Od Skoczka powiało niezadowoleniem. Nie lubił tego czegoś, co nazywał ludzkim dążeniem do sprawowania kontroli nad wszystkim.
„Przybywaj” - wysłał przesłanie Skoczek, powstając wśród traw. „Przybywaj polować”.
- Ja…
„Przybywaj się uczyć” - wysłał Skoczek, wyraźnie zniecierpliwiony. „Zbliża się Ostatnie Polowanie”.
Przesłania od Skoczka zawierały obraz młodego szczeniaka, który po raz pierwszy dopada i zabija swoją ofiarę. To i lęk o przyszłość - normalnie niewilczy atrybut. Ostatnie Polowanie przynosiło zmianę.
Perrin zawahał się. Podczas poprzedniej wizyty w wilczym śnie zażądał od Skoczka, by ten go nauczył, jak się przejmuje władzę nad miejscem. Bardzo niestosowne w przypadku młodego wilka - rodzaj wyzwania rzuconego starszeństwu - ale reakcja była. Skoczek przybył go uczyć, ale on miał to robić tak, jak robi to wilk.
- Przepraszam - powiedział Perrin. - Będę z wami polował, ale nie wolno mi zatracić siebie.
„To, co ty myślisz” -wysłał Skoczek, wyraźnie niezadowolony. Jak ty możesz myśleć takimi obrazami, w których nie ma nic?”. I zaraz potem pojawiły się wizje pustki - pustego nieba, nory, w której nikogo nie było, jałowej ziemi. Jesteś Młodym Bykiem. Zawsze będziesz Młodym Bykiem. Jak możesz zatracić Młodego Byka? Spójrz w dół, a zobaczysz jego łapy. Ugryź, jego kły zabiją. Tego się nie traci”.
- Ja odwołuję się do człowieczeństwa.
„Te same puste słowa, bez końca” - odpowiedział mu Skoczek.
Perrin zrobił głęboki wdech, wsysając i wypuszczając zbyt wilgotne powietrze.
- Jak sobie chcesz - odparował i w jego dłoniach pojawił się młotek i nóż. - Chodźmy.
„Polujesz na zwierzynę za pomocą swoich kopyt?”. Obraz byka, który zapomniał o swoich rogach, tylko usiłuje wskoczyć na grzbiet jelenia i wdeptać go w ziemię.
- Masz rację. - W dłoni Perrina pojawił się znienacka długi łuk z Dwu Rzek. Nie był tak dobry w strzelaniu jak Jondyn Barran albo Rand, ale radził sobie ze swoim łukiem.
Skoczek posłał byka przeciwko jeleniowi. Perrin warknął, wysyłając w odpowiedzi przesłanie z wilczymi pazurami, którymi atakował jelenia z dystansu, ale ta wizja chyba tylko jeszcze bardziej rozbawiła Skoczka. Sam Perrin, mimo iż poirytowany, musiał przyznać, że to dość zabawny obraz.
Skoczek rozesłał ten obraz do innych wilków, sprawiając, że zawyły z rozbawieniem, aczkolwiek większość chyba wolałaby, aby byk skakał po grzbiecie jelenia. Perrin znowu zawarczał i ruszył w pościg za Skoczkiem w stronę odległego lasu, gdzie czekały pozostałe wilki.
Kiedy tak biegł, trawy zdawały się coraz to gęstsze. Spowalniały jego bieg, niczym splątane leśne poszycie. Skoczek niebawem go wyprzedził.
„Biegnij, Młody Byku!”.
„Staram się” - odpowiedział mu Perrin.
„Nie tak jak przedtem!”.
Perrin wciąż przedzierał się przez trawy. To dziwne miejsce, ten cudowny świat, po którym biegały wilki, potrafił być odurzający. I niebezpieczny. Skoczek już dawniej przestrzegał go przed tym i to nie raz.
„Niebezpieczeństwa na jutro. Ignoruj je teraz” - powiedział mu Skoczek, coraz bardziej oddalony. „Zmartwienia są dla dwunożnych”.
„Nie mogę lekceważyć moich problemów!” - pomyślał w odpowiedzi Perrin.
„A jednak często to robisz” - odparł Skoczek.
Była w tym prawda - więcej prawdy, niż wilk o tym wiedział. Perrin wtargnął na jakąś polanę i zatrzymał się. Tu, na ziemi, leżały trzy metalowe przedmioty, które wykuł w swoim wcześniejszym śnie. Duża gruda wielkości dwóch pięści, spłaszczony pręt, cienki prostokąt. Prostokąt jarzył się żółtoczerwono, osmalając okalającą go trawę.
Metalowe bryły zniknęły w jednej chwili, aczkolwiek skwierczący prostokąt pozostawił po sobie wypalone miejsce. Perrin zadarł głowę, szukając wilków. Przed nim, na niebie nad drzewami, otworzyła się wielka dziura wypełniona czernią. Nie umiał określić, jak to daleko od niego, ale mimo że była oddalona, zdawała się dominować nad wszystkim, co znajdowało się w polu jego widzenia.
Stał tam Mat. Walczył sam z sobą. Kilkunastu różnych mężczyzn miało jego twarz, wszyscy ubrani w różne znakomite przyodziewki. Zrobił wymach włócznią, ale nie widział cienistej postaci podkradającej się do niego od tyłu, z zakrwawionym nożem w ręku.
- Mat! - krzyknął Perrin, ale wiedział, że to na nic. To, co widział, to był jakiś sen albo wizja przyszłości. Upłynęło już sporo czasu, odkąd po raz ostatni oglądał takie sceny. Prawie uwierzył, że przestaną go nawiedzać.
Odwrócił się i w tym momencie w niebie otworzyła się kolejna mroczna luka. Ujrzał owce, biegnące stadnie w stronę lasu. Ścigały je wilki, a w lesie czekała jakaś straszliwa, niewidzialna bestia. Był tam, w tym śnie, czuł wszystko zmysłami. Tylko kogo on ścigał i dlaczego? Coś było jakby nie tak z tymi wilkami.
Trzecia mroczna czeluść, z boku. Faile, Grady, Elyas, Gaul… wszyscy szli w stronę urwiska, a za nimi tysiące innych.
Wizja zamknęła się. Skoczek znienacka dał susa w tył, lądując obok Perrina, zatrzymując się z poślizgiem. Nie mógł był widzieć tamtych czarnych dziur; ani razu nie objawiły się przed jego ślepiami. Przyjrzał się za to z pogardą wypalonemu miejscu i przesłał obraz Perrina, niechlujnego Perrina, ze zmętniałym spojrzeniem, z nieprzystrzyżonymi włosami i brodą, w złachmanionym odzieniu. Perrin przypomniał sobie tamten epizod; to było na samym początku niewoli Faile.
Naprawdę wyglądał tak źle? Światłości, sprawiał wrażenie oberwańca. Niemalże jakiegoś żebraka. Czy raczej przypominał… Noama?
- Przestań mieszać mi w głowie! - zaprotestował Perrin. - Taki się stałem, bo zależało mi na znalezieniu Faile, nie dlatego, że uległem wilkom!
„Najmłodsze szczeniaki zawsze obwiniają starszych ze stada”. Skoczek znowu szarżował przez trawy.
Co to oznaczało? Zapachy i obrazy mąciły mu w głowie. Warcząc, pognał przed siebie, pozostawiając za sobą polanę i ponownie wskakując między trawy. Źdźbła znowu stawiały mu opór. To przypominało walkę z prądem. Skoczek pomknął do przodu.
- Zaczekaj na mnie, ażebyś sczezł! - wrzasnął Perrin.
Jeśli się czeka, to się traci zdobycz.
„Biegnij, Młody Byku!”.
Perrin zazgrzytał zębami. Skoczek zamienił się już w daleką plamkę, prawie dobiegał do drzew. Perrin pragnął się zastanowić nad tymi wizjami, ale nie było czasu. Wiedział, że jeśli zgubi Skoczka, to już go więcej nie zobaczy tej nocy. „I dobrze” - pomyślał z rezygnacją.
Ziemia kolebała się dookoła niego, trawy pędziły jedną zamazaną plamą. Było tak, jakby jednym krokiem pokonał przestrzeń stu kroków. Dał kolejny, znów gnając w przód. Pozostawił za sobą rozmazaną, bladą plamę.
Trawy rozdzielały się przed nim. Wiatr wiał mu w twarz. Tamten pierwotny wilk w jego wnętrzu ocknął się. Perrin dotarł do drzew i zwolnił. Teraz każdy krok równał się skokowi na jakieś dziesięć stóp. Pozostałe wilki były tam, uformowały się i podniecone zaczęły biec razem z nim.
„Dwie stopy, Młody Byku?” - spytała Tancerka Dębów. Była młodą wilczycą, jasno umaszczoną, niemalże na biało, z ciemnymi pasmami na prawym boku.
Nie odpowiedział, ale udzielił sobie pozwolenia na ten bieg razem z nimi między drzewami. To, co przedtem wyglądało jak niewielki zagajnik, stało się rozległym lasem. Perrin przemieszczał się między pniami i paprociami, ledwie czując pod stopami ziemię.
W taki sposób należało biec. Z energią. Pokonywał susami powalone kłody, jego skoki wynosiły go tak wysoko, że włosami ocierał się o konary. Lądował gładko. Las należał do niego. Należał do niego i on to rozumiał.
Jego troski zaczęły się ulatniać. Akceptował teraz stan rzeczy taki, jaki był, już bez lęku o to, jaki może się stać. Te wilki były jego braćmi i siostrami. Biegnące wilki w prawdziwym świecie prezentowały się jako arcydzieła równowagi i kontroli. Tutaj - gdzie zasady rządzące naturą uginały się od ich woli - były czymś o wiele lepszym. Wilki uskakiwały na boki i odbijały się od pni drzew, nic ich nie trzymało przy ziemi. Niektóre autentycznie dopadały do konarów, szybowały z gałęzi na gałąź.