Nie. Nie, naprawdę nie. Kochał Egwene, mimo że tak się przez nią frustrował. Decyzja, by wyrzec się Andoru - nie wspominając Młodych - na jej rzecz, nie zaliczała się do łatwych. A jednak wciąż nie chciała nałożyć na niego więzi.
Dotarł do jej gabinetu i podszedł do Silviany. Siedziała przy swoim uporządkowanym, schludnym biurku Opiekunki w przedsionku wiodącym do gabinetu Egwene. Kobieta przyjrzała się Gawynowi nieodgadnionym spojrzeniem zza maski Aes Sedai. Podejrzewał, że ona go nie lubi.
- Amyrlin układa jakiś ważny list - powiedziała Silviana. - Zechciej zaczekać.
Gawyn otworzył usta.
- Prosiła, żeby jej nie przeszkadzać - dodała, powracając do lektury jakiegoś pisma. - Zechciej zaczekać - powtórzyła.
Gawyn westchnął, ale skinął głową. Sleete tymczasem przechwycił jego spojrzenie i dał gestem znać, że odchodzi. To w takim razie po co mu towarzyszył? Dziwny człowiek. Gawyn machnął mu ręką na pożegnanie i Sleete zniknął w głębi korytarza.
Przedsionek był w istocie wspaniałą komnatą wyłożoną ciemnoczerwonym dywanem i drewnianą boazerią. Wiedział z doświadczenia, że żadne z tych krzeseł nie jest wygodne, dlatego podszedł do pojedynczego okna, żeby zaczerpnąć powietrza. Wsparł ręce na kamiennej framudze i wyjrzał na tereny otaczające Białą Wieżę. Tak wysoko powietrze wydawało się czystsze, świeższe.
Widział nowy plac wyznaczony Strażnikom do ich ćwiczeń. Stare zostały przekopane, bo tam właśnie Elaida zaczęła budowę swego pałacu. Nikt nie wiedział, co Egwene ostatecznie zrobi z tą konstrukcją.
Na placu do ćwiczeń wiele się działo. Mężczyźni szkolili się w walce wręcz, biegali, ścierali się na miecze. Razem z napływem uchodźców, żołnierzy i najmitów przybyło wielu takich, którzy uważali, że mają w sobie materiał na Strażnika. Egwene otwarła te tereny dla każdego, kto pragnął ćwiczyć i jakoś się sprawdzić, tak samo jak zamierzała sprawić, by jak najwięcej kobiet, które były już do tego gotowe, zostało wyniesionych w ciągu najbliższych kilku tygodni.
Gawyn sam ćwiczył na placu przez kilka dni, ale w tym miejscu duchy ludzi, których zabił, zdawały się bardziej obecne. Te tereny stanowiły część jego przeszłego życia, czasów, kiedy wszystko się popsuło. Inni Młodzi z łatwością - i z zadowoleniem - powrócili do tamtego życia. Jisao, Rajar, Durrent i większość innych oficerów byli już wzięci na Strażników. Niebawem z jego grupy nie pozostanie już nikt. Może z wyjątkiem jego samego.
Usłyszał trzask wewnętrznych drzwi, a potem przyciszone głosy. Gawyn obrócił się i zobaczył Egwene, odzianą na zielono i żółto. Szła pomówić z Silvianą. Opiekunka zerknęła na niego i miał wrażenie, że dostrzega cień skrzywienia na jej twarzy.
Egwene zauważyła go. Zachowała spokojne oblicze Aes Sedai - jakże szybko się tego nauczyła - a on poczuł się nieswojo.
- Dziś rano doszło do kolejnej śmierci - zagaił cicho, podchodząc do niej.
- Technicznie była to ostatnia noc - odparła Egwene.
- Muszę z tobą pogadać - wybuchnął Gawyn.
Egwene i Silviana zamieniły się spojrzeniami.
- Proszę bardzo - powiedziała Egwene, posuwistymi krokami wracając do gabinetu.
Gawyn ruszył jej śladem, nie spoglądając na Opiekunkę. Gabinet Amyrlin był jednym z największych pomieszczeń w Wieży. Ściany były wyłożone panelami z jasnego, prążkowanego drewna, rzeźbionego w wymyślne sceny z cudownie oddanymi detalami. Kominek był z marmuru, posadzka z ciemnoczerwonego kamienia pociętego w romby. Po obu stronach wielkiego, także rzeźbionego biurka Egwene stały dwie lampy w kształcie kobiet unoszących ręce w górę; spomiędzy ich dłoni wykwitały płomienie.
Na jednej ze ścian ustawiono półki z książkami; ułożono je, jak się zdawało, bardziej wedle barw i wielkości niż tematów. Okładki miały zdobne i miały uzupełniać gabinet Amyrlin, dopóki Egwene sama czegoś nie wybierze.
- O czym tak koniecznie chcesz rozmawiać? - spytała Egwene, siadając za biurkiem.
- O morderstwach - odrzekł Gawyn.
- Czyli o czym?
Zamknął drzwi.
- Ażebym sczezł, Egwene. Czy za każdym razem, kiedy rozmawiamy, musisz przybierać twarz Amyrlin? Czy chociaż raz nie mógłbym zobaczyć Egwene?
- Pokazuję ci Amyrlin - odparła - bo ty jej nie chcesz zaakceptować. Kiedy to uczynisz, być może uda się nam przejść nad tym do porządku dziennego.
- Na Światłość! Nauczyłaś się mówić jak jedna z nich.
- To dlatego, że jestem jedną z nich - oświadczyła. - Twój dobór słów cię zdradza. Amyrlin nie mogą służyć ci, którzy nie chcą dostrzec jej autorytetu.
- Ja cię akceptuję - zapewnił ją Gawyn. - Naprawdę, Egwene. Ale czy ludzie nie powinni znać cię dla ciebie samej, a nie dla tytułu?
- Dopóki wiedzą, że jest coś takiego jak posłuszeństwo. - Jej twarz złagodniała. - Nie jesteś jeszcze gotowy, Gawyn. Przykro mi.
Zacisnął szczęki. „Tylko nie przeszarżuj” - upomniał się w duchu.
- Niech ci będzie. No to przejdźmy do tematu morderstw. Stwierdziliśmy, że żadna z zabitych kobiet nie miała Strażnika.
- Wiem. Przekazano mi raport na ten temat - odrzekła Egwene.
- Co z kolei każe mi myśleć o ważniejszej kwestii - powiedział. - Mamy za mało Strażników.
Egwene zmarszczyła czoło.
- Szykujemy się do Ostatniej Bitwy, Egwene - ciągnął Gawyn. - A jednak są siostry bez Strażników. Wiele sióstr. Niektóre miały jednego, ale nigdy nie wzięły sobie nowego po jego śmierci. Inne zaś nigdy żadnego nie chciały mieć. Moim zdaniem nie możesz na to pozwalać.
- To co w takim razie każesz mi zrobić? - zapytała, krzyżując ręce na piersiach. - Wydać rozkaz tym kobietom, że mają sobie wziąć Strażnika?
- Tak.
Zaczęła się śmiać.
- Gawyn, Amyrlin nie ma takiej władzy.
- No to każ to zrobić Komnacie.
- Nie wiesz, co mówisz. Wybór i trzymanie Strażnika to decyzja bardzo osobista, wręcz intymna. Żadna kobieta nie może być do tego przymuszana.
- No cóż… - rzekł Gawyn, postanawiając, że nie da się zahukać. - Decyzja, że się pójdzie na wojnę, też jest bardzo „osobista”, o ile wręcz nie „intymna”, a jednak ludzie czują się do niej powołani. Czasami uczucia nie są takie ważne jak walka o życie. Strażnicy chronią życie sióstr, a już niebawem każda Aes Sedai stanie się ważna nad życie. Będą nadciągały kolejne legiony Trolloków. Każda siostra na polu walki będzie bardziej cenna niż stu żołnierzy i każda Uzdrawiająca siostra będzie zdolna uratować dziesiątki istnień. Aes Sedai to najcenniejsze dobro ludzkości. Nie możesz dopuścić, by nie miały ochrony.
Egwene wzdrygnęła się, być może pod wpływem żaru jego słów. A potem, niespodziewanie, przytaknęła.
- Być może… jest jakaś mądrość w tych słowach, Gawyn.
- Porusz ten temat przed Komnatą - powiedział Gawyn. - W najgłębszym sensie, Egwene, siostra, która nie wiąże z sobą Strażnika, popełnia akt egoizmu. Ta więź czyni mężczyznę lepszym żołnierzem, a będziemy potrzebowali każdego ostrza, jakie tylko uda się nam znaleźć. To także pomoże zapobiec morderstwom.
- Zobaczę, co się da zrobić - obiecata Egwene.
- Czy pozwolisz mi zajrzeć do raportów, które otrzymujesz od sióstr? - spytał Gawyn. - To znaczy do tych związanych z morderstwami?
- Gawyn - odparła. - Pozwoliłam ci wziąć udział w śledztwie, bo uznałam, że przyda się inna para oczu patrząca na sprawę. Przekazanie ci ich raportów mogłoby na ciebie wpłynąć w ten sposób, że wyciągałbyś te same wnioski co one.
- Przynajmniej powiedz mi jedno - poprosił. - Czy siostry wyraziły przypuszczenia, że to nie musi być dzieło czarnych Ajah? Że zabójca mógł być Szarym Człowiekiem albo Sprzymierzeńcem Ciemności?