Выбрать главу

- Co się stało?

Wciągnęła głęboki oddech, chcąc odpowiedzieć, ale w tym samym momencie jej uwagę przyciągnęło coś innego - pojawiła się Egwene. Pogrążona w rozmowie z Silvianą szła ku drzwiom Komnaty. Jak zwykle ponury Gawyn Trakand trzymał się za nią niczym odległy cień. Nieuznany oficjalnie przez Egwene, bez więzi zobowiązań, która uczyniłaby zeń jej Strażnika, ale nikt też nie relegował go z Wieży. Od triumfalnego przybycia Egwene do Wieży spędzał noc pod drzwiami jej apartamentów, mimo iż ewidentnie ją to gniewało.

Gdy Amyrlin dotarła pod drzwi Komnaty, siostry rozstąpiły się, jedne z niechęcią, inne z szacunkiem. Oto była siostra, która rzuciła Wieżę na kolana, bez pomocy z zewnątrz, bita codziennie, pojona takimi dawkami widłokorzenia, że ledwie Mocą była w stanie zapalić świeczkę. Taka młoda. Lecz z drugiej strony, cóż wiek znaczył wśród Aes Sedai?

- Zawsze mi się wydawało, że będę tam stała obok niej - wyznała Siuan cicho, tak że tylko Bryne mógł ją usłyszeć. - Że przede mną stanie i mnie pozwoli się poprowadzić. Kiedyś to ja zasiadałam na tym tronie.

Uścisk dłoni Bryne’a na jej ramieniu stał się mocniejszy.

- Siuan, ja…

- Och, przestań - warknęła, unosząc wzrok. - Niczego nie żałuję.

Zmarszczył brwi.

- Lepiej, że tak wyszło - ciągnęła dalej Siuan, choć to wyznanie sprawiało, że w środku aż się skręcała. - Choć dobrego słowa nie można powiedzieć na temat Elaidy. Mimo że okazała się idiotką i tyranem, to ostatecznie jednak słusznie się stało, że obaliła moją władzę, ponieważ dzięki temu mamy Egwene. A ona sobie poradzi lepiej, niż ja byłabym w stanie. Trudno mi się z tym pogodzić… Zasiadając na Tronie Amyrlin, radziłam sobie nieźle, lecz tego bym nie potrafiła. Zbudować przywództwa opartego na charakterze, a nie na sile, zjednoczyć zamiast dzielić. Dlatego też jestem zadowolona, że to on stanie przed Egwene.

Bryne uśmiechnął się i delikatnie uścisnął jej ramię.

- Co? - zapytała.

- Jestem z ciebie dumny.

Spojrzała na niego i przewróciła oczami.

- Ba. Kiedyś mnie wreszcie zemdli od tego twojego sentymentalizmu.

- Mnie nie oszukasz, Siuan Sanche. Widzę na przestrzał twoje dobre serduszko.

- Jesteś skończonym błaznem.

- Mniejsza. Dotarliśmy tutaj dzięki tobie, Siuan. Niezależnie od tego, jak wysoko wdrapie się ta dziewczyna, będzie szła po stopniach wyrzeźbionych przez ciebie.

- Tak, rzeźbiłam, rzeźbiłam, a potem oddałam dłuto Elaidzie. - Siuan zerknęła w stronę drzwi Komnaty, w których wciąż stała Egwene. Młoda Amyrlin uniosła wzrok i odpowiedziała spojrzeniem. Potem lekko skłoniła głowę. Może nawet z odrobiną szacunku.

- Teraz potrzebujemy właśnie jej - kontynuował Bryne. - Ale wtedy potrzebowaliśmy kogoś takiego jak ty. Poradziłaś sobie znakomicie, Siuan. Ona o tym wie i cała Wieża o tym wie.

Te słowa były muzyką dla jej uszu.

- Cóż. Może go widziałeś, wchodząc tutaj?

- Tak - odrzekł Bryne. - Stoi na dole, pod strażą co najmniej setki Strażników i dwudziestu sześciu sióstr… czyli dwóch pełnych kręgów. Bez wątpienia oddzieliły go tarczą od Źródła, niemniej wyglądały, jakby znajdowały się na skraju paniki. Nikt nie ośmielił się go ani związać, ani nawet tknąć.

- Póki jest oddzielony tarczą, nie ma to większego znaczenia. Co zobaczyłeś na jego twarzy? Lęk? Arogancję? Gniew?

- Nic z tych rzeczy.

- Dobra, wobec tego jak wyglądał?

- Szczerze, Siuan? Wyglądał jak Aes Sedai.

Siuan zaparło dech ze zdumienia. Znowu się z nią droczył? Nie, twarz generała była całkowicie poważna. Ale co miały znaczyć jego słowa?

Egwene weszła do Komnaty. Po chwili wybiegły z niej dwie nowicjuszki w bieli, a za nimi dwaj żołnierze Chubaina. Egwene posłała po Smoka. Bryne stał za Siuan w korytarzu, jego dłoń spoczywała na jej ramieniu. Siuan ze wszystkich sił starała się zachować spokój.

Chwile napięcia dłużyły się, wreszcie w głębi korytarza Siuan dostrzegła poruszenie. Postacie stojących wokół niej sióstr spowiła poświata saidara, ona sama stłumiła odruch objęcia Źródła - byłoby to zbyt dobitnym pokazem lękliwości.

Wkrótce pojawili się tamci: Strażnicy otaczali wysoką postać w znoszonym brązowym płaszczu, dwadzieścia sześć Aes Sedai podążało za nimi w ślad. Mężczyzna zdawał się jarzyć przed jej oczyma, Dysponowała Talentem pozwalającym widzieć naturę ta’veren, a al’Thor był jednym z najpotężniejszych w historii świata. Zmrużyła oczy, próbując za aurą dostrzec samego Smoka.

Wszystko wskazywało na to, że od ich ostatniego spotkania chłopiec stał się mężczyzną. Z oblicza zniknęły resztki miękkich młodzieńczych rysów, zastąpił je twardy, męski grymas. Przestał się garbić, co jest charakterystyczne dla młodych mężczyzn - zwłaszcza wysokich. Teraz niósł głowę wysoko, jak mężczyźnie przystało, roztaczając wokół siebie władczą atmosferę. Gdy Siuan zasiadała na Tronie Amyrlin, przed jej oblicze doprowadzono niejednego fałszywego Smoka. Dziwne, jak natrętne były te wspomnienia, każąc jej widzieć w nim…

Zamarła, gdy ich spojrzenia się spotkały. W jego oczach ujrzała coś, co wymykało się jakimkolwiek jednoznacznym określeniom, coś jakby ciężar, jakby wiek… Jakby kryjący się za nimi mężczyzna patrzył na świat w świetle tysiąca żywotów skondensowanych w jeden. Faktycznie jego twarz mogłaby należeć do Aes Sedai. A przynajmniej te oczy, po których nie znać było upływu lat.

Smok Odrodzony uniósł do góry prawą dłoń - lewą trzymał założoną za plecy - i zatrzymał swoją eskortę.

- Proszę, pozwólcie - zwrócił się do otaczających go Strażników i wyszedł przed ich szereg.

Tamci, najwyraźniej zaszokowani, zamarli bez ruchu, jakby cichy głos Smoka zabrzmiał rozkazem. A przecież powinni wiedzieć lepiej. Al’Thor podszedł do Siuan; ta sprężyła się w sobie. Był nieuzbrojony i oddzielony tarczą od Źródła. Nic mógł jej zrobić nic złego. A jednak Bryne jednym płynnym ruchem wsunął się na miejsce obok niej, jego dłoń spoczęła na rękojeści miecza.

- Spokojnie, Garecie Bryne - rzekł al’Thor. - Nie zrobię jej nic złego. Wnoszę, że pozwoliłeś jej nałożyć sobie więź zobowiązań. Ciekawe. Elayne zapewne wolałaby o tym wiedzieć. Witaj, Siuan Sanche. Zmieniłaś się od ostatniego razu.

- Wszyscy się zmieniamy w myśl obrotów Koła.

- Typowa odpowiedź Aes Sedai. - Al’Thor uśmiechnął się. Łagodnym, swobodnym uśmiechem. To ją zaskoczyło. - Zastanawiam się, czy kiedykolwiek zdołamy do tego przywyknąć. Onegdaj przyjęłaś strzałę dla mnie przeznaczoną. Nie pamiętam, czy już ci za to podziękowałem?

- Z tego, co ja pamiętam, nie było to moim zamiarem - ucięła.

- Niemniej jestem ci wdzięczny. - Zerknął w stronę drzwi do Komnaty Wieży. - Jaką ona jest Amyrlin?

„Czemu mnie o to pyta?”. Nie mógł wiedzieć o szczególnych stosunkach łączących Siuan i Egwene.

- Jest niesamowita - odparła na głos. - Jedna z największych, jakie mieliśmy, mimo iż na Tronie Zasiada od niedawna.

Uśmiechnął się ponownie.

- Każda inna odpowiedź byłaby dla mnie rozczarowaniem. Dziwne, ale wydaje mi się, że spotkanie z nią przyniesie mi ból, choć jeszcze przed chwilą sądziłem, iż ta rana jest już na dobre zagojona. Zapewne jest to tylko wspomnienie po bólu.

Światłości, jakże ten człowiek różnił się od tego, czego po nim można było oczekiwać! Każdy mężczyzna zdolny do przenoszenia, straciłby animusz w Białej Wieży, Smok Odrodzony czy nie. A on wydawał się całkowicie rozluźniony.

Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale urwała na widok przeciskającej się przez otaczający tłumek Aes Sedai. Tiana?

Kobieta wyciągnęła coś z rękawa i podała to Randowi niczym dar. Niewielki list, zapieczętowany czerwonym lakiem.