Выбрать главу

– No i popatrz, nieprawdopodobne w rezultacie okazało się prawdziwe – rzekł po tej katordze Bieżan z westchnieniem ni to ulgi, ni zgrozy. – Jak to tam było u tego Holmesa? Odrzucić niemożliwe nieprawdopodobne samo wyjdzie…

– Ślepy fart, nawet nie musieliśmy tego niemożliwego odrzucać – zauważył Robert z samą ulgą, bez zgrozy. – Ale rzeczywiście, sam z siebie człowiek by tego nie wymyślił.

Motyw Borkowskiej aż się pchał, i to by każdy zrozumiał, nawet miałaby okoliczności łagodzące. Chociaż jednak poszlakówka…

– Gdyby ta… jak by tu elegancko powiedzieć… głupia gęś, sprawczyni, zdołała podrzucić jej dowody rzeczowe, mielibyśmy cholerne kłopoty. Chwalić Boga, Zenia nam się złamała. Czekaj, muszę to wszystko uporządkować.

Własną ręką Bieżan układał wszelkie dokumenty, protokóły i zeznania, nie mając najmniejszej ochoty eksponować przed całym światem swoich własnych błędów, wolał w nich grzebać osobiście. Utwierdzał się w mniemaniu, że tak głupio żadnego dochodzenia nigdy dotychczas nie prowadził, a w pomyłkach i zaniedbaniach bije w tej chwili wszelkie rekordy. Górski go nie pocieszał, bo sam żywił podobne poglądy, aczkolwiek czynił nieudolne próby usprawiedliwiania ich zaćmień umysłowych.

– Dowód, no, dowód to dowód, dokument tożsamości – mówił niepewnie.

– Człowiek spojrzy, ma nazwisko i adres… Żeby chociaż miała dwa dowody…!

– I pamiętnik z dokładnym opisem wydarzeń – powiedział Bieżan kąśliwie. – Ta kretynka, sprawczyni, narobiła tyle głupot, że włos na głowie dęba staje. A myśmy się chyba od niej zarazili.

– Ale Chmielewska zaświadczyła, że tam dalej, w tych domach, żywego ducha nie było!

– Należało sprawdzić porządniej. No dobrze, nie było, a facetka firanki wieszała.

I nie myśmy na nią trafili, tylko osoba postronna, co by było, gdyby sobie nie skojarzyła? Bzdura, nie bzdura, samochód należało wziąć pod lupę od razu, a nam się zachciało lekceważyć blondynki… Przeszukanie mieszkania denatki, też natychmiast, to nie, na Wyduja czekaliśmy, ja chyba musiałem na głowę upaść. Tajemnicza przyjaciółka ofiary, zawracanie Wisły kijkiem, było przycisnąć nauczycielkę, tego amanta z młodych lat, jak mu tam, Woźniaka, tego Ramona, on jeszcze siedzi, mieliśmy go pod ręką, przyjaciółka by nam sama wyszła!

– Ale motyw wskazywał na pierwszą Borkowską, to na co ta przyjaciółka…

– A no właśnie, sam widzisz, tak się mszczą zaniedbania. Borkowski mi się majaczył, było ściągnąć go z tej Szwecji na porządne przesłuchanie, to znów nie, towarzyską pogawędkę z nim odbyłem i cześć.

– Ale one obie łgały…

– Które?

– Borkowska i Młyniak…

– A co miały robić? Na ich miejscu też bym zełgał! Gdyby mówiły prawdę, wiesz, co bym zrobił? Aż mi niedobrze, jak sobie pomyślę… Posadziłbym tę Agatę Młyniak, przecież ona nie miała żadnego alibi, Borkowska w Kołobrzegu, a Młyniak ją cichutko uwalnia od życiowej zmory… O, właśnie! Też kretyński pomysł, denatka jechała samochodem z przeciwniczką, ewidentnym wrogiem, jasne było przecież, że musiała jechać z przyjaciółką, wspólniczką, z kimś swoim! Jedno przeczy drugiemu, same niejasności, a my nic, jak te żłoby i tumany!

– Nie, to nie my – zaprotestował Robert rozpaczliwie. – To ta sprawczyni! Ona do myślenia niezdolna, ona jeszcze do tej pory nie wierzy, że wszystko wyszło na jaw!

– Ale do premedytacji owszem, zdolna. Zamiast dać forsę Feli, kupiła spluwę na bazarze, tego jej nie udowodnimy, bo tam nikt się przyzna, że sprzedawał, ale wystarczy sam fakt, że miała. Przy sobie. Nawet odcisków palców nie starła. No i te klucze, denatka żadnych kluczy nie ma, dowiadujemy się, że mieszka sama, i co? Wychodzi z domu bez kluczy? To jak mieszkanie zamyka? A my nic. W bluzeczce jedwabnej, bez kurteczki, bez niczego, a my co? Nic. Dzieci ma dwoje, chociaż nigdy nie rodziła, a my zaniedbujemy identyfikację, rany boskie…!

– Bo to wszystko takie strasznie głupie…

– A głupie, zgadza się. Tej Urszulce w ogóle do głowy nie przyszło, że istnieje coś takiego jak łuska po naboju. Uważała, że jak podrzuci Wydujowi żakiet Feli, zatrze wszelki ślad znajomości. Nie, mnie to się we łbie nie mieści… Do Feli zakradała się zaułkami, a że Cieciakowa na nią oczy wytrzeszcza, nawet nie zwróciła uwagi. A my się od tygodnia babrzemy nie wiadomo w czym. Spieprzone dochodzenie…

– Motyw bruździł! – zaopniował Górski z wielką energią. – To taki babski motyw, że nikt normalny by na to nie wpadł. Ale jednak ją mamy, i to przygwożdżoną dowodami, denatka u niej, mimo wszystko, bywała, zostawiła odciski palców, dzieci o jakiejś cioci Feli bąkały, najważniejszy samochód, tam już obie zostawiły, co mogły!

– Poza tym, przyznała się – przypomniał Bieżan i nareszcie westchnął z prawdziwą ulgą, nie skażoną przygnębieniem. – Sama się podłożyła, że lepiej nie trzeba, liczy na to, że Borkowski wróci i z całego bagna ją wyciągnie.

– A Borkowski co? – zaciekawił się Górski. – Bo nawet nie zdążyłem spytać o ten telefon do niego.

Bieżan oderwał się od segregowania papierów, odsunął trochę krzesło od biurka i łypnął okiem w kierunku małej, zakamuflowanej lodóweczki, zawierającej w sobie odrobinę napojów, służbowo wzbronionych. Pozornie służyła do konserwacji drugich śniadań, z konieczności konsumowanych niekiedy późną nocą, a szczególnie przydatna bywała w okresie letnim, kiedy taka, na przykład, kiełbasa mogłaby się zaśmierdnąć.

Pomyślał, że po godzinach pracy i przekazaniu całego chłamu Wesołowskiemu chyba do lodóweczki sięgną.

Wbrew pierwotnym zamiarom kontakt telefoniczny z małżonkiem sprawczyni jednak nawiązał i odbył z nim rozmowę, z której sporządził zaledwie króciutką notatkę, chociaż rozmowa zaliczała się raczej do długich. Borkowski najpierw nie chciał rozmawiać wcale, potem usiłował mu nie uwierzyć, wreszcie potraktował sprawę poważnie i całkiem rzeczowo wyznał, co myśli.

– Nic z tego – powiadomił teraz Bieżan Górskiego z dużą satysfakcją. – Za adwokata zapłaci, ale na tym koniec. Z drugą żoną, w obliczu wydarzeń, nie chce mieć nic wspólnego, zawiódł się na niej, o żadnym morderstwie nic nie wie, ale małżonka już jakiś czas temu przestała mu się podobać. Podejrzewa, że został wprowadzony w błąd… – Podejrzewa…! – prychnął Górski z całym potępieniem, na jakie udało mu się zdobyć.

– Przyśpiesza powrót, będzie pojutrze. Nasza droga Urszulka na kontakt uczuciowy z upragnionym małżonkiem nie ma już co liczyć. Tak mi wyszło z tego gadania, to twardy facet i w pierwszej kolejności ochroni siebie.

– Tak jak przy Barbarze…?

– Dokładnie. Nic mu się nie przyłoży, bo najgorsza jełopa zgadnie, że tajemnicy strzeżono właśnie przed nim, ma prawo być niewinny jak dziecko. A szlachetność okaże, skoro na adwokata jej nie pożałuje. Na świadka go wezwą, nie ma obawy, żadna sędzina tej przyjemności sobie nie odmówi…

– Chyba że będzie sędzia facet…?

– E tam, facet! Żaden facet tego kretyństwa nie rozgryzie, wyłgają się wszyscy i głowę daję, że za stołem usiądzie baba. To babska zbrodnia. A propos, nie wiem, czy wiesz, że ci z Wilanowa w pierwszej chwili stawiali na Chmielewską, masz pojęcie? Przed jej domem, ona nie cierpi wywiadów, facetka szła do niej na wywiad, a cholera ją wie, może skądś zdobyła spluwę i wywaliła do niej w nerwach. Taka im się myśl zalęgła. Całe szczęście, że od razu im przeszło, bo i nas by jeszcze wpuścili w maliny.

– Od razu? – zdziwił się Górski.

– Od razu. Przez psa.

– A…! Pies zaświadczył, że w tym miejscu, skąd padł strzał, Chmielewskiej w żaden sposób być nie mogło. To wiem, jest w protokóle.

– No właśnie. I cały czas się dziwię, jakim cudem ta zaraza umysłowa na psa nie padła. Wygłupili się wszyscy, z wyjątkiem psa, jedyny żywy stwór, który jakiś rozum zachował i nie dał się zmącić. Odporny taki…?

Górski patrzył na szefa zarazem zakłopotany i osobliwie rozpromieniony.

– A, bo major nie wie… Ja się dowiedziałem przypadkiem. Ten pies, to wcale nie pies, tylko suka. Też płci żeńskiej. Nazywa się Beza…

Po bardzo krótkiej chwili na Bieżana spłynęła nadprzyrodzona światłość i nagle poczuł, że dzięki psu płci żeńskiej zaczyna wszystko rozumieć…

A mój kot w rezultacie nie został złapany, koniec

Epilog nie na temat.

Wiem, o co mnie spytają czytelnicy, a szczególnie czytelniczki. Tak jest, z tym bobem to prawda, żywię się bobem od paru lat i nie tyję ani na włos. Mrożony jest nawet lepszy niż świeży, ponadto gotuje się szybciej, od chwili zawrzenia dziesięć minut wystarczy, ponieważ jest zblanszowany.

Osoby pracowite mogą sobie same zamrozić świeży, z własnej działki albo tanio nabyty na bazarze. Trzeba go przedtem obgotować, najlepiej wrzuciwszy do wrzącej wody.

Pobulgotać chwilę i cześć, potem wystudzić i zamrozić, z tym że to mrożenie wymaga co najmniej -18 stopni. Także szczelnego opakowania.

Osobiście nie mroziłam, zatem odpowiedzialności za to na siebie nie biorę. Znam natomiast doskonale bób świeży, zamrożony bez owego blanszowania. Żadna ludzka siła zjeść tego nie zdoła, nawet gdyby ktoś gotował go później przez całą dobę.

No nie, przesadziłam. Istota konająca z głodu, mając do wyboru własne zelówki, korę drzewną albo ów bób, z całą pewnością wybierze bób i nie jest wykluczone, że nawet się nim pożywi. Raczej bez przyjemności.

Bób jadalny można konsumować przed telewizorem w miejsce chrupek, chipsów, orzeszków, czekoladek, słonych paluszków oraz wszelkich innych, szkodliwych dla figury, produktów. Jeśli ktoś nie lubi bobu, jest wynaturzonym dziwolągiem i niech sobie tyje, ile mu się żywnie podoba. Osobiście takiej istoty nie znam.