Выбрать главу

– Jak próbowałaś? Nie, czekaj, po kolei. Gdzie w ogóle jest Stefan?

– Nie mam pojęcia. Nie zwierza mi się ze swoich poczynań.

Zaczęłam parzyć herbatę, bo koniak koniakiem, ale bez jakiegoś normalnego napoju zaschłoby nam w gardle.

– W ogóle nie wraca? – spytała Agata surowo.

– Kto tak powiedział? Wraca, dlaczego nie, czasem nawet wcześniej ode mnie. Coś tam robi, zajmuje się dziećmi, aż się umyją i pójdą do siebie. Dzięki czemu ostatnimi czasy wcześnie chodzą spać. Potem opuszcza zapowietrzony lokal i udaje się w siną dal.

– I co?

– I nic. Wraca niekiedy dobrze po północy, niekiedy wcale. O ile to można nazwać powrotem, mnie raczej kojarzy się z odwiedzaniem szatni. Trzeba zmienić garderobę albo co.

– Rozmawiacie ze sobą?

– Rzadko, mało, bardzo grzecznie i tylko na tematy konkretne.

– Jakie one są, te tematy konkretne?

– Uprzejma prośba, żebym zechciała po deszczu zostawiać otwartą parasolkę w łazience, a nie wieszać zamkniętą w przedpokoju…

– Naprawdę wieszasz mokrą i zamkniętą parasolkę w przedpokoju? – zdumiała się

Agata podejrzliwie.

Westchnęłam ciężko i nalałam wrzątku do imbryczka.

– Raz się zdarzyło. Obie ręce miałam zajęte, śpieszyłam się, bo kupiłam mrożonki, powiesiłam ją na chwilę i potem o niej zapomniałam. Albo rzeczowy komunikat, że poprzedni majonez wyszedł i należy otworzyć nowy słoik. Albo że rajstopki Agatki przetarły się na kolanach i zostały wyrzucone. Albo pytanie, gdzie podziało się czasopismo, które dwa dni temu leżało na biurku. Albo tym podobne.

– W zasadzie bezkonfliktowe – pochwaliła po namyśle Agata. – Chociaż, przy odrobinie uporu, można z tego wydłubać zarzewie wojny światów. No dobrze, rozumiem…

– Nie – przerwałam jej ponuro. – Nie rozumiesz…

Poprzestając na pytającym spojrzeniu, Agata czekała przez chwilę.

– Aż mi trudno o tym mówić – wyznałam z oporem. – Może na razie dam spokój.

– Zasygnalizuj tylko.

– Niech ci będzie. Dzieci. Jestem odsuwana od dzieci i daruj mi chwilowo szczegóły…

Nie darmo byłyśmy przyjaciółkami od czasów babek w piasku, przez wszystkie szkoły, a także i później, mimo różnych studiów, ja poszłam na prawo, Agata na historię.

Złapała teraz i uszanowała.

– Wracamy do baranów, mówiłam ci, mam pomysł. Nawet dwa, bo węszę tu drugie dno…

– Do każdego jeden?

– Coś w tym guście. Ty sobie na te popisy wybierasz popołudnia i wczesne wieczory, tak?

– Owszem. Tak mi mówiono.

– Coś w tym jest. Dziwoląg. Bo dlaczego nie w nocy?

Powtórzyłam jej to, co mówiłam już Jacusiowi. Świadkiem moich nocnych poczynań był mój mąż osobiście, nikt nie wmówiłby w niego, że nie zauważył nieobecności żony, śpiącej przy jego boku. Noce prześladowcom przepadały.

– Już to jedno wystarczy, żeby się połapać w matactwie – stwierdziła gniewnie

Agata. – Stefan musiał zidiocieć doszczętnie albo twoje zeszmacenie było mu na rękę i chciał uwierzyć. Jakaś baba w tym tkwi, głowę daję!

Wzruszyłam ramionami, bo co mnie obchodziła teraz jakakolwiek baba. Niech ma i harem, ja już wyszłam z imprezy. A kolczasty kaktus w środku jest moją sprawą i sama dam z nim sobie radę. Zawsze chciałam być pełnym człowiekiem, nie zaś połówką, względnie bluszczem. Chciałam, bardzo dobrze, noto niech wreszcie będę!

W rezultacie Agata swoich pomysłów mi nie wyjawiła, ale ostro wkroczyła do akcji. Zajęta byłam, musiałam sobie znaleźć nową pracę, wymiar sprawiedliwości odpadał definitywnie, wyrzucony prokurator nie miał żadnych szans. Wykorzystałam nabytą przez ostatnie lata wiedzę praktyczną, weszłam w publicystykę, zaczęłam pisać felietony i artykuły, prasa chętniej chwyciła, bo, jako dno moralne, stanowiłam atrakcję i upadły anioł czy upadły prokurator to coś ciekawszego niż, na przykład, diabeł nawrócony, rzetelna demoralizacja emocjonuje wszystkich, chociaż niektórzy się do tego nie przyznają. O etacie nie było mowy, ale jako wolny strzelec zaczynałam być rozchwytywana, a rzeczywistość obficie dostarczała mi żeru.

Na rozprawie sądowej okazało się, że mój mąż zabiera mi dzieci.

Szlag mnie nie trafił i zdołałam się opanować, bo w samej głębi duszy przeczuwałam już coś podobnego. Jako jedyny świadek wystąpiła pani Jadzia, która ze łzami w oczach i w beznadziejnym przygnębieniu powiedziała samą prawdę. Że co najmniej od roku, a może i trochę dłużej, więcej dziećmi zajmuje się ojciec niż matka, ojca kochają nad życie, do matki odnoszą się jakoś tak nie bardzo, pan troskliwy, pani roztargniona i wiecznie zajęta, no fakt, że same potrafią i ubrać się, i umyć, i bawić, i zjeść, i posprzątać po sobie… Bo muszą. A to przecież małe dzieci, opieki im trzeba…

Przez chwilę miałam chęć spytać panią Jadzię, czy widziała mnie kiedykolwiek pijaną, ale zrezygnowałam, przypomniawszy sobie, że po pierwsze, ostatnio pani Jadzia widywała mnie niesłychanie rzadko, może raz na miesiąc, a po drugie, w kwestii wulgarnych, publicznych i kompromitujących występów nie miała nic do gadania. Nie było jej przy tym i plotek nie przynosiła.

Moje naganne ekscesy adwokat powoda opisał nader powściągliwie, eksponując lekko wyłącznie fakt wylania mnie z roboty. Nie zaangażowałam własnego adwokata, znów zlekceważyłam wagę problemu, sama byłam sobie winna, musiałabym teraz rozwinąć akcję, która przez dwa lata nie dała żadnego rezultatu, udowodnić, że nieprawdą jest, jakobym była wielbłądem. Do kitu, zaprotestowałam z energią i tyle, przypomniałam, jaki wykonywałam zawód, zwróciłam uwagę na ogólną sytuację w kraju, przestępczość i prokuratura, znajdowałam się po niewygodnej stronie barykady, zostałam oszkalowana, ponieważ nie chciałam się poddać mafijnym układom. Teraz może dadzą mi spokój i okażę się jednostką szlachetną.

Nikt mi nie uwierzył, aczkolwiek wszystkiego wysłuchano grzecznie.

Agata szalała, dzień w dzień robiła mi awantury, żądała wezwania jej jako świadka.

Tłumaczyłam jak sołtys krowie na miedzy, że gówno nam z tego przyjdzie, nie jest żadnym świadkiem, nie było jej przez dwa lata, a konkretnych faktów nie ma. Wszystkiego się tylko domyśla, niczego nie udowodni. Nie chciałam zaczynać wojny o dzieci, odbiłoby się na nich, wolałam pogodzić się z prawem widywania ich raz na miesiąc.

Zostałam z mieszkaniem, samochodem i bez pieniędzy. Mieszkanie należało do mnie, kupił mi dziadek w prezencie ślubnym, dopilnował sporządzenia intercyzy i zaraz potem umarł. Za resztę spadku po nim kupiłam samochód, Fiata Pumo, i nic już nie zostało. Stefan miał swoją toyotę, samochody oszczędzały nam czas, którego ciągle było za mało, ale za to zabrakło mi na odzież. Stąd skromność mojej garderoby i owe starannie przemyślane strój robocze.

Mój mąż był w znacznie lepszej sytuacji. Przez dwa ostatnie, upiorne lata zaczął się bogacić, filia prosperowała, toyotę zamienił na mercedesa, w czasie się wakacji zabrał dzieci na miesiąc do Normandii, kupił sobie apartament, ja zaś musiałam teraz płacić mu alimenty. Sąd wycenił je na tysiąc złotych, zapewne w mniemaniu, że i tak bym te pieniądze przepiła!

Agata dokonała swoich odkryć dokładnie w dzień po uprawomocnieniu się wyroku.

Przyszła do mnie z szampanem.

– Z przykrością stwierdzam, że poślubiłaś kretyna – oznajmiła gniewnie. – Skoro się go wreszcie pozbyłaś, co ci, jestem pewna, wyjdzie na zdrowie, należy to uczcić.

Mam nadzieję, że jedna flacha nam wystarczy.

Wysunęłam supozycję, że właściwsze byłoby może zwykłe pół litra, ale nie zgodziła się ze mną. Nie pozwoliła także przełożyć uroczystości na żaden późniejszy termin.

– Jeszcze czego! Lada chwila twój eks wstąpi w nowe związki małżeńskie, a szlag by mnie trafił, gdybyśmy przez głupi przypadek trafiły z tym czczeniem na jego ślub.

Dawaj kieliszki! Jest zimny, z lodówki go wyjęłam.

– Ale na zagrychę mamy wyłącznie serek i dwa jajka na twardo…

– I oliwki – skorygowała. – Z migdałami. Wiedziałam, że gównem się żywisz, więc przyniosłam. Szampana pod jajka na twardo jeszcze nigdy nie piłam, ale co szkodzi spróbować?

– Z kim się żeni? – spytałam, porządkując stół w pokoju, ponieważ kuchnia do szampana nie pasowała. – Wolałabym wiedzieć, bo w końcu dosyć ściśle dotyczy to moich dzieci.

– A otóż to! Dzięki szanownej narzeczonej wylazło szydło z worka!

Okazało się, że mój były mąż żeni się z ową mistrzynią knedli, troskliwą Urszulką z ulicy Mokotowskiej. Dawno już okazywał jej atencje, aczkolwiek wstrzymywał się z zacieśnieniem romansu, żeby nie narażać w miejscu pracy opinii tej anielskiej istoty. Uczciwie mówiąc, do skoków w bok nigdy nie miał skłonności, preferował związki legalne, zważywszy jednak, iż jedyny legalny związek łączył go ze mną, należało się mnie jakoś pozbyć. Zdaniem Agaty, źródło plotek i przyczynę całej nagonki stanowiła Urszulka.

W pierwszej chwili nie zdołałam uwierzyć.

– Ale nie powiesz przecież, że ona sobie to wszystko wysysała z palca! – zaprotestowałam w osłupieniu. – Ostatecznie Jacuś o moich wybrykach w barze Tajfun słyszał od personelu! I nie mogła występować jako ja, szczególnie pod własnym domem!

I przecież Stefan to nie imbecyl, gdyby słyszał wszystko wyłącznie od niej…

– Imbecyl – przerwała mi krótko Agata i pyknęła korkiem od szampana.

Odruchowo podsunęłam jej kieliszki. – W niektórych sytuacjach życiowych idiocieje każdy mężczyzna, a inteligencja nie ma z tym nic wspólnego, bo nie w głowie mu się zajączki lęgną. Jeśli wdzięczna postać dzień w dzień kręci mu tyłkiem przed nosem, wielbiącymi oczka patrzy, kadzielnicą majta…

– Stefan nigdy nie leciał na wampy! Wywęszał je jak tresowany pies!

– Toteż ona wcale nie wamp, tylko kapłanka. No, twoje zdrowie! Żeby ci się druga młodość szczęściła

– Bóg ci zapłać. Twoje…

Szampan był znakomity i miał jakąś szczególną właściwość przywracania równowagi umysłowej. Usiadłyśmy wreszcie przy stole, jak ludzie.