Выбрать главу

- Zginął, kiedy miałem pięć lat! - wołał za nim Bulen. - O…żenił się z kobietą z Kandoru. Oboje zabili bandyci. Prawie ich nie pamiętam. Pamiętam tylko coś, co mi ojciec powiedział, a mianowicie, że któregoś dnia będziemy walczyć za Złotego Żurawia. To wszystko, co mi po nim zostało.

Lan nie potrafił się powstrzymać, żeby nie spojrzeć za siebie. Mandarb dalej szedł naprzód. W wyciągniętej ręce Bulen trzymał cienki pasek skóry: hadori, które nosili na głowach Malkierczycy, co zaprzysięgli walczyć z Cieniem.

- Nosiłbym hadori ojca - wołał dalej Bulen, coraz głośniej. - Lecz nie mam kogo spytać, czy mogę. Tak głosi tradycja, czyż nie? Ktoś musi dać ci prawo do przywdziania hadori. Cóż, ja będę walczył z Cieniem do końca moich dni. - Opuścił wzrok na trzymane w dłoni hadori, następnie uniósł go i krzyknął w głos: - Zawsze ciemność będzie mi wrogiem, al’Lanie Mandragoranie! Odbierzesz mi do tego prawo?

- Idź do Smoka Odrodzonego! - odkrzyknął Lan. - Albo do armii twojej królowej. Tam cię na pewno przyjmą.

- A ty? Chcesz przebyć całą drogę do Siedmiu Wież bez jedzenia.

- Coś zdobędę.

- Wybacz mi, mój panie, ale chyba nie masz pojęcia, jak wyglądają te ziemie w obecnych czasach. Ugór posuwa się coraz dalej na południe. Na niegdyś żyznych ziemiach nic dziś nie rośnie. Zwierzyna łowna prawie wyginęła.

Lan zawahał się. Ściągnął wodze Mandarba.

- W tych dawnych latach - wołał Bulen, ruszając naprzód i ciągnąc postronek jucznego konia - nie bardzo rozumiałem, kim jesteś, choć wiedziałem, że miałeś u nas kogoś drogiego i straciłeś go! Potem przez lata przeklinałem samego siebie, że nie służyłem ci lepiej. Przysiągłem sobie, że kiedyś stanę przy twoim boku. - Podszedł do Lana siedzącego nieruchomo w siodle. - Ponieważ nie mam ojca, muszę zapytać ciebie. Mogę założyć na głowę hadori i walczyć przy twoim boku, al’Lanie Mandragoranie? Mój królu?

Lan powoli wypuścił wstrzymywany oddech, uspokajając się. „Nynaeve, kiedy następnym razem cię zobaczę…”. - Ale wiedział, że już jej nie zobaczy. Próbował o tym nie myśleć. Złożył przysięgę. Aes Sedai potrafiły się wykręcić z najbardziej jasnych obietnic, lecz czyż dawało mu to takie samo prawo? Nie. Mężczyzna był tyle wart, ile jego honor. Nie odeśle Bulena.

- Pojedziemy incognito - oznajmił. - Nie wzniesiemy sztandaru Złotego Żurawia. Nie zdradzisz nikomu, kim jestem.

- Tak, mój panie - zgodził się Bulen.

- W takim razie godnie noś to hadori - powiedział Lan. - Tak niewielu z nas trwa przy dawnych obyczajach. Poza tym, tak, możesz się do mnie przyłączyć.

Lan pchnął Mandarba naprzód, Bulen poszedł za nim pieszo. A jeden zmienił się w dwóch.

Perrin uderzył młotem w rozgrzaną do czerwoności sztabę żelaza. Iskry poleciały w górę chmarą świecących robaczków. Po jego twarzy spływały krople potu.

Ludzie zazwyczaj twierdzili, że łoskot uderzeń metalu o metal ich drażni. Perrin odbierał go zupełnie inaczej. Dla niego był to dźwięk uspokajający. Uniósł młot i uderzył ponownie.

Iskry. Latające odpryski światła, które odbijały się od jego skórzanej kamizelki i fartucha. Z każdym uderzeniem ściany pomieszczenia - wykonane z mocnego drewna skórzanego drzewa - rozmywały się nieznacznie, jakby ich istnienie wtórowało spotkaniom metalu z metalem. Perrin śnił, ale nie był to wilczy sen. Wiedział o tym z całą pewnością, choć nie miał pojęcia skąd.

Okna pomieszczenia były ciemne, jedyne światło dawał ogień płonący głęboką czerwienią po jego prawej ręce. W rozżarzonych węglach grzały się sztaby żelaza, czekając na wykucie. Perrin znowu uderzył młotem.

Tak wyglądał spokój. Tak wyglądał dom.

Zajmował się czymś ważnym. Bardzo ważnym. Czymś, co stanowiło część większej całości. Pierwszym krokiem do stworzenia czegoś było zrozumienie, z jakich powinno składać się części. Perrin nauczył się tego od pana Luhhana pierwszego dnia spędzonego w kuźni. Nie da się zrobić łopaty, nie wiedząc, jak stylisko ma pasować do metalu. Nie da się zrobić zawiasu, nie wiedząc, jak jego dwa skrzydła mają się poruszać na bolcu. Nie da się nawet gwoździa zrobić, nie znając jego części: łepek, trzonek, czubek.

„Zrozum, z czego się to składa, Perrin”.

W kącie pomieszczenia leżał wilk. Wielki, posiwiały, umaszczony barwą bladoszarego rzecznego kamienia, pobliźniony życiem spędzonym na walkach i polowaniach. Łeb wilka spoczywał na jego przednich łapach, przyglądał się Perrinowi. W widoku tym Perrin nie znalazł nic osobliwego. Wilk w kącie - całkiem naturalne. Dlaczego nie miałoby go tu być. Przecież to Skoczek.

Perrin pracował, pławiąc się we wszechogarniającym żarze paleniska kuźni, strumieniach potu ściekających po ramionach, zapachu ognia. Kształtował żelazną sztabę, uderzając miarowo - jedno uderzenie na każde dwa uderzenia serca. Metal nie stygł, cały czas zachowując kowalną czerwonożółtą barwę.

„Co ja robię?” - Wziął w szczypce kawałek żarzącego się żelaza. „Bij, bij, bij” - przekazał mu Skoczek za pomocą obrazów i woni. Jak szczeniak skaczący za motylami”.

Skoczek nie rozumiał, po co nadawać metalowi inny kształt, niż ma, i śmieszyło go, że ludzie zajmują się takimi rzeczami. Dla wilka każda rzecz była tym, czym była. Po co zadawać sobie tyle trudu, żeby zmieniać ją w coś innego?

Perrin odłożył sztabę żelaza na bok. Natychmiast ostygła, a jej barwa przeszła od żółci do pomarańczy, a potem szkarłatu, żeby wreszcie stać się szarą czernią. Perrinowi udało się wykuć z niej niekształtną bryłę, rozmiarów może dwóch pięści złożonych razem. Pan Luhhan oburzyłby się na taką nędzną robotę. Lecz zanim mistrz wróci, Perrin musi się przynajmniej zorientować, co właściwie robi.

Nie. Coś tu jest nie tak. I wtedy pejzaż snu zadrżał, a ściany stały się mgliste.

„Nie jestem czeladnikiem”. - Perrin podniósł do czoła dłoń w grubej rękawicy. „Nie mieszkam już w Dwu Rzekach. Jestem mężczyzną, żonatym mężczyzną”.

Schwycił szczypcami bryłę nieukształtowanego żelaza, cisnął na kowadło. Powróciła do życia, rozsiewając wokół tchnienie żaru. „Wciąż wszystko jest nie tak”. - Perrin z całą siłą opuścił młot. „Powinno być wszystko lepiej. A nie jest. Jakimś sposobem wydaje się, że jest gorzej”.

Uderzał miarowo. Nienawidził tych plotek, które na jego temat rozsiewali ludzie w obozie. Był chory, a Berelain się nim opiekowała. I tyle. Jednak szepty wciąż krążyły.

Uderzał młotem raz za razem. Iskry tryskały w powietrze niczym bryzgi wody, zbyt wiele, aby mogły pochodzić z pojedynczej sztaby żelaza. Wreszcie uderzył po raz ostatni, a potem zastygł, ciężko dysząc.

Bryła żelaza była taka sama jak przedtem. Perrin warknął i chwycił za szczypce; odłożył bryłę na bok, z ognia wziął świeżą sztabę. Musiał skończyć ten fragment. To było nadzwyczaj ważne. Ale co właściwie robił?

Zaczął kuć.

„Muszę spędzać więcej czasu z Faile, żeby coś zrozumieć, żeby zniknęło to zażenowanie, które odczuwamy w swoim pobliżu. Ale nie mam czasu!”. Ci oślepieni Światłością głupcy, którzy go otaczali, nie potrafili sami o siebie zadbać. Nikt w Dwu Rzekach nigdy wcześniej nie potrzebował żadnego pana.

Pracował czas jakiś, potem podniósł z kowadła drugą sztabę żelaza. Ostygła, zmieniając się w nieszczęsną płaską listwę długą jak jego przedramię. Kolejna zmarnowana robota. Odłożył ją na bok.

Jeżeli czujesz się nieszczęśliwy - przekazał mu Skoczek - weź swoją panią i wyjedźcie. Jeżeli nie chcesz przewodzić stadu, znajdzie się ktoś inny”. - Przesłanie wilka pojawiło się w jego umyśle jako seria obrazów: wilk biegnie przez otwarte pola, źdźbła zboża muskają jego pysk. Otwarte niebo, chłodny wietrzyk, grające emocje i żądza przygód. Wonie niedawno spadłego deszczu, dzikich łąk.