Выбрать главу

– Cały czas?

– Cały.

– Niewątpliwie ktoś panią tam widział…

Przerwałam mu z litości.

– Jeśli sprawdza pan moje alibi, od razu panu powiem, że na żadną noc go nie mam.

W nocy spałam, sama, bez towarzystwa. W dzień natomiast widywali mnie kolejno: personel restauracji przy śniadaniu, pokojówki, recepcja, parkingowy, obsługa dwóch smażalni ryb oraz jedna starsza pani, którą ustawicznie spotykałam, włócząc się po plaży. Nie wiem, jak się nazywa, ale kłaniałyśmy się sobie. Jeśli ktoś więcej, też nic o tym nie wiem, bo nie zwracałam uwagi. Jak rozumiem, to kłopotliwe wydarzenie nastąpiło w Warszawie, będzie pan zatem musiał po prostu sprawdzić, czy na odpowiednią ilość czasu nie znikłam z ludzkich oczu. I nie wiem również kiedy… a, nie, wiem! Powiedział pan, o ile pamiętam, dwie doby, przedwczoraj, zaraz, co ja robiłam przedwczoraj…? Nic, to samo co w inne dni. Bardzo mi przykro, nic więcej nie wymyślę.

Podinspektor przyglądał mi się w jakiejś takiej stropionej zadumie. Wszyscy mi się przyglądali, ogólnie panowała przeraźliwa konsternacja.

Z całej siły starałam się zachować granitowy spokój i okiem nie mrugnąć. Już się rozpędziłam wyjawiać im prawdę, stałabym się natychmiast pierwszą podejrzaną, motyw wręcz strzelał. Pozbyłam się dręczącej zmory, zgryzoty, wiszącej mi kamieniem u szyi, kłody na drodze życia, no i co z tego, że byłam w Kołobrzegu, pojechałam tam specjalnie dla zapewnienia sobie alibi, a tu zostawiłam wynajętego wykonawcę…

Nagle przyszła mi na myśl Agata i zaniepokoiłam się.

– Moment, chwileczkę! Kogo panowie byli już uprzejmi zawiadomić o moim tragicznym zejściu? Mojego brata, rodziców, przyjaciółkę…?

Pogorszyłam atmosferę. W zadumie podinspektora pojawiły się elementy skruchy i ciężkiego zmartwienia.

– Także pani byłego małżonka, więc obawiam się, że i dzieci – odparł smętnie.

– Pani przyjaciółka doznała szoku…

– Agata…! Jezus Mario…!

– Tak, pani Agata Młyniak…

– Gdzie ona jest?! W szpitalu?!

– W domu, ale pod opieką pielęgniarki. Zaraz zaczniemy to odkręcać…

– Niech już pan lepiej nie próbuje, sama ich zawiadomię, że żyję. Chce pan kontynuować przesłuchanie czy też dacie mi na razie święty spokój? Chętnie złożę wszelkie możliwe zeznania, ale pozwólcie mi przedtem z powrotem zagnieździć się w domu!

Chętnie, akurat… spełnili moją prośbę i poszli w diabły. Rzuciłam się do telefonu.

Przede wszystkim Agata…!

Słuchawkę u Agaty podniosła pielęgniarka. Odbyłam z nią rozmowę niczym gęś z prosięciem.

– Czy ja bym mogła mówić z Agatą Młyniak?

– Raczej nie, proszę pani, ona jest na środkach uspokajających…

– Chwileczkę! Jestem jej przyjaciółką i nazywam się Barbara Borkowska…

– Idiotyzm, proszę pani. Nieludzki i obrzydliwy.

Odłożyła słuchawkę. Zadzwoniłam ponownie.

– Niech się pani nie wyłącza! Ja żyję!

– A szkoda. Takich podłych ludzi święta ziemia nosić nie powinna. Jak pani może…!

– Ale co mogę, jakie mogę, to była pomyłka Przed chwilą wróciłam z podróży, zabito jakąś inną osobę!

– Zabili Barbarę Borkowską, nie?

– No owszem, ale to nie ja! Nie mnie! Ja jestem żywa!

– No to co, że pani jest żywa? Proszę sobie robić głupich dowcipów. Pani Młyniak dość przeżyła przez śmierć przyjaciółki i dobrze, że tu jestem bo przynajmniej żadne bydlę nie będzie jej telefonami nękało…

Pożałowałam, że jednak nie zostawiłam tych wyjaśnień policji. Co za uparta baba!

– Proszę pani, czy pani nigdy nie słyszała o pomyłkach? To nie przyjaciółkę pani Młyniak zabito, tylko jakąś obcą kobietę, która się przypadkiem samo nazywa!

Przyjaciółka to ja, nikt mnie nie zabił Przecież Agacie to trzeba powiedzieć, sama wiadomość ją uzdrowi! Niech się pani spyta policji, przed chwilą u mnie byli i sprawdzali…!

Pielęgniarka zaczęła się łamać. Nie wiadomo, jak długo by jej wahania trwały, gdyby nie to, że Agata sama zainteresowała się tym telefonem. Najwidoczniej piguły jej nie uśpiły, usłyszała coś z drugiego pokoju i podniosła słuchawkę przy łóżku.

– Halo – powiedziała niemrawo.

– Agata, to ja! – wrzasnęłam okropnie. – To nie mnie rąbnęli, tylko tamtą drugą!

Zaraz do ciebie przyjadę!

Wcale nie zamierzałam stosować kuracji wstrząsowej, chciałam ją zawiadomić o własnym zmartwychwstaniu łagodnie i dyplomatycznie, ale przestraszyłam się, że pielęgniarka wyrwie jej słuchawkę z ręki i dyplomacja wyleciała mi z głowy. Agata z drugiej strony jakby się zachłysnęła, pielęgniarka wydała okrzyk oburzenia, coś do siebie mówiły przez dwa telefony, ale już nie słuchałam. Zlekceważyłam rodzinę i wyleciałam z domu.

Agata, nieco zdechła, ale promienna, powitała mnie w drzwiach. Pielęgniarka pozbyła się nieufności i dla odmiany jęła pomstować na ogólnokrajowy bałagan, który doprowadza już nawet do mylenia zwłok i niepotrzebnie wpędza ludzi w ciężkie nerwice. Uświadomiłam sobie nagle, że w jej obecności nie będziemy mogły swobodnie rozmawiać, Agata tez to pojęła i z wysiłkiem powstrzymała pytania. Żeby nie stwarzać nastroju tajemniczości i niedomówień, zajęłam się telefonami do zaniedbanej rodziny.

Ostatecznie, oni też ludzie… i uwierzyli mi znacznie szybciej niż pielęgniarka.

– To już nie będę musiał jutro jechać, żeby rozpoznawać twoje zwłoki? – ucieszył się mój brat. – Co za ulga, mam cholernie mało czasu…

– I tak w to wszystko wcale nie wierzyłem – oznajmił ojciec. – Tak samo jak w te poprzednie bzdury. Musisz tylko przyjechać i pokazać się matce. Obiecałam, że przyjadę jutro albo pojutrze, i obarczyłam ich obowiązkiem powiadomienia moich dzieci. Męża mogą sobie darować, ale dzieciom się coś należy, możliwe, że zmartwiły się nieco definitywną utratą mamusi, więc należy powiedzieć im prawdę.

Pielęgniarkę wciąż miałyśmy na głowie, odmówiła bowiem opuszczenia pacjentki bez porozumienia z lekarzem i zaczęła do niego wydzwaniać. Podłączyłam komórkę do zasilacza Agaty i przystąpiłam do odkręcania sprawy u wszystkich znajomych. Z nich jedna i tylko Anka Parlicka nie zmusiła mnie do żadnych wybiegów i krętactw, ucieszyła się, że żyję, zupełnie zwyczajnie, tak jakby chodziło o odnalezioną portmonetkę, i natychmiast zażądała komentarza do świeżutko rozwikłanej afery złodziei samochodowych, podobno jakoś bardzo dziwnie traktowanych. Nie był to temat bomba, ale każda z tych afer samochodowych miała swój smaczek i stwarzała nikłe nadzieje na ukrócenie procederu.

Z pozostałych osób dwie sprawiły mi ciężki kłopoty Jacuś i Tomek. Niestety, złapałam obu i obaj zareagowali tak, że mnie zemdliło. Ich supozycja, jakobym osobiście pozbyła się tej zakały, wręcz wyskakiwała ze słuchawki, ale też obaj solennie przyobiecali milczenie. Nie zdradzą mnie nawet na torturach!

Zimnym potem opływałam przy tych przyjacielskich deklaracjach, bo nawet im nie mogłam kilku szczerych słów powiedzieć i protestowałam przeciwko insynuacjom niewyraźnym półgębkiem. Pielęgniarka słuchała chciwie, Agata usiłowała wydusić z siebie nowe ataki, żeby ją czymś zająć, ale źle je wyszły, bo też chciała słuchać, w rezultacie siła fachowa nie dała się nabrać.

Wreszcie wyszła.

– Na litość boską…! – krzyknęła Agata zdławionym półgłosem, ledwie drzwi się za nią zamknęły. – Co ja przeżyłam…!

– I czegoś ty, idiotko, w taką histerię wpadła? – spytałam z gniewem i rozgoryczeniem. – Nikt inny się tak nie wygłupiał, tylko ty! No i padłam trupem, i cóż takiego, każdy kiedyś padnie!

– E tam – zniecierpliwiła się Agata. – To wcale i nie przez twojego trupa, ale zdążyłam pomyśleć, że cię ta kurwa dorwała, a ja jej mordy nie zdążyłam podrapać, i o mało mnie szlag nie trafił. To znaczy, trafił mnie właśnie, ale tylko w pierwszej chwili, a potem już więcej symulowałam, bo nie wiedziałam, co mówić.

– A teraz wiesz?

– Co…?

– No przecież jest gorzej niż było! Ja się do niczego nie przyznałam, ale okoliczności mi sprzyjały, więc przeszło ulgowo, drugi raz świętego Jana nie będzie! Musimy się teraz naradzić, co wiemy, a czego nie. Inaczej, ty się zastanów, kto miał motyw, jak nie ja?!

– O, cholera… Rzeczywiście…

Usiadłyśmy przy małym stoliku, Agata zrobiła herbatę, czasu było niewiele, bo musiałam wreszcie wrócić do domu i sprzątnąć to śledcze pobojowisko. W dodatku brakowało nam wiedzy o wydarzeniu, Agata z miejsca zapadła na swój szok, nie została przesłuchana, nie zadano jej żadnych pytań i niczego nie mogła wydedukować, ja wiedziałam tyle, że babę zabito przedwczoraj, gdzieś w drodze do Chmielewskiej, jadącą na wywiad, którym zapewne zamierzała i znów mnie dennie skompromitować. Nie miałam nawet pojęcia, w jakich dokładnie okolicznościach ją zabito, zbyt wcześnie się tych glin pozbyłam.

– W żadnym wypadku nie możesz jawnie łgać – powiedziałam stanowczo.

– Możesz nie wiedzieć albo nie pamiętać, możesz mieć sklerozę, ewidentne łgarstwo, łatwe do wykrycia i udowodnienia, wykluczone!

– A ty?

– Ja też.

– To co mam mówić, jak mnie zapytają, czy ją znałam?

– A znałaś ją?

– No coś ty…!

– No to o co chodzi? Nie znałaś. W życiu jej nie widziałaś na oczy!

– Święta prawda – przyznała Agata, nieco uspokojona. – Ale słyszałam o niej. To co…?

– Nic. Możesz nie pamiętać, od kogo słyszałaś;

– Ale jeśli w ogóle słyszałam, ktoś musi wchodzić w grę. I spytają, co słyszałam. Co powiedzieć…

Zastanowiłam się. Niedobrze. Wspólni znajomi… Po wyjeździe Agaty do Kanady i moim rozwodzie grono przyjaciół jakoś nam się rozsypało. No, już wcześniej zaczęli na mnie dziwnie patrzeć i trochę unikać kontaktów… Kogo by tu rzucić na pożarcie?

Prawdziwych rozmówców lepiej nie dotykać…

– Nie wiem – wyznałam rozpaczliwie. – Czekaj, a tak naprawdę od kogo słyszałaś?

Agata zaczęła strasznie myśleć.