Выбрать главу

Graendal spodziewała się przybycia posłańca. Nawet tutaj, w jej najbardziej sekretnej z kryjówek, jego przybycia należało się spodziewać. Wybrani nie mogli się ukryć przed Wielkim Władcą.

Tą kryjówka nie był żaden pałac, okazały domek myśliwski czy też jakaś starożytna forteca. To była grota na wyspie, o której nikt nie pamiętał, na tej części oceanu Aryth, której nikt nigdy nie odwiedzał. Na ile Graendal się orientowała, w pobliżu nie znajdowało się nic godnego zainteresowania.

Siedziba była po prostu okropna. O te trzy komnaty dbało sześciu jej pośledniejszych ulubieńców. Zakryła wejście kamieniem i można tam było wejść albo stamtąd wyjść jedynie za pomocą bramy. Świeżą wodę pozyskiwało się z naturalnego źródła, jedzenie z zapasów, które tam przywiozła poprzednim razem, a powietrze napływało przez szczeliny. Było wilgotno i nędznie.

Innymi słowy było to dokładnie takie miejsce, gdzie nikt by się nie spodziewał ją znaleźć. Wszyscy wiedzieli, że Graendal nie potrafi ścierpieć braku luksusu. Zaiste prawda. Ale z kolei najlepszą rzeczą w byciu przewidywalną było to, że mogłaś robić rzeczy, których nikt się nie spodziewał.

Niestety, to nie miało zastosowania do Wielkiego Władcy. Graendal obserwowała otwartą przed nią bramę, relaksując się na kanapie z żółto-niebieskiego jedwabiu. Posłaniec był mężczyzną o płaskiej twarzy i ciemnej karnacji, odziany w czernie i czerwienie. Nie musiał nic mówić - sama jego obecność była posłaniem. Piękna, czarnowłosa kobieta o wielkich, brązowych oczach, która zanim została wliczona w poczet jej ulubieńców, była wysoką lady z Łzy, wbiła oniemiały wzrok w bramę. Wyglądała na przestraszoną. Graendal też odczuwała przestrach.

Zamknęła oprawioną w drewno księgę zatytułowaną Rozjaśnione śniegiem i wstała w swej sukni z czarnego jedwabiu z lejącymi się wstęgami ze streith. Przestąpiła przez bramę, starając się emanować pewnością siebie.

Moridin stał we wnętrzu swego pałacu z czarnego kamienia. Komnata była nieumeblowana - tylko kominek, na którym płonął ogień. Na Wielkiego Władcę! Ogień, w taki ciepły dzień? Zachowała panowanie nad sobą i nie zaczęła się pocić.

Obrócił się w jej stronę, w jego oczach pląsały czarne plamki saa.

- Wiesz, dlaczego cię wezwałem.

To nie było pytanie.

- Wiem.

- Aran’gar nie żyje, straciliśmy ją. Wielki Władca transmigrował jej duszę po raz ostatni. Można by uznać, że zrobiłaś z tego obyczaj, Graendal.

- Żyję, by służyć, Nae’blisie - powiedziała. Pewność siebie! Musi sprawiać wrażenie pewnej siebie.

Zawahał się, tylko na chwilę. Ale dobrze.

- Nie zamierzasz, mam nadzieję, implikować, że Aran’gar okazała się zdrajczynią.

- Co? - spytała Graendal. - Nie, oczywiście, że nie.

- No to w takim razie z jakiegoż to powodu twierdzisz, że uczyniłaś, co uczyniłaś, bo w ten sposób służysz?

Graendal przybrała maskę zaniepokojenia i niezrozumienia.

- No jakże, ja tylko wypełniałam rozkaz. Czy nie jestem tu po to, by otrzymać pochwałę?

- Ani trochę - rzekł sucho Moridin. - Twoje udawane zakłopotanie nie działa na mnie, kobieto.

- Ani trochę nie jest udawane - odparła Graendal, przygotowując w myślach swoje kłamstwo. - Wprawdzie nie spodziewałam się, że Wielki Władca będzie zadowolony, że stracił jedną z Wybranych, jednak zysk był oczywiście wart tego kosztu.

- Jaki zysk? - warknął Moridin. - Dałaś się podejść i w swej głupocie pozwoliłaś, by jedna z Wybranych straciła życie! A wszakże my mieliśmy prawo zakładać, że kto jak kto, ale ty nie nadziejesz się na al’Thora.

Nie wiedział, że ona związała Aran’gar i pozostawiła ją, pozwalając umrzeć. Myślał, że to się stało z powodu błędu. Dobrze.

- Dałam się podejść? - spytała zawstydzonym tonem. - Ja nigdy… Moridin, jak mogłeś pomyśleć, że dopuściłabym do przypadkowego starcia?

- A więc taki był twój zamiar?

- Oczywiście - odrzekła Graendal. - Właściwie musiałam zaprowadzić go za rękę do Kurhanu Natrina. Lews Therin rzadko kiedy dostrzegał fakty objawiające się tuż przed jego nosem. Moridin, czy ty tego nie rozumiesz? Jak Lews Therin będzie reagował na to, co zrobił? Zniszczenie całej fortecy, która stanowi miniaturowe miasto, bo mieszkają w niej setki mieszkańców? Zabijanie niewinnych, żeby osiągnąć cel? Upora się z tym tak łatwo?

Moridin zawahał się. Nie, nad tym się nie zastanawiał. Uśmiechnęła się wewnętrznie. Dla niego czyny al’Thora miały doskonale zrozumiały sens. Były jak najbardziej logicznymi, a zatem jak najbardziej sensownymi środkami do osiągnięcia celu.

Ale sam al’Thor… jego umysł był pełen mrzonek o honorze i cnocie. Z tym zdarzeniem nie mógł się tak łatwo uporać, a mówienie o nim jako o Lewsie Therinie w rozmowie z Moridinem tylko to umacniało. Te czyny musiały rozdzierać al’Thora, rozdzierać mu duszę, chłostać jego serce do żywego mięsa, do krwi. Na pewno miał koszmary senne, na pewno targał winę na swoich barkach niczym wół ciężko wyładowany wóz.

Ledwie pamiętała, jak to było, kiedy wykonywała te pierwsze kilka kroków w stronę Cienia. Czy kiedykolwiek odczuwała taki głupi ból? Niestety tak. Nie wszyscy Wybrani go odczuwali. Semirhage była zepsuta do szpiku kości od samego początku. Ale inni obrali inne drogi do Cienia, w tym Ishamael.

Widziała teraz te wspomnienia, jakże odległe, w oczach Moridina. Kiedyś nie miała pewności, kim jest ten człowiek, ale teraz już była pewna. Inna twarz, ale dusza ta sama. Tak, on wiedział dokładnie, co czuje al’Thor.

- Powiedziałeś, że mam go zranić - powiedziała Graendal. - Kazałeś mi sprowadzić na niego udrękę. Taki był najlepszy sposób. Aran’gar pomogła mi, ale nie uciekła, kiedy to zasugerowałam. Ona zawsze stawiała czoło swym problemom zbyt agresywnie. Ale jestem pewna, że Wielki Władca potrafi znaleźć inne narzędzia. Podjęłyśmy ryzyko i nie obyło się bez kosztów. Ale zysk… A poza tym Lews Therin myśli teraz, że ja nie żyję. To duża korzyść.

Uśmiechnęła się. Bez większego zadowolenia. Tylko z niewielką satysfakcją. Moridin zachmurzył się, potem zawahał, kierując spojrzenie w bok. Na nic w szczególności.

- Mam ci na razie nie wymierzać kary - odezwał się wreszcie, ale było słychać, że nie jest z tego zadowolony.

Czy było to posłanie, które napłynęło bezpośrednio od Wielkiego Władcy? Na ile się orientowała, wszyscy Wybrani w tym Wieku musieli udać się do niego do Shayol Ghul, żeby otrzymać swoje rozkazy. Albo przynajmniej ścierpieć wizytę tej koszmarnej kreatury Shaidara Harana. Tymczasem teraz Wielki Władca zdawał się przemawiać do Nae’blisa bezpośrednio. Interesujące. I niepokojące.

To oznaczało, że koniec jest bardzo bliski. Nie pozostanie wiele czasu na jakieś pozy. Zrobi wszystko, by sama stać się Nae’blisem, i będzie panowała nad światem, kiedy Ostatnia Bitwa dogra się do końca.

- Myślę - powiedziała Graendal - że powinnam…

- Masz się trzymać z daleka od al’Thora - przerwał jej Moridin. - Nie zostaniesz ukarana, ale nie widzę też powodu, aby cię chwalić. Tak, al’Thor być może został zraniony, ale ty i tak zepsułaś swój plan, w wyniku którego straciliśmy użyteczne narzędzie

- Oczywiście - rzekła gładko Graendal. - Będę służyła tak, by zadowolić Wielkiego Władcę. Nie zamierzałam sugerować, że i tak zaatakuję al’Thora. On myśli, że ja nie żyję, więc najlepiej będzie, jeśli pozostanie w niewiedzy, gdy tymczasem ja będę działała gdzie indziej, na razie.

- Gdzie indziej?

Graendal potrzebowała zwycięstwa, zdecydowanego zwycięstwa. Przetrząsnęła prędko różne obmyślone przez siebie plany, wybierając ten, który miał największe szanse na powodzenie. Nie mogła zaatakować al’Thora? Nie ma sprawy. W takim razie przyniesie Wielkiemu Władcy coś, czego od dawna pożądał.