— Tato — rzekł Irek już zupełnie przytomnie — co się właściwie stało tam, w przestrzeni, kiedy miałem przesłać Truszkowi wezwanie? Przecież on przyleciał, zanim cokolwiek powiedziałem?
— Bo przedwczoraj wprowadziłem do jego programu poprawkę. Odtąd miał być zawsze tam, gdzie ty.
— Ale Bob przeniósł go przecież o jedną dobę w prze szłość. Inaczej nie puściłby mnie z pokładu statku.
— Bob istotnie przeniósł go w przeszłość, ale nie tak, jak zamierzał. Pomylił się po prostu. Przewidywał zresztą, że jego nie sprawdzona aparatura może przestać działać wcześniej, niż powinna, i dlatego nie chciał wysłać Truszka samego, tylko nalegał, żebyś przed nim poleciał w kosmos ty sam. Miał rację. Nie minęło nawet pół godziny poprzedniego dnia, a Truszek znalazł się z powrotem w bieżącym czasie. l, oczywiście, natychmiast zaczął działać pod dyktando swojego aktualnego programu. To znaczy, że musiał do ciebie polecieć od razu, nie czekając nawet na wezwanie. Po drodze natrafił na planetoidę. Błyskawicznie ocenił, że po pierwsze, tam są ludzie potrzebujący pomocy, a po drugie — co dla niego w danym momencie było najważniejsze — że ta planetoida i tkwiący w niej nie zidentyfikowany obiekt przeszkadzają mu w jak najszybszym dotarciu do ciebie. Więc niejako mimochodem ocalił statek Bodrina.
— Bob się pomylił? — powtórzył cicho chłopiec. Nagle zaśmiał się. — Jak to dobrze, że nie o rok! Albo o sto lat! Ojciec także parsknął śmiechem.
— No, cóż — powiedział poważniejąc — była to przecież pierwsza praktyczna próba zastosowania urządzenia skonstruowanego przez Boba. Nawiasem mówiąc, on zaproponował mi współpracę przy budowie nowej generacji aparatów czasowych wykorzystujących teorię Bodrina. Chyba się zgodzę. Rzecz jest jednak ciekawa.
Irek był tego samego zdania.
— A gdzie jest Truszek? — spytał jeszcze.
— Tutaj — dobiegł z kąta pokoju spokojny głos. — Nie mogę być gdzie indziej.
— Dzień dobry, Truszku — chłopiec uśmiechnął się. Wiem, że musisz być tutaj. Co najwyżej mógłbyś być kiedy indziej.
W jednej z nielicznych kabin mieszkalnych bazy dalekiej łączności Inia rozmawiała w tym czasie z Robertem Longiem.
— Bob, dziękuję ci, że mi powiedziałeś… — szepnęła. Wiesz, wtedy na pustyni, kiedy Irek został zasypany w jaskini. Już wtedy wierzyłeś w to, że znajdziemy i uratuje my Piotra… Nie masz pojęcia, jak bardzo mi wówczas pomogłeś…
Asystent Bodrina wykrzywił twarz w grymasie, który zapewne miał imitować uśmiech. Następnie szybko odwrócił się i zaczął majstrować przy aparaturze leczniczej, do której byli podłączeni obaj uratowani z ekipy zerojeden, chociaż w gruncie rzeczy nie miał tam nic do roboty. Stan obu pacjentów pozwalał już właściwie na odłączenie zespołów medycznych. Chodziło teraz.tylko b to, żeby odzyskali pełnię sił. Wieczorem miał być przecież bal…
— Iniu — odezwał się rozmarzonym tonem Piotr. — Będziemy tańczyć, obejrzymy kwiaty, które tak pięknie wyhodowała pani Flora, będę jadł, pił, wylegiwał się na trawie i, żeby mnie ciągnęli hakami, dusili, wyżymali, piekli na bateriach słonecznych, bombardowali meteorytami, wałkowali, obdzierali ze skóry i topili w płynnym helu, nie wyściubię nosa ze strefy chronionej co najmniej przez pół roku.
— Nie wierz mu! — zaśmiał się cicho Filip Gomera. Nie miną trzy dni, a już poniesie go na planetoidę Tdwadzieścia jeden. Będzie musiał sam sprawdzić, czy tam nie zostały jakiejś ciekawe ślady. W tej chwili pracują na niej tylko automaty pomiarowe, ale przecież wkrótce dołączą do nich ekipy badawcze. Uprzedzam cię lojalnie, żebyś potem nie miała do mnie pretensji. Czeka cię trudne życie, moje dziecko.
Inia z zakłopotaniem poprawiła swoje piękne włosy.
— Najtrudniejsze chwile mam już jednak za sobą powiedziała cicho. Zmieszała się jeszcze bardziej i dodała: — Patrzę na was i ciągle jeszcze nie wierzę własnym oczom. Po tych strasznych dwóch miesiącach! Po tej ciszy!
— Owszem — przytaknął z humorem ojciec Piotra. Cicho to tam rzeczywiście było. Piekielnie cicho… Gdyby nie nieustanna, mordercza praca, którą narzuciliśmy so bie od pierwszej chwili, pewnie już na zawsze zostalibyśmy w tej ciszy. Nawet gdybyście nas w końcu znaleźli, nie usłyszelibyśmy już waszych głosów. Byłaby to strata nie do powetowania. Pomyśl, ominęłoby nas spotkanie z twoim bratem. Wlazł do naszego statku jak do własnego domu i od razu zażądał, żebym mu się przedstawił. A potem narobił takiego wrzasku, że wszystkim nam zrobiło się ciepło, chociaż od dwóch miesięcy ogrzewaliśmy rakietę tylko turystyczną maszynką do gotowania, bo klimatyzacja nie działała… Mówiąc poważnie, Iniu, masz bardzo dzielnego brata.
— Tak — dziewczyna uśmiechnęła się mimo woli. W dodatku nie jednego. Wiesz — zwróciła się do Piotra — Irek ma piętnaście lat, ale świetnie czuł, co się ze mną dzieje. Nigdy nie zająknął się na twój temat, wiedziałam jednak, że myśli o nas. Miał przedziwne przygody, to prawda, a przecież jego obecność dodała mi sił. Kiedy weszłam do waszego statku, był cały pokrwawiony, widziałam, że traci przytomność z wy czerpania, ale był szczęśliwy, choć pewnie sam o tym nie pomyślał. Macie rację, to wspaniały chłopak. Tylko mu tego nie mówcie… — zastrzegła tonem wytrawnego pedagoga.
— On nie jest zarozumiały — wtrącił ponuro Bob Long. — Nie jest także egoistą. Potrafi się cieszyć radością innych.
Dziewczyna drgnęła i zarumieniła się. Pojęła aż nadto dobrze, że młody naukowiec myślał nie tylko o Irku…
Przez chwilę walczyła ze sobą, po czym nagle podbiegła do smutnego dryblasa i przytuliła twarz do jego ramienia.
— Och, Bob, Bob! — zawołała stłumionym głosem. Jestem taka szczęśliwa!
Nawet najserdeczniejsza i najszczersza radość z cudzego szczęścia ma w pewnych okolicznościach swoje gra nice. Bob wydał krótki zdławiony odgłos, wyswobodził się delikatnie z objęć Ini, bąknął: — Przepraszam — i wybiegł z kabiny. Dziewczyna odprowadziła go zatroskanym spojrzeniem.
— Biedny Irek — westchnęła, na pozór najzupełniej bez związku.
— Irek? — nie zrozumiał Piotr. — Irek?
— Widzieliście przecież córkę Geo Dutoura. Jak zdążyłam zauważyć, ona bardzo, ale to bardzo podoba się mojemu braciszkowi. Niestety — zamrugała powiekami uczucia ludzi chodzą nieodgadnionymi ścieżkami. Jest tutaj ten Din…
— l jestem ja! — wykrzyknął, nie panując nad sobą, Piotr. — Rozczulasz się tu niby nad swoim bratem, a w gruncie rzeczy myślisz o tym wstrętnym Bobie! Ty jemu także bardzo, ale to bardzo się podobasz! Myślisz, że nie zauważyłem?!
Twarz dziewczyny znowu okryła się krwistym rumieńcem.
— Bob robił, co mógł, żeby mnie podtrzymać na duchu. Najpierw… mniejsza z tym, co było najpierw. Ale kiedy dowiedział się, że ja… że ty… no, wiesz przecież!… To stale zapewniał mnie, że cię odnajdziemy. A następnie wykombinował ten aparat, który pomógł Truszkowi uwolnić wasze statki… Wiecie co — zmieniła pośpiesznie temat — ja także już pójdę. Powinniście odpoczywać…