Przełknąłem ślinę, myśląc o tym, kto, oprócz mnie, mógł odebrać te telefony – jeśli Ken rzeczywiście dzwonił. Sheila.
– Nie – powiedziałem. – Nic o nich nie wiedziałem. Pokiwał głową.
– Nie mieliśmy o tym pojęcia, kiedy się z tobą skontaktowaliśmy. Naturalnie założyliśmy, że to ty odebrałeś telefony.
Popatrzyłem na niego.
– A jaką rolę odegrała w tym wszystkim Sheila?
– Jej odciski palców znaleziono na miejscu zbrodni.
– Wiem o tym.
– Pozwól, że cię o coś zapytam, Will. Wiedzieliśmy, że brat do ciebie dzwonił i że twoja dziewczyna była w domu Kena w Nowym Meksyku. Do jakiego wniosku doszedłbyś na naszym miejscu?
– Pomyślałbym, że jestem w to zamieszany.
– Właśnie. Uznaliśmy, że Sheila była waszą łączniczką, a ty pomogłeś bratu uciec. Kiedy
Ken znikł, myśleliśmy, że oboje znacie miejsce jego pobytu.
– Teraz wiecie, że tak nie jest.
– Zgadza się.
– Co podejrzewacie?
– To samo co ty, Will – mówił cichym głosem, w którym słyszałem ubolewanie – że
Sheila Rogers cię wykorzystała.
– Pracowała dla McGuane'a i to ona powiedziała mu o twoim bracie. A kiedy zamach się nie powiódł, McGuane kazał ją zabić.
Sheila. Jej zdrada bardzo mnie zabolała. Gdybym jej bronił, nie uznał jej za zdrajczynię, wykazałbym karygodną głupotę. Musiałbym okazać się bardziej naiwny od Polyanny i mieć przyklejone do twarzy różowe okulary, żeby nie dostrzec prawdy.
– Mówię ci to wszystko, Will, ponieważ obawiam się, że możesz postąpić niemądrze.
– Na przykład powiadomić prasę.
– Tak, a także dlatego, że chcę, byś zrozumiał. Twój brat ma dwa wyjścia. Albo McGuane i
Duch znajdą go i zabiją, albo my go znajdziemy i ochronimy.
– Racja – przytaknąłem. – Tylko że wy, chłopcy, dotychczas spieprzyliście sprawę.
– Mimo to jesteśmy jego jedyną szansą – odparował. Nie sądzę, żeby McGuane poprzestał na twoim bracie. Na prawdę myślisz, że napad na Katy Miller był przypadkowy?
– Dla dobra was wszystkich powinieneś z nami współpracować.
Nie mogłem mu ufać. Wiedziałem o tym. Nikomu nie mogłem zaufać. Tego byłem pewien. Pistillo był szczególnie niebezpieczny. Przez jedenaście lat patrzył na zgnębioną twarz swojej siostry. To może zniszczyć człowieka. Znałem to uczucie graniczące z obsesją. Pistillo wyraźnie dał mi do zrozumienia, że nie cofnie się przed niczym, żeby dostać McGuane'a. Poświęcił mojego brata, wsadził mnie do więzienia, a przede wszystkim zniszczył moją rodzinę. Pomyślałem o siostrze, która uciekła do Seattle. Pomyślałem o mojej mamie, o jej promiennym uśmiechu, i zdałem sobie sprawę, że pozbawił go jej ten siedzący przede mną człowiek, który twierdził, że jest jedyną szansą mojego brata. To on zabił moją matkę, bo nikt nie przekona mnie, że jej choroba nie miała żadnego związku z tym, przez co przeszła, że jej układ odpornościowy nie był jeszcze jedną ofiarą tamtej straszliwej nocy. Teraz chciał, żebym mu pomógł.
Nie wiedziałem, ile z tego, co mi powiedział, było kłamstwem. Postanowiłem odwzajemnić mu się tym samym.
– Pomogę – obiecałem.
– Dobrze – rzekł. – Postaram się, żeby natychmiast wycofano wszystkie zarzuty przeciwko tobie.
Nie podziękowałem.
– Odwieziemy cię, jeśli chcesz.
Miałem ochotę odmówić, ale wolałem go w ten sposób nie ostrzegać. Chciał mnie zwieść, to świetnie, jak też to potrafię. Powiedziałem mu, że chętnie skorzystam. Kiedy wstałem, rzekł:
– Rozumiem, że wkrótce odbędzie się pogrzeb Sheili.
– Tak.
– Teraz, kiedy już nie ciążą na tobie zarzuty, możesz tam pojechać. Milczałem.
– Weźmiesz w nim udział? – zapytał.
– Nie wiem. – Tym razem nie minąłem się z prawdą.
47
Nie mogłem usiedzieć w domu, czekając nie wiadomo na co, więc rano poszedłem do pracy. To zabawne. Sądziłem, że będę do niczego, tymczasem stało się przeciwnie. Wchodząc do Covenant House… Mogę porównać to tylko z atletą, który przed wyjściem na arenę zakłada maskę na twarz. Te dzieci zasługują na największy wysiłek. Banał, oczywiście, ale zdołałem sam siebie przekonać na tyle, aby z zadowoleniem zabrać się do pracy.
Ludzie nadal przychodzili do mnie z kondolencjami. Duch Sheili unosił się wszędzie. Niewiele miejsc w tym budynku nie wiązało się z jej osobą. Jednak zdołałem sobie z tym poradzić. Nie mówię, że zapomniałem o tym, że już nie chciałem się dowiedzieć, gdzie przebywa mój brat, kto zabił Sheilę i co stało się z jej córką Carly. Pamiętałem o tym wszystkim. Tyle że niewiele mogłem zrobić. Zadzwoniłem do szpitala, do Katy, ale wciąż nie łączono żadnych rozmów z jej pokojem. Squares zlecił agencji detektywistycznej sprawdzenie nazwiska Donna White, pseudonimu Sheili, w komputerach linii lotniczych, ale na razie na nie nie natrafili. Tak więc czekałem.
Zgłosiłem się na nocny dyżur w furgonetce. Squares, któremu opowiedziałem o wszystkim, dołączył do mnie i razem znikliśmy w ciemnościach. Dzieci ulicy stały oświetlone niebieskawym światłem nocy. Ich twarze były gładkie, bez zmarszczek, młode. Widzisz dorosłego włóczęgę, kobietę z torbami, człowieka z wózkiem z supermarketu, kogoś śpiącego w kartonie lub żebrzącego z papierowym kubkiem i wiesz, że to bezdomni. Młodzi, którzy uciekli z domu i wpadli w szpony nałogu, alfonsów lub szaleństwa, lepiej się maskują. W ich przypadku trudno powiedzieć, czy są bezdomni, czy tylko się włóczą.
Wbrew temu, co słyszeliście, niełatwo zignorować dorosłego bezdomnego. Za bardzo rzuca się w oczy. Możesz odwrócić głowę, przejść obok i powtarzać sobie, że jeśli się złamiesz i rzucisz mu dolara albo kilka ćwierćdolarówek, to on kupi wódę lub prochy. Możesz przytaczać inne racjonalne argumenty, wciąż jednak masz wyrzuty sumienia z powodu tego, że przeszedłeś obok człowieka w potrzebie. Tymczasem dzieciaki są naprawdę niewidoczne. Idealnie wtapiają się w noc. Bez trudu możesz je ignorować.
Z głośno nastawionego radia dochodziły latynoskie rytmy. Squares wręczył mi plik kart telefonicznych do rozdania. Zatrzymaliśmy się przy Alei A, gdzie krążą heroiniści, i zabraliśmy się do roboty. Rozmawialiśmy, pocieszaliśmy i słuchaliśmy. Widziałem nawiedzone oczy, obserwowałem, jak usiłują pozbyć się wyimaginowanych insektów. Widziałem ślady po igłach i niedrożne żyły.
O czwartej rano wróciliśmy ze Squaresem do samochodu. Przez kilka ostatnich godzin niewiele rozmawialiśmy.
– Powinniśmy wybrać się na pogrzeb – powiedział Squares. Nie zaufałem mojemu głosowi.
– Czy widziałeś ją tutaj? – zapytał. – Jej twarz, kiedy pracowała z tymi dziećmi? Widziałem i wiedziałem, co miał na myśli.
– Tego nie można udawać, Will.
– Chciałbym w to uwierzyć – odparłem.
– Jak czułeś się przy Sheili?
– Jak najszczęśliwszy człowiek na świecie. Pokiwał głową.
– Tego też nie można udawać – powiedział.
– A więc jak wyjaśnisz to wszystko?
– Nie mam pojęcia. – Squares wrzucił bieg i ruszył. – Za dużo chcemy ogarnąć rozumem. Powinniśmy pamiętać o sercu.
– To ładnie brzmi, Squares, ale nie jestem pewien, czy ma jakiś sens.
– No to może tak: pójdziemy tam z szacunku dla Sheili, jaką znaliśmy.
– Nawet jeśli była nieprawdziwa?
– Nawet. Może udamy się tam również po to, żeby się czegoś nauczyć. Zrozumieć, co się stało.
– Czy to nie ty ostrzegałeś, że może nam się nie spodobać to, co odkryjemy?
– Cóż, to prawda. Do licha, ale jestem dobry. Uśmiechnąłem się.
– Jesteśmy jej to winni, Will. Jej pamięci.
Miał rację. Trzeba było zamknąć tę sprawę. Potrzebowałem odpowiedzi. Może ktoś z uczestników pogrzebu mi ich udzieli, a może sama uroczystość pomoże mi dojść do siebie. Nie mogłem sobie tego wyobrazić, ale byłem gotowy spróbować.