Выбрать главу

Wszystko było takie radosne. Czy kiedykolwiek czuł w sobie tyle życia? Że z jednej strony jest tylko cząstką otaczającego go świata, a jednocześnie jego władcą? Szorstkie, królewskie skórzane drzewa rosły na przemian z cisami i gdzieniegdzie ozdobnymi krzewami lindery w pełnym rozkwicie. Wybił się w powietrze, kiedy mijał taki krzew, i podmuch jego lotu przez powietrze strącił burzę purpurowego kwiecia z gałęzi. Tamci mknęli obok niego wirującą plamą, pochwyceni w te same prądy, otulając go swym słodkim zapachem.

Wilki zaczęły wyć. Ludzie nie odróżniali jednego wycia od drugiego. Dla Perrina każdy głos był odrębny. Słyszał wycie zadowolenia, zachętę do polowania.

„Zaczekaj. Tego się właśnie obawiałem! Nie mogę dać się uwięzić w pułapce. Jestem człowiekiem, nie wilkiem”.

W tym jednak momencie pochwycił woń jelenia. Potężnego zwierzęcia, wartościowej zdobyczy. Ten jeleń dopiero co szedł tą drogą. Perrin próbował się pohamować, ale pragnienie okazało się przemożne. Pognał szlakiem wyznaczonym przez zapach. Wilki, w tym Skoczek, nie wyprzedziły go. Biegły z nim, wionąc zapachem zadowolenia, pozwalając mu gnać na ich czele.

Był zwiastunem, sednem, szpicą ataku. Za nim rozlegał się ryk polowania. Wyglądało to tak, jakby wiódł za sobą łoskoczące fale oceanu. I hamował je jednocześnie.

„Nie powinienem ich spowalniać” - pomyślał.

I wtedy padł na czworaki, odrzuciwszy swój łuk na bok, zapominając o nim; jego ręce i nogi stały się łapami. Ci za nim znowu zawyli, wychwalając ten widok. Młody Byk naprawdę do nich dołączył.

Jeleń biegł w przedzie. Młody Byk wypatrzył go między drzewami. Zwierzę było olśniewająco białe, z porożem składającym się z co najmniej dwudziestu sześciu odnóg, zimowe futro już mu wyliniało. Był ogromny, większy od konia. Obrócił się, popatrzył czujnie na stado. Spojrzał Perrinowi w oczy i Perrin wyczuł woń jego strachu. A potem potężnym spięciem zadnich kończyn - zrywem napiętych mięśniami boków - jeleń zeskoczył ze szlaku.

Młody Byk zawył swoje wyzwanie, mknąc przez poszycie w pogoni za jeleniem. Wielkie, białe zwierzę gnało przed siebie, każdym skokiem biorąc odległość równą dwudziestu krokom. Ani nie zderzyło się z konarem, ani nie utraciło oparcia dla kopyt, mimo że leśne podłoże było porośnięte śliskim, zdradzieckim mchem.

Młody Byk ścigał go precyzyjnie, stawiając łapy tam, gdzie zaledwie kilka chwil wcześniej opadły kopyta, dopasowując każdy krok. Słyszał dyszenie jelenia, widział pot pieniący się na jego sierści, czuł woń jego strachu.

Ale nie. Młody Byk nie mógł zaakceptować tego pośledniejszego zwycięstwa, jakim byłoby zagonienie jego ofiary. Czuł smak krwi w gardle pompowanej co sił przez zdrowe serce. Wygra ze swoją ofiarą.

Zaczął różnicować susy, nie biegnąc już po tej samej ścieżce co jeleń. Musiał zabiec mu drogę, nie ścigać go! W zapachu jelenia pojawiło się więcej trwogi, co sprawiło, że Młody Byk gnał teraz jeszcze prędzej. Jeleń umknął w prawo i Młody Byk skoczył, uderzając w prosty pień drzewa wszystkimi czterema łapami i odbijając się pod kątem, by zmienić kierunek biegu. Ten manewr sprawił, że zyskał tyle, ile trwa jedno uderzenie serca.

Niebawem mknął o dystans jednego oddechu za jeleniem, każdy skok przybliżał go o kilka cali do jego kopyt. Zawył i jego bracia i siostry zawtórowali mu z tyłu. Stali się jednością w tym polowaniu. Ale Młody Wilk prowadził.

Jego wycie przeszło w warkot triumfu, kiedy jeleń znowu się odwrócił. Pojawiła się szansa! Młody Byk przeskoczył przez kłodę powalonego drzewa i uchwycił szczękami kark zwierzęcia. Poczuł smak potu, futra, ciepłej krwi zbierającej się wokół kłów. Pociągnął jelenia na ziemię całym swoim ciężarem. Kiedy się przetaczali, Młody Byk nie zwalniał uścisku, przyduszając do leśnego podłoża swoją ofiarę, której skóra już się pokryła koronką z czerwonej krwi.

Wilki zawyły zwycięsko, a on poluzował na chwilę, zamierzając przegryźć zwierzęciu szyję i zabić. Już nic innego nie istniało. Las zniknął. Wycie ucichło. Było tylko zabijanie. Słodycz zabijania.

Jakiś kształt spadł na niego z miażdżącym impetem, ciskając go w krzaki. Młody Byk potrząsnął głową, oszołomiony, i zawarczał. Powstrzymał go inny wilk. Skoczek! Dlaczego?

Jeleń poderwał się na nogi i znowu pomknął przez las. Młody Byk zawył z wściekłością, gotując się, by za nim pobiec. Skoczek znowu na niego naskoczył, rzucając się całym swoim ciężarem.

„Jeśli on tu umrze, to umrze ostatnią śmiercią” - wysłał przesłanie Skoczek. „To polowanie się skończyło, Młody Byku. Zapolujemy innym razem”.

Młody Byk omal nie odwrócił się, żeby zaatakować Skoczka. Ale nie. Próbował już tego kiedyś i to był błąd. Nie był wilkiem. Był…

Perrin leżał na ziemi, czując smak obcej krwi, oddychając głęboko, z twarzą ociekającą potem. Z wysiłkiem podźwignął się na kolana, potem usiadł, dysząc, otrząsając się z tamtego pięknego, zatrważającego polowania.

Wilki przysiadły, nic nie mówiąc. Skoczek leżał obok Perrina, ułożywszy swój posiwiały łeb na postarzałych łapach.

- Tego się właśnie boję - odezwał się w końcu Perrin.

„Nie, ty się tego nie boisz” - przesłał swoją myśl Skoczek.

- Ty mi mówisz, co ja czuję?

„Nie pachniesz strachem” - odpowiedział Skoczek.

Perrin położył się na plecach, wbijając wzrok w wiszące nad nim konary, miażdżąc pod sobą gałązki i liście. Serce wciąż mu łomotało po biegu.

- To w takim razie martwię się tym.

„Martwić się to nie to samo, co się bać” - stwierdził Skoczek w przesłaniu. „Po co mówić jedno, a czuć co innego? Martwię się, martwię, martwię. Tylko to robisz”.

- Nie. Ja również zabijam. Jeśli zamierzasz nauczyć mnie panowania nad wilczym snem, to czy tak to właśnie będzie wyglądało?

„Tak”.

Perrin spojrzał w bok. Krew jelenia zalała wyschniętą kłodę. Ciemna plama wsiąkała już w drewno. Uczenie się w ten sposób popchnie go na skraj stania się wilkiem.

Ale unikał tej kwestii zbyt długo. To wyglądało tak, jakby robił podkowy w kuźni, ale te najtrudniejsze i najbardziej wymagające sztuki pozostawiał nietknięte. Polegał na swoim zmyśle zapachu, szukając kontaktu z wilkami, kiedy ich potrzebował, ale poza tym ignorował je.

Nie da się stworzyć jakiejś rzeczy, jeśli się nie zrozumie, czym są jej poszczególne części. Nie będzie wiedział, jak sobie radzić z wilkiem w jego wnętrzu - albo jak go odrzucić - dopóki nie zrozumie wilczego snu.

- Bardzo dobrze - powiedział Perrin. - Niech tak będzie.

Galad przemierzał truchtem obozowisko na grzbiecie Chrobrego. W którąkolwiek stronę spojrzał, widział Synów, którzy rozstawiali namioty i wykopywali doły na ogniska, szykując się do nocnego spoczynku. Jego ludzie codziennie maszerowali niemalże do zmroku, a potem wstawali wcześnie następnego ranka. Im prędzej dotrą do Andoru, tym lepiej.

Tamte bagna przez Światłość przeklęte mieli już za sobą; teraz przemierzali otwarte równiny porośnięte trawą. Może byłoby szybciej, gdyby zboczyli na wschód i dotarli do jednego z wielkich traktów biegnących na północ, ale tak nie byłoby bezpiecznie. Za wszelką cenę należało się trzymać z dala od przemarszu armii Smoka Odrodzonego i Seanchanów. Światłość opromieniała Synów, ale niejeden waleczny bohater zginął pod Światłością. Bez groźby śmierci nie było męstwa, jednak Galad wolał, by Światłość go opromieniała wtedy, gdy jeszcze będzie nabierał oddechu.