- Z całym szacunkiem, mój lordzie - odrzekła Alliandre. - Dlaczego ty bierzesz rekrutów spośród moich ziomków, jeśli nie po to, by stworzyć armie do przyszłego użytku?
- Wcale nie staram się brać rekrutów - odparł Perrin. - To, że ich nie odrzucam, jeszcze nie oznacza, że zamierzam powiększać armię.
- Mój lordzie - ciągnęła dyskusję Alliandre. - Wszak rozsądek nakazuje zachować to, co masz.
- Ona utrafiła w sedno, Perrin - wtrąciła się cicho Berelain. - Wystarczy jeden rzut oka na niebo, by wiedzieć, że Ostatnia Bitwa jest blisko. Po co odsyłać jej zbrojnych? Jestem pewna, że Smok Odrodzony będzie potrzebował każdego żołnierza z wszystkich ziem, które mu poprzysięgły.
- Będzie mógł po nich posłać, jeśli tak postanowi - upierał się Perrin.
- Mój lordzie - powiedziała Alliandre. - Jemu nie przysięgałam. Przysięgałam tobie. Jeśli Ghealdanie pomaszerują do Tarmon Gai’don, to winni to uczynić pod twoim sztandarem.
Perrin wstał, zaskakując kilkoro ludzi w namiocie. Zamierzał wyjść? Podszedł do otwartego boku namiotu bez słowa, wytknął głowę na zewnątrz.
- Wil, chodź tutaj! - zawołał.
Splot Jedynej Mocy sprawiał, że ludzie z zewnątrz nie mogli się przysłuchiwać. Morgase widziała sploty utkane przez Masuri, podwiązane i zabezpieczające namiot. Ich skomplikowanie zdawało się drwić z jej mizernego talentu.
Masuri postukała w swoją filiżankę i Morgase pospiesznie ją napełniła. Ta kobieta lubiła popijać herbatę, kiedy się czymś denerwowała.
Perrin wrócił do namiotu, tuż za nim wszedł przystojny młodzieniec z zawiniątkiem z płótna.
- Odwiń - rozkazał Perrin.
Młodzieniec zrobił, co mu kazano, z wyraźnym lękiem na twarzy. Sztandar przedstawiał wilczy łeb, który był godłem Perrina.
- Ja nie zrobiłem tego sztandaru - rzekł Perrin. - Nigdy go nie chciałem, ale pozwalałem mu powiewać, bo tak mi doradzono. Cóż, te powody należą już do przeszłości. Nieraz nakazywałem zdjąć go z drzewc, ale taki nakaz jakoś nigdy nie działał długo. - Spojrzał na Wila. - Wil, to ma być usłyszane w całym obozie. Daję ci bezpośredni rozkaz. Wszystkie egzemplarze tego cholernego sztandaru mają zostać spalone. Rozumiesz?
Wil pobladł.
- Ale…
- Zrób to - powiedział Perrin. - Alliandre, przysięgniesz Randowi, gdy tylko go znajdziemy. Nie będziesz jechała pod moim sztandarem, bo ja nie będę miał sztandaru. Jestem kowalem i na tym koniec. Już za długo znoszę te głupoty.
- Perrin? - wtrąciła się Faile, wyraźnie zaskoczona. - Czy to rozsądne?
Głupi mężczyzna. Powinien był przynajmniej omówić to z żoną, Ale mężczyźni pozostaną mężczyznami. Lubili swoje sekrety i swoje plany.
- Nie wiem, czy to rozsądne. Ale ja to właśnie robię - odparł, siadając na ziemi. - Ruszaj, Wil. Chcę, żeby te sztandary spłonęły do wieczora. Żadnych wyjątków, rozumiesz?
Wil zesztywniał, a potem obrócił się na pięcie i nie odpowiedziawszy, wyszedł długimi krokami z namiotu. Miał taką minę, jakby poczuł się zdradzony. O dziwo, Morgase stwierdziła, że czuje się trochę podobnie. Co za głupota. Przecież tego chciała - przecież uznała, że Perrin powinien to zrobić. A jednak ludzie byli przestraszeni, nie bez powodów. Tamto niebo, rzeczy, które się działy na świecie… Cóż, w takich czasach jak te być może mężczyznę powinno się usprawiedliwiać za to, że przejął dowodzenie.
- Dureń z ciebie, Perrinie Aybara - powiedziała Masuri. Lubiła się wyrażać dosadnie.
- Synu - przemówił Tam do Perrina. - Ci chłopcy wiele pokładali w tym sztandarze.
- Zbyt wiele - odparł Perrin.
- Być może. A jednak dobrze jest mieć coś, czego można wypatrywać. Już było im ciężko, kiedy zdjąłeś tamten drugi sztandar. Z tym będzie gorzej.
- Tak trzeba - powiedział Perrin. - Ludzie z Dwu Rzek za bardzo się do niego przywiązali, zaczęli mówić w taki sposób, jakby zamierzali zostać ze mną, zamiast wrócić do swoich rodzin, do miejsca, do którego należą. Kiedy znowu uruchomimy bramy, zabierzesz ich, Tam. - Spojrzał na Berelain. - Przypuszczam, że ciebie i twoich ludzi się nie pozbędę. Ty wrócisz razem ze mną do Randa.
- Nie zdawałam sobie sprawy - rzekła sztywno Berelain - że musisz się nas „pozbywać”. Zdawało mi się, że przyjąłeś moje wsparcie ze znacznie mniejszą niechęcią, kiedy była ci potrzebna moja Skrzydlata Gwardia do ratowania żony.
Perrin zrobił głęboki wdech.
- Doceniam waszą pomoc, mówię to do wszystkich. W Malden zrobiliśmy coś dobrego i nie tylko dla Faile i Alliandre. To było coś, co trzeba było zrobić. Ale żebym sczezł, to już za nami. Jeśli chcecie podążyć za Randem, to uczyńcie to, jestem pewien, że on was przyjmie. Ale moi Asha’mani są wyczerpani, a zadania, które mi przydzielono, zostały wykonane. Mam te haki w swoim wnętrzu, które ciągną mnie z powrotem do Randa. Zanim to uczynię, muszę się rozliczyć z wami wszystkimi.
- Mężu - odezwała się Faile, przesadnie akcentując swoje słowa. - Czy wolno mi zasugerować, abyśmy rozpoczęli od tych, którzy chcą być odesłani?
- Tak - przytaknęła jej Aravine. Była gai’shain siedziała prawie na końcu namiotu, przez co trudno ją było zauważyć, mimo że stała się istotną siłą w administracji obozu Perrina. Zachowywała się jak jego nieoficjalny zarządca. - Niektórzy uchodźcy z chęcią wróciliby do swych domów.
- Wolałbym wszystkich wyprawić w drogę - odparł Perrin. - Grady?
Asha’man wzruszył ramionami.
- Bramy, które porobiłem dla zwiadowców, nie obciążyły mnie zanadto i chyba dałbym radę zrobić większe. Ciągle jeszcze jestem trochę słaby, ale w zasadzie pokonałem chorobę. Neald jednakże będzie potrzebował więcej czasu.
- Mój panie. - Balwer odkaszlnął cicho. - Mam tu pewne interesujące obliczenia. Przeniesienie tylu ludzi, ilu masz obecnie, przez bramy potrwa godziny, może dni. Nie będzie to prędkie przedsięwzięcie tak jak wtedy, gdy zbliżyliśmy się do Malden,
- Będzie ciężko, mój panie - dodał Grady. - Chyba nie utrzymam bramy przez tak długi czas. Na pewno nie, jeśli chcesz, abym był dostatecznie silny, by stanąć do walki. Mówię tak na wszelki wypadek.
Perrin usiadł znowu, jeszcze raz badając mapę. Filiżanka Berelain była pusta.
- No dobrze - odezwał się Perrin. - Zaczniemy od niewielkich grup uchodźców, przede wszystkim tych, którzy chcą odejść.
- Jeszcze jedno - wtrąciła się znowu Faile. - Być może czas najwyższy wysłać posłańców, by nawiązali kontakt ze Smokiem Odrodzonym. Może zechce przysłać więcej Asha’manów.
- Niech będzie - zgodził się z nią Perrin.
- Ostatni raz, kiedy miałyśmy o nim wieści, przebywał w Cairhien - powiedziała Seonid. - Największa liczba uchodźców pochodzi właśnie stamtąd, więc moglibyśmy zacząć od odesłania ich tam, razem ze zwiadowcami, by spotkali się z lordem Smokiem.
- Jego tam nie ma - odparł Perrin.
- Skąd wiesz? - Edarra odstawiła filiżankę, a wtedy Morgase pokonała cały obwód namiotu i porwała naczynie, by je ponownie napełnić. Najstarsza z Mądrych i być może najważniejsza - w przypadku Mądrych trudno było określić ich rangę - zdawała się uderzająco młoda jak na wiek, który ponoć osiągnęła. Skromne zdolności Morgase w dziedzinie władania Jedyną Mocą wystarczały, by jej powiedzieć, że ta kobieta jest silna. Prawdopodobnie najsilniejsza w tym wnętrzu.
- Ja… - Perrin zdawał się szukać jakiegoś dogodnego kłamstwa.
„Czyżby dysponował źródłem informacji, którym się nie dzielił?”
- Rand ma obyczaj przebywania tam, gdzie się go nie spodziewasz. Wątpię, by pozostał w Cairhien. Ale Seonid ma rację. To najlepsze miejsce do rozpoczęcia poszukiwań.
- Mój panie - odezwał się Balwer. - Obawiam się tego, w co moglibyśmy, mhm, zabrnąć, jeśli nie zachowamy ostrożności. Stada uchodźców powracających niezauważenie przez bramy? Od jakiegoś czasu nie byliśmy w kontakcie. Być może oprócz kontaktowania się ze Smokiem winniśmy wysłać najpierw zwiadowców, by pozbierali informacje?