Выбрать главу

- To dla ciebie - oznajmiła. W jej głosie słychać było napięcie, jej palce drżały, choć tak nieznacznie, że trudno to było zauważyć. Siuan jednak nauczyła się przez długie lata wychwytywać u Aes Sedai tego rodzaju drobne oznaki emocji.

Al’Thor uniósł pytająco brew, lecz po chwili wyciągnął dłoń po list.

- Co to?

- Obiecałam, że dostarczę ci go do rąk własnych - wyjaśniła Tiana. - Nie zgodziłabym się, gdybym choć przez moment podejrzewała, że trafisz… to znaczy… - Zająknęła się i urwała. Potem bez słowa wtopiła się w otaczający ją tłum sióstr.

Al’Thor wsunął list do kieszeni, nie otwierając. Potem wziął głęboki oddech i ruszył ku drzwiom, nie zwracając uwagi na Strażników. Pospieszyli za nim, a na ich twarzach zastygł wyraz lekkiego osłupienia, wciąż jednak żaden nie wykonał najmniejszego ruchu żeby stanąć między nim a Komnatą Wieży.

Gdy Rand wszedł do Komnaty, sam, bez ochrony, Egwene poczuła, jak włosy jeżą się jej na głowie. Za jego plecami tłoczyły się Aes Sedai, próbując sprawiać wrażenie, że bynajmniej się nie gapią. Silviana zerknęła na Egwene. W jej wzroku wyraźnie widoczne było pytanie: czy zapieczętować to posiedzenie Komnaty?

„Nie” - pomyślała. „Muszą widzieć, jak staje przede mną. Ale, Światłości, czuję się tak rozpaczliwie niegotowa”.

Nic jednak nie można było z tym zrobić. Wzięła się w garść, w głowie przebiegły słowa, które powtarzała sobie od rana. To nie jest Rand al’Thor, przyjaciel z dzieciństwa, chłopak, którego miała pewnego dnia poślubić. To nie jest Rand al’Thor, w którego towarzystwie mogła zachowywać się swobodnie, ponieważ nadmierna swoboda podczas tego spotkania groziła ewentualnym końcem świata.

Nie. Ten mężczyzna był Smokiem Odrodzonym. Najgroźniejszym człowiekiem, jaki kiedykolwiek stąpał po tej ziemi. Wysoki, znacznie bardziej pewny siebie, niż go zapamiętała. Prosto odziany.

Ruszył do miejsca pośrodku Komnaty. Przydzieleni mu do ochrony Strażnicy zostali na zewnątrz. Stanął na Płomieniu namalowanym na płytkach posadzki, wokół niego zastygły w swych fotelach Zasiadające Komnaty.

- Egwene - zaczął, a jego głos echem poniósł się po wnętrzu. Skinął jej głową, niby na znak szacunku. - Jak widzę, wywiązałaś się ze swej roli. Stuła Amyrlin pasuje ci znakomicie.

Wieści, jakie ostatnimi czasy otrzymywała na temat Randa, raczej nie wskazywały na tak bezmierny spokój, jakim odeń tchnęło. Lecz być może był to spokój przestępcy, który w końcu postanowił oddać się w ręce sprawiedliwości.

Zdziwiła ją ta myśl. Naprawdę kogoś takiego w nim widziała? Przestępcę? Bez wątpienia popełniał czyny, które zasługiwały na miano zbrodni, niszczył, podbijał. Ostatnie dłuższe chwile razem spędzili, podróżując po Pustkowiu Aiel. W trakcie tych kilku miesięcy zmężniał i tę cechę wciąż było po nim znać. Ale było w nim jeszcze coś. Coś znacznie głębiej ukrytego.

- Co się z tobą działo? - wyrwało się jej mimo woli, a równocześnie pochyliła się w jego stronę.

- Zostałem złamany - odparł Rand. Dłonie wciąż trzymał splecione za plecami. - A potem, ku mojemu zdumieniu, zostałem stworzony na nowo. Myślę, że ledwo wywinąłem się z jego łap, Egwene. W sumie to Cadsuane pierwsza podpowiedziała mi, co mam robić, aczkolwiek zrobiła to zapewne przypadkiem. Mimo to będę chyba musiał odwołać decyzję o jej banicji, jak mniemam.

Mówił też inaczej. Dobierał słów wyszukanych, ich ton był nie do rozpoznania. U każdego innego człowieka wzięłaby je za oznakę wykształcenia i pochodzenia. Lecz przecież wiedziała znakomicie, iż Rand niczym takim nie mógł się poszczycić. Czyżby znalazł sobie tak świetnych nauczycieli?

- Czemuż stajesz przed Tronem Amyrlin? - zapytała. - Czy przyszedłeś z suplikacją, czy może chcesz oddać się pod opiekę Białej Wieży?

Przyglądał się jej dłuższą chwilę, ręce wciąż trzymając za plecami. Do Komnaty wchodziło powoli trzynaście sióstr otoczonych poświatą saidara - one utrzymywały otaczającą go tarczę.

Rand zdawał się o to nie dbać. Rozglądał się wokół, przyglądając kolejnym Zasiadającym Komnaty. Jego spojrzenie zatrzymało się na dłuższą chwilę na fotelach Czerwonych, z których dwa były puste. Pevara i Javindhra jeszcze nie wróciły ze swej tajemnej misji. Obecna była tylko Barasine - nowo wybrana zastępczyni Duhary. Trzeba było jej oddać choć tyle, że ze spokojem wytrzymała spojrzenie Randa.

- Jeszcze niedawno nienawidziłem was z całego serca - oznajmił Rand, spoglądając na powrót na Egwene. - Przez ostatnich kilka miesięcy targały mną najrozmaitsze emocje. W końcu zrozumiałem, że od czasu, gdy Moiraine pojawiła się w Dwu Rzekach, robiłem wszystko, aby wymknąć się rzekomym wnykom, które zastawiały na mnie Aes Sedai. Pozwalając tymczasem, żeby oplątała mnie inna pajęczyna, znacznie zresztą groźniejsza, z której istnienia nie zdawałem sobie sprawy. W końcu pojąłem, że to obłęd. Że boję się porozmawiać z tobą, gdyż w jednej chwili ulegnę twojej władzy. Nie było to pragnienie wolności, lecz ucieczka przed śmiesznością. Strach, że zasługi za wszystko, co osiągnąłem, zostaną przypisane wam, nie mnie. - Zawahał się. - A przecież powinienem tylko być wdzięczny za tyle dogodnych grzbietów, na które mógłbym zrzucić winy za swe zbrodnie.

Egwene zmarszczyła brwi. Smok Odrodzony przybył do Wieży, żeby wdawać się w próżne dyskusje filozoficzne? Być może faktycznie oszalał.

- Rand - wtrąciła, zmieniając ton głosu. - Chciałabym, abyś porozmawiał z siostrami, a one już ustalą, czy… wszystko z tobą w porządku. Proszę, zrozum, nie mam na myśli nic złego.

Kiedy zorientują się w stanie jego umysłu, będą mogły postanowić, co z nim zrobić. Smok Odrodzony musiał działać podle własnej woli, gdyż inaczej nie byłby w stanie wypełnić czynów przewidzianych przez proroctwa, niemniej, mając go w swej mocy, jak mogły go znowu wypuścić na świat?

Rand uśmiechnął się.

- Och, rozumiem, znakomicie rozumiem, Egwene. I z przykrością muszę stwierdzić, że nie zgadzam się, ponieważ zbyt wiele mam jeszcze do zrobienia. Ludzie przeze mnie głodują, inni żyją w strachu, który jest konsekwencją tego, co im wyrządziłem. Przyjaciel jedzie na śmierć, całkiem sam. Tyle do zrobienia, a tak mało czasu.

- Rand - upierała się Egwene. - Musimy mieć pewność.

Pokiwał głową, jakby się zgadzał.

- Tego najbardziej będę żałował. Nie po to wdrapywałem się na szczyty władzy, które osiągnęłaś własnym wysiłkiem, żeby się teraz z tobą kłócić. Ale widocznie nie można inaczej. Musisz wiedzieć, com zaplanował, żeby podjąć odpowiednie przygotowania. Ostatnim razem, kiedy próbowałem zapieczętować Sztolnię, pozbawiono mnie kobiecej pomocy. Katastrofa, która potem nastąpiła, była po części skutkiem właśnie tego, choć z drugiej strony niewykluczone, że jak najbardziej słusznie odmówiły one wtedy współpracy. Cóż, winą zapewne należy po równo obciążyć obie strony, ja wiem tyle, że następnym razem nie popełnię tego samego błędu. A wierzę z całą mocą, że do zamknięcia Sztolni potrzebne są i saidin, i saidar. Choć jeszcze nie wiem, jak ich użyć.

Egwene pochyliła się jeszcze głębiej ku niemu, badawczo wpatrując w jego oczy. Nie widziała w nich nawet śladu rzekomego szaleństwa. Znała te oczy. To był Rand.

„Światłości” - pomyślała. „Mylę się. Nie potrafię w nim widzieć jedynie Smoka Odrodzonego. Przecież nie bez powodu jestem tu, gdzie jestem. Nie bez powodu i on tu jest. Muszę dostrzegać w nim przede wszystkim Randa. Ponieważ Randowi mogę zaufać, a Smoka Odrodzonego mogłabym się tylko obawiać”.

- Kim jesteś, którym z nich? - wyszeptała bezwiednie.

Usłyszał.

- Jednym i drugim, Egwene. Pamiętam wszystko. Całe życie Lewsa Therina, każdy jego rozpaczliwy dzień. Widzę je niczym we śnie, ale nadzwyczaj wyraźnym śnie. Własnym śnie. To część mnie samego.