Выбрать главу

Perrin sięgnął szczypcami w węgle po ostatnią sztabę żelaza. Lśniła chłodną, niebezpieczną żółcią.

- Nie mogę odejść. - Machnął w stronę wilka trzymaną w szczypcach sztabą. - Oznaczałoby to rezygnację z tego, co we mnie ludzkie, i ulegnięcie wilkowi. Oznaczałoby utratę samego siebie. Nie zrobię tego.

W powietrzu między nimi kołysała się prawie płynna stal. Skoczek przyglądał się jej poruszeniom, w wilczych oczach odbijały się żółte ogniki. Ten sen był naprawdę dziwny. Kiedyś normalne sny Perrina i wilcze sny były czymś całkiem różnym. Jak należało rozumieć fakt, że teraz się ze sobą zlały?

Perrin się bał. Udało mu się osiągnąć kruchy rozejm z wilkiem w sobie. Nadmierne zbliżenie się do wilków mogło być niebezpieczne, choć zagrożenie to było niczym, gdy szukał Faile. Wszystko gotów był dla niej zrobić. A w trakcie omalże nie oszalał i nawet próbował zabić Skoczka.

Nie panował nad sobą w takim stopniu, jak mu się wydawało. Wilk w jego wnętrzu mógł jeszcze objąć rządy.

Skoczek ziewnął, wywalając jęzor. Pachniał słodkim rozbawieniem.

- To nie jest śmieszne. - Odłożył ostatnią sztabę, nie uderzywszy w nią ani razu. Ostygła, przybierając kształt cienkiego prostokąta, coś jakby zaczątek zawiasu.

„Kłopoty nie są zabawne, Młody Byku” - zgodził się Skoczek. „Lecz ty wciąż wspinasz się i złazisz po tej samej ścianie. Chodź. Pobiegamy”.

Wilki żyły chwilą, choć pamiętały przeszłość i w dziwny sposób potrafiły wyczuwać przyszłość, żadną z nich jednak szczególnie się nie przejmowały. Zupełnie inaczej niż ludzie. Wilki gnały wolne, ścigając wiatry. Żeby do nich dołączyć, trzeba było odrzucić na bok ból, smutek i zmartwienia. Uwolnić się…

Ta wolność kosztowałaby Perrina zbyt wiele. Straciłby Faile, straciłby samego siebie. Nie chciał być wilkiem. Chciał być człowiekiem. - Czy jest jakiś sposób, żeby odwrócić to, co się ze mną stało? „Odwrócić?”. - Skoczek przekrzywił łeb. Wilki nie zawracały. - Czy nie mógłbym… - Perrin miał kłopoty z wyłożeniem całej sprawy umysłowi wilka. - Czy nie mógłbym odbiec tak daleko, aby mnie wilki nie słyszały?

Skoczek sprawiał wrażenie zmieszanego. Nie. „Zmieszany” to nie było słowo, które w pełni oddawało tchnące od niego pełne bólu przesłanie. Nic, woń gnijącego mięsa, wilki wyjące w agonii. Oderwanie nie było rzeczą, którą Skoczek byłby w stanie pojąć.

Perrinowi zakręciło się w głowie. Dlaczego przestał kuć? Musiał skończyć robotę. Pan Luhhan będzie zawiedziony! Te bryły żelaza były straszne. Trzeba będzie je gdzieś schować. Zrobić coś innego, pokazać, że potrafi. Że umie kuć. Bo przecież umie, prawda?

Z tyłu dobiegł go jakiś syk. Perrin odwrócił się i ze zdumieniem stwierdził, że w jednej z beczek służących do hartowania stali woda wrze.

„Oczywiście” - pomyślał. „Te pierwsze sztaby, które wykułem. Tu je wrzuciłem”.

Znienacka zaniepokojony, złapał szczypce i sięgnął nimi do kotłującej się wody. Para buchnęła mu w twarz. W końcu wygrzebał coś na dnie i uniósł do góry - kawałek rozgrzanego do białości metalu.

W jednej chwili żar zgasł. Kawałek metalu okazał się małą stalową figurką przedstawiającą wysokiego, szczupłego mężczyznę z mieczem przepasanym przez plecy. Każdy szczegół figurki odrobiony był z najwyższą precyzją: fałdy koszuli, skórzana plecionka na rękojeści miecza. Tylko twarz była zniekształcona, a usta rozwarte w wykrzywiającym ją wrzasku.

„Aram” - pomyślał Perrin. „Miał na imię Aram”.

Czegoś takiego nie można pokazać panu Luhhanowi! Po co zrobił ten posążek?

Usta figurki rozwarły się szerzej, wydając z siebie niemy krzyk. Perrin wrzasnął i odskoczył, figurka wysunęła się z uchwytu szczypiec. Upadła na podłogę i roztrzaskała się na kawałki.

„Dlaczego tyle o nim myślisz?”. - Skoczek ziewnął szeroko, wilczym ziewem, przy którym język wygina się ku górze. „To normalna sprawa, że młody szczeniak rzuca wyzwanie basiorowi. Był głupi, a ty go pokonałeś”.

- Nie - szepnął Perrin. - U ludzi to nie jest normalne. A przynajmniej nie wśród przyjaciół.

Ściany kuźni znienacka stały się płynne, zmieniły się w dym. Perrina jakoś to nie zdziwiło. Za nimi zobaczył biegnącą w dal, zalaną światłem słońca ulicę. Miasto z powybijanymi oknami witryn.

- Malden - szepnął Perrin.

Na zewnątrz kuźni widział mglisty, przezroczysty obraz samego siebie. Nie miał kaftana, jego nagie ramiona opinały wydatne mięśnie. Broda, jak to miał w zwyczaju, przystrzyżona była krótko, ale nadawało mu to wygląd starszego, niż był, bardziej gwałtownego. Zastanawiał się, czy naprawdę wyglądał aż tak imponująco? Nie mężczyzna, ale taran bojowy, na dodatek te połyskujące żółcią oczy, a w ręku lśniący topór z ostrzem w kształcie półksiężyca wielkim jak głowa mężczyzny.

Z tym toporem też było coś nie tak. Perrin wyszedł z kuźni, po drodze przenikając przez widmową wersję samego siebie. Kiedy to nastąpiło, stał się tamtym sobą - topór zaciążył w dłoni, zniknęło gdzieś robocze ubranie, a zastąpił je strój bitewny.

Ruszył biegiem. Tak, to było Malden. Aielowie na ulicach. Brał już udział w tej bitwie, więc teraz był znacznie spokojniejszy. Poprzednim razem dał się porwać podnieceniu bojem i szukaniem Faile. Nagle stanął jak wryty.

- Z tym też jest coś nie tak. Do Malden zabrałem w bój młot. Topór wyrzuciłem.

„Róg czy kopyto, Młody Byku, jakie to ma znaczenie, za pomocą którego polujesz?” - Skoczek siedział obok niego na zalanej słońcem ulicy.

- Ma. Ma znaczenie. Dla mnie ma.

„A jednak używasz ich w ten sam sposób”.

Zza rogu wyłoniło się dwóch Shaido. Wzrok mieli wbity w coś po swojej lewej stronie, coś, czego Perrin nie mógł dostrzec z miejsca, gdzie się znajdował. Ruszył biegiem w ich stronę.

Jednemu rozciął twarz ostrzem, drugiemu wbił kolec topora w pierś. Jego atak był brutalny i straszny, ostatecznie wszyscy trzej padli na ziemię. Potrzebował jeszcze kilku ciosów kolcem, żeby dobić drugiego Shaido.

Wstał. Pamiętał, jak zabił tych dwóch Aielów, lecz uczynił to młotem i nożem. Nie płakał po nich. Mężczyzna czasami po prostu musi walczyć, i tyle. Śmierć była straszna, lecz czasami konieczna. Po prawdzie, to z walki z Aielami pozostały mu cudowne wspomnienia. Czuł się wtedy jak polujący wilk.

Kiedy Perrin walczył, nie czuł się sobą. A to było niebezpieczne. Obrzucił oskarżycielskim wzrokiem siedzącego na rogu ulicy Skoczka.

- Dlaczego zmuszasz mnie, abym o tym śnił?

„Zmuszam?” - zdziwił się Skoczek. „To nie jest mój sen, Młody Byku. Czyżbyś czuł moje szczęki na swoim karku, zmuszające do takiego myślenia?”.

Topór Perrina ociekał krwią. Wiedział, co się za chwilę stanie. Odwrócił się. Aram skradał się z mordem w oczach. Połowę twarzy niegdysiejszego Druciarza pokrywała krew, krew też ściekała mu po brodzie, brudząc kaftan w czerwone paski.

Aram sięgnął mieczem karku Perrina. Stal ze świstem przeszyła powietrze. Perrin dał krok do tyłu. Nie miał ochoty po raz drugi walczyć z chłopakiem.

Widmowa część Perrina oddzieliła się, zostawiając go w roboczym ubiorze kowala. Cień wymienił ciosy z Aramem.

„Prorok mi wszystko wyjaśnił… Tak naprawdę jesteś Pomiotem Cienia… Muszę ratować przed tobą lady Faile…”.

Znienacka widmowy Perrin zmienił się w wilka. Skoczył. W powietrzu mignęła smuga futra niemal tak ciemnego jak u Cienistego Brata, a potem zęby rozszarpały gardło Arama.

- Nie! To nie tak się zdarzyło!

„To sen” - przesłał mu Skoczek.

- Ale ja go nie zabiłem - protestował Perrin. - Trafiła go jakaś aielska strzała, na chwilę przedtem, nim…