Выбрать главу

Baba nawet nie kryła, że podsłuchiwała namiętnie, aczkolwiek bez rezultatu, co musiało ją szalenie zdenerwować. Bieżan, chwyciwszy trop, wydusił z niej, ile tylko zdołał.

Udało mu się także nakłonić ją do natychmiastowego zwizytowania kostnicy, gdzie bez namysłu, z blaskiem emocji w oczach, rozpoznała ofiarę, a także do obietnicy zawiadomienia go o każdej zmianie, jaką da się dostrzec, w pierwszym zaś rzędzie o powrocie pana domu. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że wścibska staruszka okaże się lepsza od wszystkich wywiadowców świata, co nie przeszkadzało, że identyfikacji zamierzał tym razem dokonać rzetelnie i ściągnąć na rozpoznanie zwłok również konkubenta.

Głodni, zmęczeni i pełni emocji, obaj z Górskim wrócili do komendy.

– Zjemy coś…? – spytał niepewnie Robert, młodszy, a zatem bardziej spragniony kalorii.

Bieżan zawahał się. Z jednej strony głód odchudza, z drugiej źle wpływa na pracę umysłu.

– Małe, a pożywne – zadecydował. – Co to może być takiego?

– Hamburger od McDonald’sa. Podobno jeden wystarcza na całodzienną pracę górnika.

– No to zadzwoń albo wyślij kogo.

Robert zupełnie bezczelnie i wbrew wszelkim regulaminom wysłał wywiadowcę, nie mając pojęcia i że tym jednym nagannym czynem kolosalnie posuwa śledztwo do przodu.

Wywiadowca, w pełni świadom, iż wcale nie należy to do jego obowiązków służbowych, spełnił polecenie, bo sam też był głodny i miał nadzieję przy okazji wrzucić coś na ząb.

Przywiózł dwie potężne buły i rzekł:

– Złożę sprawozdanie. Bo coś się przytrafiło.

– Gadaj! – rozkazał Bieżan i rozpakował swoją bułę.

Wywiadowca nie nosił pieniędzy w portfelu, drobniejsze miał w kieszeni. Wyjmując je w zarazem wyrzucił na blat zdjęcie nieboszczki Borkowskiej. Sprzedawca i kasjerka na widok podobizny krótko zachichotali. Sprzedawca przeprosił od razu i wyjaśnił, że nie tak znów dawno, przed dwoma tygodniami mniej więcej, przy udziale tej pani nastała tu okropnie śmieszna scena, jaka rzadko się zdarza. Trudno zapomnieć. Jeszcze raz najmocniej przepraszam bo może to jakaś znajoma osoba…

Wywiadowca natychmiast zainteresował się rżeniem i zażądał relacji na zasadzie kumpel kumplowi i tak dalej. Jako klient był znany, bo gdzie niby miał awaryjnie pożywiać, jak nie w najbliższej placówce a o nadwagę się nie bał. Sprzedawca pozbył się oporów.

Otóż przyszły tu dwie panie. Jedna szczególnie atrakcyjna i efektowna, no i ta jedna zażądała gofra z kawiorem i ze śmietaną. Nie dysponują, niestety, kawiorem, zaproponowano jej zatem obfity zestaw innych produktów, ona zaś zaczęła się awanturować.

Bardzo śmiesznie i nawet dosyć dowcipnie, chociaż raczej ordynarnie, a ta druga temperowała ją z całej siły. Próbowała nawet wywlec ją z lokalu, ale ta pierwsza, rozrywkowa, uparła się przy swoim i wykrzykiwała, że prokuratura zajmie się placówką, lekceważącą klientów, ona jest dziennikarką, nazywa się Barbara Borkowska, proszę bardzo,

może to udowodnić, dowód osobisty wyciągała, a w prokuraturze ma chody. Ta druga mało wariactwa nie dostała, uciszała ją, jak mogła, w końcu jej obiecała, że coś tam zrobi, na coś tam się zgadza, uspokoiły się obie, zjadły kurczaka, ale jak…! Tej awanturnicy kawałek pod stół wleciał, uparła się go wyciągnąć, czyste przedstawienie było, bo jak wlazła pod krzesło, tak nie mogła wyleźć, ta druga miała śmierć w oczach, poszły w końcu, ale to nie koniec. W minutę później przyszła inna facetka, w drzwiach prawie je spotkała, tu jeszcze wszyscy chichotali, wyrwało im się w czym rzecz, a ta jedna mało trupem nie padła, jaka Barbara Borkowska, wykrzykiwała, ludzie, nie dajcie się zwariować, to nieprawda, to nie ta sama tylko inna, drugi spektakl nastąpił, rozrywkowy dzień mieli, jak rzadko. W końcu szkód nie było, klientki nic nie stłukły, zniszczeń żadnych, a za to ludzkie rozróby na złoty medal. Szkoda, że tak rzadko się przytrafiają, praca byłaby mniej monotonna…

Bieżan jadł cały czas i dziwnym trafem udało mu się nie zadławić.

– Rysopisy! – zażądał trochę niewyraźnie.

Wywiadowca był dobry. Wiedział, czego od niego zażądają.

– Ta awanturnicza ruda, piękny kolor, tak powiedziała kasjerka, czysta miedź, czerwone, czarne i oranż, razem wymieszane. To cytat. Wzrost między średnim a wysokim, dorodna dosyć, nie chuda, nie gruba, ładna twarz, byłaby piękna, gdyby nie cokolwiek wulgarna. Coś w rysach takiego, że na arystokratkę się nie nadaje. Oczy dość ciemne, może piwne. Obejrzała zdjęcie, to ta, znaczy denatka. Druga niższa, szczuplejsza, robiąca wrażenie delikatnej, słabej, ja wiem…? Wątłej. Niebieskie oczy, i nos prosty, nie długi, nie krótki, zwyczajny. Pociągła twarz, taka owalna. Usta… Pojęcia nie mam, jak to określić…

– Tak jak oni.

– Interesujące. Wyraziste. Nie za duże, ale coś w nich było. Wymowne…? Jeden taki, goniec, znaczy ten, rozwoziciel, obecny przy tym, powiedział, że gdyby ją spotkał parę lat temu, jak miał siedemnaście lat, nie przestałby jej całować do utraty tchu.

Zachęcające…? Ja przepraszam, ale atmosfera była taka, że człowiek, wbrew sobie, wyciąga własne wnioski…

– Jakieś imię tam padło?

– Dwa nawet. Ulka i Fela. Ulka, to ta blondynka, a Fela, to denatka…

– A ta trzecia?

– Duża ciemna szatyna przy kości, z lekką nadwagą, ale ładna, oczy tak zwane piwne, piękne zęby, i twarz jakby prostokątna, nos jak nos, chyba proporcjonalny, bo nie zwracał na siebie uwagi. Elegancka.

W milczeniu Bieżan dokończył posiłku, pełnym uznania gestem odesławszy wywiadowcę. Górski pożarł swoje wcześniej, ale też milczał. W końcu obaj odetchnęli głęboko.

– No to coś mamy – powiedział Bieżan z satysfakcją. – Uporządkujmy to sobie teraz. Bez emocji, spokojnie, od początku, bo mi się to wszystko razem strasznie dziwne wydaje. Zaczynaj.

Robert sięgnął po dokumenty.

– Denatka, Balbina Felicja Borkowska, zamieszkała na Dolnej, w konkubinacie z Wiesławem Wydujem…

– Zostaw Wyduja, jeszcze go nie mamy. Poza tym, może Wydoja. Nie wiemy, jak on się pisze, przez ó kreskowane czy zwykłe. Zostaw go na zapas i jedź dalej.

– Uciążliwa dla otoczenia. O skłonnościach rozrywkowych. Liczne… jak by tu… demonstracje w lokalach. Uporczywe przedstawianie się jako Barbara Borkowska, była prokurator i dziennikarka, de facto nie pracująca panienka do wzięcia. Jedna przyjaciółka może o niej najwięcej powiedzieć, Ula. Zapewne Urszula, ale równie dobrze mogłaby być Kordula. Albo… no nie, musiałbym wziąć kalendarz, nie pamiętam wszystkich imion, kończących się na ula. W jakiś sposób i z nieznanej przyczyny podająca się za tę Barbarę Borkowska, o denatce mówię, przez przyjaciółkę hamowana. Cholera, jak tę przyjaciółkę znaleźć…?

– Poczekamy na Wydoja – mruknął Bieżan.

– Przedsiębiorstwo transportowe, nikt nie powiedział jakie, można by ich zapytać, kiedy przewidują powrót TIR-ów z konwojem…

– A oni akurat wiedzą, ile ich będą trzymali na granicy. Ktokolwiek by to był…

– Jeśli istotnie podawała się za Barbarę Borkowska, tę żywą, a na to wygląda, ona, ta Barbara Borkowska, prawdziwa, powinna chyba o tym coś wiedzieć? Może jej to jakoś bruździło? Szczególnie że wyleciała z prokuratury, to mamy, chociaż wydawało się nieaktualne, bo nie ją zabili, tylko Balbinę. A ja nie wiem, może właśnie przez takie wygłupy? Prokuratura dzielnicowa, okręgowa, trzeba ich zapytać!

Bieżan w zadumie pokręcił głową.

– Mało. Prokuratura prokuraturą i żarty żartami, ale jakichś ludzi wokół siebie denatka miała. Nie mam na myśli sąsiadów, z sąsiadami, jak widać, była mocno na bakier, tylko przyjaciółkę nam potwierdzili. No i te awanturnicze skłonności. Ale człowiek zna nie tylko sąsiadów. Jacyś inni mogą wiedzieć więcej, szczególnie jeśli w dowcipach brali udział. Dwie drogi, spytać żywą Borkowską, co o tym wie i co myśli, i dalej penetrować środowisko Borkowskiej zabitej. Zauważ, co mamy, tylko plotki i spostrzeżenia lokatorów, obcy ludzie, nieprzychylnie nastawieni, nikogo osobiście znajomego. Przecież ta facetka nie spędziła życia na pustyni! Gdzie są jej prywatni znajomi, gdzie, do diabła, rodzina?!

– Urodziła się w Warszawie – zaczął ostrożnie Robert. – Gdyby chociaż w jakiejś wsi…

– We wsi to się może urodziła jej babka – mruknął gniewnie Bieżan.

– Nie przed wojną przecież! – rozzłościł się Robert. – Ona, znaczy, nie babka!

Prześledzić cały życiorys…

– To już odpracowane. Rodzice, Czesław i Helena, nie żyją. Brata miała, starszego, znikł z domu już szesnaście lat temu, ślad po nim zaginął, nie wiem, czy warto go szukać. Gnieździli się na Siekierkach w ruderze, dawno rozebranej, jakieś ciotki może się gdzieś plączą, bo rodzice mieli rodzeństwo, ale to na nic. Towarzystwo z młodości, z tej Poleskiej, straciło z nią kontakt. Tyle wiadomo, że rozrywkowa panienka, mamy konkubenta, adres, nikt, poza tym, nikogo nie zna, bij człowieku głową w ścianę. Tych ogłuszanych sąsiadów trzeba sprawdzić, nie wierzę w nich, ale miejmy z głowy, bo może jednak ktoś się postarał uciszyć nocne koncerty.

– Cholera. Sprawdzić alibi… zaraz… ludzi ze stu czterdziestu sześciu mieszkań…?!

– Dzieci i paralitycy odpadają. No trudno, ruszymy tę żywą…

* * *

– I naprawdę masz zamiar zostawić coś takiego odłogiem? – oburzyła się Martusia przez telefon. – Pod twoim własnym śmietnikiem leży trup, a ty nic…?!

– Już nie leży, zabrali go. Na twoich oczach.

– Ale leżał! I ty na to nic…?

– A co ty chcesz, żebym zrobiła? – zirytowałam się, bo akurat byłam ogólnie zajęta. – Sama się tam położyła, w zastępstwie? Już rozmawiałam z glinami, na uboczu, prywatnie.

– I co?

– I nic. Sprawę przejęła Komenda Stołeczna.