– Żadna tajemnica, personel. Barmanka, szatniarz, kelnerka… Ale przecież…
Urwał nagłe. Chwili potrzebowałam na uporządkowanie zaskoczonych myśli. Z całą pewnością personel baru Tajfun nie leciał z donosem ani do mojego męża, ani do szefa. Kto jeszcze zatem…?
– Co przecież? – spytałam z lekkim roztargnieniem.
Na obliczu Jacusia pojawiło się coś w rodzaju niesmaku. Wychodził już, stał przy drzwiach.
– No… wiesz… bar Tajfun to historia. W tak zwanym międzyczasie zdążyłaś zafundować społeczeństwu jeszcze parę ładnych spektakli. Co ci za różnica, kto o czym powiedział? Zdajesz sobie chyba sprawę, że ludzie będą gadać, rozwydrzona prokurator to sam miód! Nie chcę się wtrącać, ja nie kaznodzieja, ale kręcisz powróz na własną szyję.
W masochizm wpadłaś?
Prawie się ucieszyłam.
– No właśnie! Wszystko jedno, co robiłam i gdzie, nie zdziwi mnie nawet izba wytrzeźwień…
– Zgadza się. Byłaś.
– Co…?
– Nie tak dawno zgarnęli cię do żłobka. Musiałaś mieć niezłą przerwę w życiorysie, skoro tego nie pamiętasz.
– Boże jedyny… I co?
– Nic. Wypuścili cię z litości, gliniarz jeden mi o tym mówił, sam tak zadecydował, bo prokurator w izbie wytrzeźwień to już kompromitacja ogólna. Był zgorszony i pytał, jakim cudem jeszcze cię nie wywalili z roboty.
Milczałam przez co najmniej dziesięć sekund, bo znów mi się zrobił bałagan pod ciemieniem. Było gorzej niż sądziłam. Jacuś zawahał się, cofnął od drzwi i usiadł przy swoim biurku.
– Między nami mówiąc… – zaczął ostrożnie.
– Czekaj! – przerwałam mu niecierpliwie. – przestań mi tu robić za ćwoka! Czy ty naprawdę wierzysz, że ja, ni z tego, ni z owego, zaczęłam prowadzić ten rynsztokowy tryb życia? Widziałeś mnie kiedyś na kacu albo co?
– Nie. I właśnie podziwiam twoje zdrowie.
– Wypchaj się zdrowiem! Koń by zdechł…!
– Konie rzadko piją…
– Nie przychodzi ci do głowy, że coś w tym nie gra? Że nie wszystko musi być prawdą? Że to nie mogę być ciągle ja? Zdajesz sobie sprawę, że ja ostatni raz byłam w knajpie przeszło rok temu, w wytwornej restauracji w Europejskim, na rocznicy ślubu mojej przyjaciółki, i później, do tej pory, już ani razu…?!
– Nie wygłupiaj się, prywatnie rozmawiamy.
– Toteż właśnie! Prywatnie ci mówię, ktoś rozwija nagonkę na mnie na wszystkich frontach. Nie wiem kto, nie wiem dlaczego i nie wiem, o co mu chodzi. Pomóż mi!
Jacuś patrzył na mnie z mnóstwem uczuć na twarzy, na pierwszy plan wybijało się niedowierzanie, głębiej widać było naganę, wzgardę, zdumienie i niepewność.
Wygrzebał z kieszeni papierosy i zaczął zapalać ustawicznie gasnącą zapalniczką.
Pchnęłam ku niemu swoją.
– Poważnie mówisz? – spytał podejrzliwie. – Nie robisz mnie w konia?
– Jak Boga kocham, nie. Zastanawiałam się nad tym, chociaż przyznaję, że od niedawna, bo wcześniej sobie lekceważyłam. Jest to tak strasznie głupie, że słów mi brak.
W dodatku musi to być starannie przemyślana akcja, bo nikt mi nie wierzy, ale weź pod uwagę jedno: nikt znajomy osobiście mnie nigdzie nie widział, wszyscy tylko od kogoś się dowiadują…
Z determinacją powtórzyłam mu wszystko, co o sobie słyszałam. Jacuś się żywo zainteresował i dołożył wiedzę własną.
Okazało się, że wyrzucili mnie z Wyścigów, gdzie groziłam sankcjami karnymi za niekorzystny dla mnie wynik gonitwy, usunęli z salonu samochodowego, gdzie próbowałam dewastować wystawione pojazdy, elegancko wyprowadzili z gabinetu dyrektora czy prezesa jakiejś spółki handlu nieruchomościami, któremu to prezesowi wmawiałam przekręty finansowe, tyle z wydarzeń wytwornych, ordynarniejsze przytrafiały się na ulicach, na parkingach, w restauracjach i w sklepach. Wszędzie z patologicznym wręcz uporem przedstawiałam się nazwiskiem, imieniem i zawodem, do Jacusia zaś te wieści docierały z racji wspólnego ze mną miejsca pracy. Nic nie mówił, bo i tak był pewien, że się wyprę, co właśnie czynię.
– A twój mąż co na to? – spytał bez ceremonii, zakończywszy uroczą relację.
– Jest zdenerwowany – odparłam krótko. – Czekaj, czy nigdy się nie zdarzyło, że obydwoje siedzieliśmy akurat dłużej w robocie, a potem usłyszałeś, że w tym samym czasie awanturowałam się gdzieś tam, w banku na przykład? Albo w burdelu?
– I to na be, i to na be – zauważył Jacuś filozoficznie – ale jednak różnica istotna.
Jak sama wiesz, ja nie przesiaduję w miejscu zatrudnienia bez potrzeby, chyba że mnie trzymają w sądzie. Ale wtedy się nie widzimy. Ty zaś swoje balangi urządzasz raczej wieczorami… Ejże…! – tknęło go nagle. – A ciekawe, że nie nocą! Ani razu nie zaszalałaś do rana, nawet do tego żłobka zgarnęli cię o młodej godzinie! Co ty się tak ograniczasz?
– W nocy mój mąż śpi w tym samym pokoju, co ja, nawet na tym samym tapczanie, i wie, czy jestem, czy mnie nie ma. No to sam widzisz. Obliczona jest ta szarża na godziny, które trudno sprawdzić. Ale; gdyby poszukać porządnie, okazałoby się może, że równocześnie byłam widziana w dwóch miejscach naraz i już miałabym punkt zaczepienia.
Jacuś kiwał się na krześle, sypiąc dookoła popiół z papierosa i kręcąc głową.
– Ale powiem ci prawdę – zdecydował się. – Uwierzę ci dopiero, jak coś takiego wyjdzie, bo dotychczas w każdym szczególe to jesteś ty. Opisują cię z detalami, a ja nawet dociskam, z ciekawości.
– Pomóż mi! – zażądałam rozpaczliwie.
– Jak?
– Dociskaj właśnie. Wygląd, godziny, minuty, miejsca… Ludzi! Kto mnie widział, konkretnie. A ja się już postaram, żeby mnie wszyscy dostrzegali tam, gdzie naprawdę będę. Także w domu, sąsiadów będę zaczepiać! Każę dzwonić do siebie wszystkim znajomym, jeśli podnoszę słuchawkę, to chyba jestem, nie?
– Poniekąd racja – przyznał Jacuś i unieruchomił krzesło. – Wiesz, zaciekawiłaś mnie. Dobra, poprowadzę dochodzenie…
Złapałam także panią mecenas Strążek. Wyszło mniej więcej to samo, powiedziała jej o mnie znajoma, która z detalami opisała mój wygląd zewnętrzny, zgadzało się idealnie, ponadto, oczywiście, nie omieszkałam się przedstawić…
Zaraz potem mój mąż wyjechał na dwa dni do Szwecji, ja zaś pod jego instytucją dałam skromny pokaz emocji w chwili, kiedy ludzie wychodzili z budynku po pracy.
Wychodziła także owa Urszulka, stanowiąca mój zasadniczy cel. Wymyślałam jej w formie powszechnie uważanej za obelżywą i wygrażałam pięścią, obiecując przykrości fizyczne. Czyniłam to z drugiej strony ulicy, drąc się przez całą jezdnię, a dla niepoznaki miałam na twarzy ciemne okulary. Reszta zgadzała się idealnie, ta spódnica w kratę, bolerko, szafirowa apaszka, nie zmieniłam stroju pod wpływem zapewne zaburzeń umysłowych. Ponadto byłam pijana, co bez wątpienia miało swój wpływ na niedopatrzenie odzieżowe. Spłoszona heroina ze łzami w oczach uciekła z powrotem do wnętrza budowli i przeczekała nawałnicę w portierni, drżąc nerwowo. Dzięki czemu portier zainteresował się, wyjrzał i obejrzał mnie dokładnie, po czym, z czystym sumieniem, mógł zdać relację z wydarzenia.
Fakt, że dokładnie w tym samym czasie tkwiłam w korku pod sądami był nie do udowodnienia.
Komunikat o występie w pierwszej kolejności dotarł do mojego męża natychmiast po jego powrocie. Dowiedziałam się o swoim wygłupie w rozmowie, która powinna była dać mi coś do myślenia, ale nie dała, bo bardziej zaczęłam obawiać się o pracę niż o związek małżeński. Praca się chwiała, małżeństwo, mimo zadrażnień, wydawało mi się trwalsze od piramid. Byłam zdania, że każde nieporozumienie da się w końcu wyjaśnić, co nie przeszkadzało, że czułam się zniesmaczona, zniechęcona i obrażona śmiertelnie.
– Czy ktoś z twoich współpracowników, albo ten, portier, widział z bliska moją twarz? – spytałam z zimną furią.
– Jak zwykle, byłaś uprzejma zawiadomić, kim jesteś – odparł Stefan jeszcze zimniej. – Nie było, potrzeby oglądać z bliska twojej twarzy.
– Doskonale. A ja teraz wyjdę na ulicę i zacznę wykrzykiwać, że jestem Brigitte
Bardot. Z uwagi na wrzaski, z pewnością ktoś się obejrzy. I co? Uważasz, że uwierzy?
– Sądzę, że jesteś zdolna nawet i do tego… Wyglądał jak rozwścieczona bryła lodu, o ile podobne zjawisko mogłoby istnieć. Do snu ułożył się ni wersalce, separując mnie od łoża. Ciasna była i niewygodna, więc uznałam, że dobrze mu tak.
Po łapówce od przestępcy, którą przyjęłam publicznie w lokalu możliwie gęsto obsadzonym, w Harendzie, przy czym biedny przestępca, fetując mnie osobliwą mieszaniną szampana i koniaku… Nawiasem mówiąc, gdybym istotnie przyjmowała tego rodzaju poczęstunki, słusznie Jacuś mógłby podziwiać moją kondycję… Przestępca zatem usiłował wręczyć mi kopertę jakoś dyskretnie, ja zaś demonstracyjnie przeliczyłam jej zawartość i równie demonstracyjnie schowałam do torebki, po czym wreszcie wylano mnie z roboty.
I tak zresztą uważałam, że sceny nie dopracowano zbyt pieczołowicie, bo powinnam była rzucić mu te banknoty w twarz, wrzeszcząc, iż suma jest haniebnie mała. Jak na postać, w którą się przeistoczyłam, wyszłoby bardziej konsekwentnie.
Wylano mnie zresztą bardzo elegancko, zdaje się bowiem, że szef nie mógł zrozumieć, co się dzieje, i miał jakieś wątpliwości. Do złożenia wymówienia ze względu na zły stan zdrowia nie musiał mnie zbyt długo nakłaniać, sama widziałam, że nie ma innego wyjścia.
Jacuś w pomocniczym dochodzeniu wielkich osiągnięć nie miał, chociaż postarał się rzetelnie.
– Otóż wychodzi mi, że o stwierdzenie swojej tożsamości dbasz osobiście – rzekł w ostatnich dniach mojej pracy. – Przedstawiasz się przy każdej okazji i ludzie w to wierzą. Moją wiarą natomiast to właśnie zachwiało, bo musiałabyś całkowicie zwariować, a że innych objawów obłędu jakoś u ciebie nie stwierdzam, pełna paranoja wydaje mi się wątpliwa. Na ile cię znam, zażywałabyś upojnych rozrywek nieco dyskretniej.
– Znajomego znalazłeś?
– Ani jednej sztuki. No, prawie, raz się przytrafiło, że widział cię sędzia