Выбрать главу

– Czy wiadomo ci o jakichś odciskach palców znalezionych na miejscu zbrodni?

– Nie.

– Jedne z nich należały do pewnej kobiety.

– Mów dalej.

– Tę kobietę wczoraj znaleziono martwą.

– O rany! Zamordowaną?

– Tak.

– Gdzie?

– W małym miasteczku w Nebrasce.

– Jej nazwisko? Odchyliłem się do tyłu.

– Powiedz mi coś o tym właścicielu domu, Owenie Enfieldzie.

– Och, rozumiem. Coś za coś.

– Mniej więcej. Czy Enfield był jedną z ofiar?

– Nie wiem.

– A co o nim wiesz?

– Mieszkał tam od trzech miesięcy.

– Sam?

– Według relacji sąsiadów, wprowadził się sam. W ciągu kilku ostatnich tygodni często widywano tam kobietę i dziecko.

Dziecko. Zadrżałem.

– W jakim wieku było to dziecko?

– W szkolnym.

– Może dwunastoletnie?

– Taak, może.

– Chłopiec czy dziewczynka?

– Dziewczynka. Zamarłem.

– Hej, Will, jesteś tam?

– Znasz imię tej dziewczynki?

– Nie. Nikt nic o nich nie wiedział.

– Gdzie są teraz?

– Nie wiem.

– Jak to możliwe?

– Jak już powiedziałam, odebrano mi temat. Tak więc nie przykładałam się za bardzo.

– A dowiedziałabyś się, gdzie oni są?

– Mogę spróbować.

– Masz jeszcze coś? Może obiło ci się o uszy nazwisko podejrzanego albo jednego z zabitych?

– Mówiłam już, że wyciszono sprawę. Ja pracuję w gazecie tylko na pół etatu. Jak pewnie słyszałeś, jestem matką na cały etat. Dostałam ten temat tylko dlatego, że przypadkiem byłam w redakcji, kiedy usłyszeliśmy o tym przez radio. Mam jednak kilka dobrych źródeł informacji.

– Musimy znaleźć Enfielda – powiedziałem. – A także tę kobietę i dziewczynkę.

– Wydaje się, że to dobry punkt wyjścia – przytaknęła. Wyjaśnisz mi, dlaczego się tym interesujesz?

Zastanowiłem się.

– Jesteś gotowa wepchnąć kij w mrowisko, Yvonne?

– Tak, Will. Jestem.

– A jesteś w tym dobra?

– Mam ci zademonstrować?

– Pewnie.

– Może dzwonisz z Nowego Jorku, ale pochodzisz z New Jersey. Założyłabym się – chociaż pewnie mieszka tam więcej niż jeden Will Klein – że jesteś bratem tego słynnego mordercy.

– Podejrzanego o morderstwo – sprostowałem. – Skąd wiesz?

– Mam w komputerze bazę artykułów prasowych. Wprowadziłam twoje nazwisko i oto co wyszło. W jednym z artykułów wspomniano, że mieszkasz teraz na Manhattanie.

– Mój brat nie miał z tym nic wspólnego.

– Jasne, nie zamordował też waszej sąsiadki, tak?

– Nie o tym mówię. Podwójne morderstwo nie ma z nim nic wspólnego.

– Więc co cię z tym łączy? Westchnąłem.

– Inna bardzo bliska mi osoba.

– Kto?

– Moja dziewczyna. To jej odciski palców znaleziono na miejscu zbrodni.

W tle znowu usłyszałem dzieci. Wyglądało na to, że biegają po pokoju, wyjąc jak stado kojotów. Tym razem Yvonne Sterno ich nie uciszała.

– A więc to twoją dziewczynę znaleziono martwą w Nebrasce?

– Tak.

– I dlatego interesujesz się tą sprawą?

– Między innymi.

– A jakie są te inne powody?

Jeszcze nie byłem gotowy mówić jej o Carly.

– Znajdź Enfielda – powiedziałem.

– Jak ona się nazywała, Will? Twoja dziewczyna.

– Po prostu go znajdź.

– Hej, chcesz, żebyśmy pracowali razem? Jeśli tak, to nie ukrywaj tego przede mną. I tak mogę to w pięć sekund znaleźć w Internecie. Powiedz mi.

– Rogers – powiedziałem. – Nazywała się Sheila Rogers. Usłyszałem stukanie klawiszy.

– Zrobię, co będę mogła, Will – obiecała. – Trzymaj się, zadzwonię niebawem.

30

Miałem dziwny półsen.

„Półsen”, ponieważ właściwie nie spałem. Unosiłem się w tym dziwnym stanie między jawą a drzemką. Leżałem w ciemności z rękami splecionymi pod głową i zamkniętymi oczami. Wspomniałem już wcześniej, że Sheila uwielbiała tańczyć. Namówiła mnie nawet, żebym zapisał się do klubu tanecznego w żydowskim ośrodku kultury w West Orange w stanie New Jersey. Ośrodek znajdował się blisko szpitala, w którym leżała moja, matka i naszego domu w Livingston. Co środę razem odwiedzaliśmy matkę, a potem o szóstej trzydzieści szliśmy na wieczorek taneczny.

Byliśmy chyba najmłodszą parą w klubie, w którym średnia wieku wynosiła około siedemdziesięciu pięciu lat. Starsi ludzie umieją się poruszać. Usiłowałem dotrzymać im kroku, ale nie byłem w stanie. W ich towarzystwie czułem się skrępowany. Sheila nie. Czasem w połowie tańca odsuwała się ode mnie. Zamykała oczy. Jej twarz promieniała, gdy zatracała się w tańcu.

Szczególnie spodobali mi się państwo Segalowie, którzy tańczyli razem od czasów potańcówek dla żołnierzy w latach czterdziestych. Tworzyli ładną i zgraną parę. Pan Segal zawsze nosił biały krawat. Pani Segal coś niebieskiego i naszyjnik z pereł. Na parkiecie byli wspaniali. Poruszali się jak zgrani kochankowie. Podczas przerw byli rozmowni i przyjaźnie nastawieni do innych. Kiedy grała muzyka, widzieli tylko siebie.

Pewnego śnieżnego lutowego wieczoru – myśleliśmy, że klub będzie zamknięty, ale się pomyliliśmy, pan Segal przyszedł sam. Wciąż miał na sobie biały krawat i nienagannie uprasowany garnitur. Wystarczył jeden rzut oka na jego ściągniętą twarz, żeby zrozumieć, co się stało. Sheila uścisnęła moją dłoń. Widziałem łzę, która spłynęła jej z kącika oka. Kiedy muzyka zaczęła grać, pan Segal wstał, bez wahania wyszedł na parkiet i zaczął tańczyć sam. Ułożył ręce tak, jakby wciąż trzymał w nich żonę. Prowadził ją, tak delikatnie tańcząc z jej duchem, że nikt nie śmiał mu przeszkadzać.

W następnym tygodniu pan Segal już się nie pojawił. Od innych członków klubu dowiedzieliśmy się, że pani Segal przegrała długą walkę z rakiem. Mimo to tańczyła do końca. Muzyka zaczęła grać. Wszyscy znaleźli sobie partnerów i wyszli na parkiet. Mocno przytulając Sheilę, zdałem sobie sprawę z tego, że chociaż historia Segalów była smutna, to i tak mieli więcej szczęścia niż którekolwiek ze znanych mi małżeństw.

I właśnie od tego zaczynał się mój sen. Znów byłem w klubie tanecznym. Był tam pan Segal i mnóstwo ludzi, których nigdy przedtem nie widziałem – wszyscy bez partnerów. Kiedy muzyka zaczęła grać, sami wyszliśmy na parkiet. Rozejrzałem się wokół. Był tam mój ojciec, niezgrabnie wywijający fokstrota. Skinął mi głową. Patrzyłem na innych tancerzy. Naj – wyraźniej wszyscy wyczuwali obecność swoich drogich zmarłych. Spoglądali w ich widmowe oczy. Próbowałem pójść za ich przykładem, ale niczego nie widziałem. Tańczyłem sam. Sheila do mnie nie przyszła.

Gdzieś w oddali dzwonił telefon. We śnie usłyszałem głęboki głos, płynący z głośnika.

– Tu porucznik Daniels z posterunku policji w Livingston. Chciałbym porozmawiać z panem Willem Kleinem.

W tle usłyszałem stłumiony śmiech młodej kobiety. Szeroko otworzyłem oczy i klub taneczny znikł. Sięgając po słuchawkę, znowu usłyszałem kobiecy chichot.

Brzmiał jak śmiech Katy Miller.

– Może powinienem zadzwonić do twoich rodziców mówił porucznik Daniels do śmiejącej się osoby.

– Nie – powiedział głos Katy. – Mam osiemnaście lat.

– Nie może mnie pan…

Podniosłem słuchawkę.

– Mówi Will Klein.

– Cześć, Will – powiedział porucznik Daniels. – Tu Tim Daniels. Chodziliśmy razem do szkoły, pamiętasz?

Tim Daniels. Pracował na stacji benzynowej. Przychodził do szkoły w umazanym smarem kombinezonie, ze swoim nazwiskiem wyszytym na kieszonce. Domyślałem się, że wciąż lubi uniformy.