśli jednak się dowie, że poszukuje pan również pozostałych kamieni, zrozumie, że pracuje pan dla mnie, i wtedy marny pana los! Dlatego mam wystarczająco dużo skrupułów, aby zaproponować panu zerwanie naszego paktu.